Recepta na szczęście. Agata Przybyłek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Recepta na szczęście - Agata Przybyłek страница 9

Recepta na szczęście - Agata Przybyłek

Скачать книгу

na dzieci. No bo jaki facet o zdrowych zmysłach chciałby kogoś takiego jak ona?

      Siedziała na korytarzu przez kilka minut i użalała się nad swoim losem. Za szklanymi drzwiami oddziału przechadzały się dzieci, ale tu, gdzie siedziała, była sama jak palec. A przynajmniej do czasu, bo gdy tak zalewała się łzami, nieopodal niej zatrzymała się winda i wyszedł z niej jakiś mężczyzna. Ku wielkiemu zdziwieniu Julii, chociaż sądziła, że po prostu ją minie, przystanął tuż przed nią.

      – Przepraszam, że pytam, bo może po prostu chce być pani sama, ale czy wszystko w porządku?

      Julia pociągnęła nosem i zapłakana uniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Miała przed sobą przystojnego mężczyznę – wysokiego blondyna o pociągłej twarzy i czarującym spojrzeniu, które dostrzegła nawet pomimo łez w oczach i braku soczewek. W dodatku był nieźle ubrany. Zestawił ciemne dżinsy z eleganckim swetrem, który ładnie uwydatniał jego muskularne ramiona. Może gdyby spotkała go w innych okolicznościach i nie wyglądała jak bóbr, spróbowałaby nawet wykorzystać szansę. Dzisiaj nie chciało jej się jednak nawet o tym myśleć.

      – Głupie pytanie – bąknęła, ocierając nos, chociaż takie odzywki nie były w jej stylu. – Przecież nie płakałabym, gdybym nie miała powodu.

      – No tak, rzeczywiście – powiedział mężczyzna, po czym oboje zamilkli.

      Julia spuściła głowę, ale mimo wszystko czuła na sobie jego wzrok. Miała nadzieję, że facet zaraz sobie pójdzie, ale najwyraźniej miał inne zamiary.

      – Mogę się przysiąść? – zapytał niespodziewanie.

      Julia popatrzyła to na niego, to na stojące obok niej krzesło.

      – Prawdę mówiąc, nie wiem, czy to najlepszy pomysł.

      – Dlaczego?

      – Nie widzi pan, że jestem w rozsypce?

      – Właśnie widzę. I chciałbym jakoś pomóc.

      – Pomóc, dobre sobie – prychnęła. – Mnie teraz pomóc może jedynie okulista, no, ewentualnie psychiatra, więc naprawdę może pan sobie darować uprzejmości.

      Mężczyzna uśmiechnął się lekko.

      – Mimo wszystko spróbuję – stwierdził, po czym usiadł obok niej. – Co z twoim okiem?

      Julia odruchowo dotknęła okolic powieki.

      – Właśnie usiłuję to ustalić, ale marnie mi idzie.

      – To znaczy?

      – Od rana próbuję znaleźć jakiegoś lekarza, ale wygląda na to, że wszyscy okuliści wyparowali nagle z naszego globu. Mam dzisiaj największego pecha w dziejach ludzkości. A to coś na oku rośnie, przez co boli mnie coraz mocniej. Nie mówiąc już o tym, że niedługo wyleję z siebie chyba całą wodę, jaką mam w organizmie. To oko ciągle mi łzawi.

      Mężczyzna nie przestawał się delikatnie uśmiechać.

      – Ja wcale nie powiedziałbym, że masz dzisiaj największego pecha w dziejach.

      Julia spiorunowała go wzrokiem.

      – Czego nie zrozumiałeś w mojej historii? – zapytała bezpośrednio tak jak on wcześniej, chociaż przecież nie przeszli na ty. – Jestem chora, a nikt nie chce mi pomóc. Pojadę do domu, odesłana z kwitkiem, i jutro będzie jeszcze gorzej. A potem jeszcze i jeszcze, aż w końcu zupełnie oślepnę. I na co idą te wszystkie podatki, które płacę co miesiąc na służbę zdrowia?

      – Spokojnie. Według mnie wcale nie oślepniesz.

      Słysząc te słowa, znowu popatrzyła na niego nieprzychylnie i nieco mocniej przycisnęła do siebie szalik oraz torebkę.

      – Jeśli chcesz mi powiedzieć, że od bólu oka się nie umiera, to daruj sobie. Te słowa tylko wkurzą mnie bardziej.

      – Ale od gradówki naprawdę trudno jest umrzeć.

      – A z ciebie niby taki znawca, że potrafisz takie rzeczy ot tak rozpoznać? – zezłościła się jeszcze bardziej.

      Teraz mężczyzna zaśmiał się w głos.

      – Wygląda na to, że sześć lat studiów, a potem kilka kolejnych specjalizacji nie poszło na marne.

      Julia niemal zamarła.

      – Co? Co ty powiedziałeś?

      Po jego twarzy znowu przebiegł uśmiech.

      – Może lepiej będzie, jeżeli najpierw ci się przedstawię. Filip Leśniewski. Okulista.

      Na dźwięk tych słów aż ją zatkało.

      – Ja… Eee…

      – Nie tłumacz się ani nie przepraszaj. – Znowu się uśmiechnął. – Nic się nie stało, skąd mogłaś wiedzieć.

      Julia patrzyła na niego tępo, mrugając powiekami i wyrzucając sobie w myślach, że jest skończoną idiotką. W końcu odzyskała zdolność mowy oraz racjonalnego myślenia.

      – No to nieźle się wygłupiłam… – Popatrzyła na niego przepraszająco.

      – Cóż, nie chcę cię urazić, ale może rzeczywiście to trochę zabawna sytuacja.

      Julia spuściła wzrok zakłopotana, lecz po chwili ucieszyła się w duchu, że mimo wszystko trafiła na specjalistę, którego szukała.

      – Więc mówisz, że to gradówka? – odważyła się spytać.

      – Tak mi się wydaje, ale pewność będę miał dopiero po wykonaniu badania.

      – Po tym wszystkim chcesz jeszcze mnie badać? – zapytała, zanim zdołała ugryźć się w język.

      Filip pokręcił głową i podniósł się z krzesła.

      – Przecież nie zostawię cię samej w tym stanie. Po pierwsze gradówkę lepiej leczyć, a po drugie jeszcze z rozpaczy wypłaczesz sobie oczy. Chyba oboje wolelibyśmy tego uniknąć, prawda?

      Julia musiała przyznać mu rację.

      – No dobrze – wymamrotała pod nosem, również wstając z krzesła. – Tylko co z tą wredną babą, która nakrzyczała na mnie zaraz po wejściu na oddział?

      – Wierz mi, w moim towarzystwie jesteś bezpieczna – powiedział lekarz, więc przewiesiła sobie torebkę przez ramię i ruszyli na oddział.

      – Swoją drogą zastanawiam się, która z pielęgniarek jest taka milusińska – dodał jeszcze, zanim tam doszli. – W moim odczuciu jej zachowanie zasługuje na jakiś komentarz, a nawet naganę. Żeby tak straszyć moje pacjentki… – Pokręcił głową.

      Tym razem

Скачать книгу