Recepta na szczęście. Agata Przybyłek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Recepta na szczęście - Agata Przybyłek страница 12

Recepta na szczęście - Agata Przybyłek

Скачать книгу

Najwidoczniej potarłam oko ręką, na której były zarazki, bo w jakiś sposób te bakterie musiały się tam dostać.

      – Długo będziesz się z tym męczyła? – zapytał. Jego głos brzmiał, jakby chłopak naprawdę się zmartwił.

      – Lekarz powiedział, że objawy powinny ustąpić w ciągu dwóch tygodni, ale nie dał gwarancji, że nie potrwa to dłużej.

      Maks pokiwał głową i włączył kierunkowskaz, żeby skręcić w prostopadłą ulicę.

      – Nie zazdroszczę ci. W tej aptece wyglądałaś tak, jakbyś nie widziała zupełnie nic.

      Julia już miała spytać, czy długo będzie jej to wypominał, ale w porę przypomniała sobie, że on nie ma przecież złych intencji.

      – To przez krople, które wpuścił mi do oka lekarz, i z powodu badania – wyjaśniła spokojnie. – Do czasu wizyty u okulisty nie było tak źle.

      – Mam nadzieję, że szybko ci to przejdzie, bo w takim stanie wiele nie zdziałasz.

      – Nic nie mów. – Julia westchnęła i oparła głowę o zagłówek, czując, że w końcu się rozluźnia. – Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że nie muszę wracać dziś do hotelu. Klienci mieliby niezły ubaw z niewidomej recepcjonistki.

      Na dźwięk tych słów Maks nagle osłupiał.

      – No racja… Przecież ty pracujesz w Stanfordzie.

      – Przecież nie od dzisiaj – mruknęła Julia. – Ale z góry uprzedzam, że jeżeli chcesz poderwać którąś z moich koleżanek z pracy, to nie masz co liczyć na pomoc. Ja się w takie gierki nie mieszam, zresztą…

      – Nie o to mi chodzi. – Nie dał jej skończyć.

      – W takim razie o co?

      – O hotel.

      Julia poczuła irytację.

      – Musisz być taki lakoniczny? Tak się składa, że ja też nie mam dzisiaj dobrego humoru. I od razu mówię, że nie wynajmujemy pokojów na godziny. Jeśli w tym celu interesuje cię nasz hotel, to lepiej o tym zapomnij.

      – O rety… Czy ty musisz tylko o jednym? Jeżeli brakuje ci seksu, to umów się z jakimś kolesiem, bo nie da się z tobą rozmawiać.

      Julia popatrzyła na niego surowo.

      – Po pierwsze niczego mi nie brakuje, a po drugie wypraszam sobie takie komentarze. Co ty sobie myślisz? Że skoro siedzę z tobą w aucie, to możesz mnie obrażać? Tak się składa, że nic mnie tutaj nie trzyma i nie jestem zdana na twoją łaskę. Jeszcze jeden taki przytyk, a wysiądę. I mówię poważnie.

      Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, w końcu Maks wrócił do patrzenia na drogę.

      – To ty zaczęłaś – burknął jeszcze tonem pokrzywdzonego dziecka.

      Julia prychnęła.

      – Akurat.

      – Dobra, nieważne – zakończył temat, chociaż na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa, i zredukował bieg, wjeżdżając na osiedle. – Powiedz mi lepiej, czy w Stanfordzie można zorganizować firmowe przyjęcie.

      – Oczywiście, że można. I to najlepsze w mieście.

      – Ile ten hotel właściwie ma gwiazdek?

      – Cztery – odparła. – Jako jedyny tutaj.

      – W takim razie Bogu dzięki za nasze dzisiejsze spotkanie! – zawołał ucieszony Maks. – Właśnie takiego miejsca potrzebuję.

      Julia popatrzyła na niego zaciekawiona, ale zanim zdążyła zapytać, dotarli pod jej blok. Maks zatrzymał samochód tuż przy krawężniku.

      – To tutaj? Dobrze pamiętam?

      Dziewczyna spojrzała za okno. Po ich prawej stronie znajdował się niezbyt nowy, szary budynek, którego elewacja przez lata zdążyła przybrudzić się na tyle, że właściwie ciężko było powiedzieć, jaki miała kolor. Zamontowane w równych odstępach rzędy okien ciągnęły się ku górze i na boki, a nad wejściami do klatek schodowych wisiały wyblakłe daszki wsparte na dwóch podporach. Ot, typowy piętrowiec, jakich wiele zostało w mieście z poprzedniego wieku.

      – Na to wygląda – powiedziała, przyjrzawszy się wejściu.

      – Na pewno? Bo wiesz, tamten manekin w aptece też ci wyglądał na człowieka.

      – Doprawdy bardzo zabawne. – Odpięła pas. – Może i niedowidzę, ale z moją głową wszystko jest dobrze i jeszcze pamiętam, gdzie mieszkam.

      – Wyluzuj, tak tylko sobie żartuję.

      – W takim razie cudownie, że mogłam zapewnić ci dzisiaj rozrywkę. Niestety, czas antenowy się kończy.

      – Musisz być taka? – spytał urażony.

      – Nie muszę, ale tak się składa, że ty też nie jesteś dzisiaj najmilszy. Chociaż może powinnam raczej powiedzieć: jak zawsze.

      – Teraz będziesz się czepiała tego, jaki mam charakter?

      – Może tak, może nie. – Popatrzyła na niego znacząco. – W każdym razie dziękuję ci za podwózkę, chyba najwyższa pora się rozstać.

      – Zaraz… – Maks odruchowo dotknął jej ręki. – Chyba tak po prostu sobie nie pójdziesz?

      Julia zaśmiała się mimo marnego humoru oraz bólu oka.

      – A co? Mam cię w podziękowaniu zaprosić na górę? Może jeszcze do łóżka?

      – Ty naprawdę jesteś jakaś zboczona…

      – Ja? – Zatrzepotała rzęsami. – To nie ja zmieniam kobiety jak rękawiczki.

      – Z tego, co wiem, nie grozi za to paragraf.

      – Ale pomnik i hymny pochwalne też nie czekają.

      Maks zamilkł na chwilę, po czym spojrzał ostro na Julię.

      – Dobra, jak chcesz. Idź sama i połam coś sobie, zaliczając upadek na klatce. Chciałem być tylko miły, ale skoro się nie da, to nie będę naciskał.

      – Łaskawca – syknęła i już miała nacisnąć na klamkę, gdy głośno odchrząknął.

      – A przy okazji: dzięki twojemu niewyparzonemu językowi hotel stracił poważnego klienta. Jestem odpowiedzialny za wybór miejsca na imprezę firmową spółki, w której pracuję, ale skoro Stanford ma taką nieprzyjemną obsługę, to poszukam czegoś innego. I na pewno nie odmówię sobie przyjemności szepnięcia o tym słówka twojej szefowej.

      Odwróciła się do niego wkurzona.

      –

Скачать книгу