Recepta na szczęście. Agata Przybyłek

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Recepta na szczęście - Agata Przybyłek страница 11

Recepta na szczęście - Agata Przybyłek

Скачать книгу

podszedł do niej i ujął jej ramię.

      – Udało mi się dostać wszystkie leki z recepty – powiedział, za co naprawdę była mu wdzięczna. – Krople do oczu i maść, tak?

      Skinęła głową, więc podał jej reklamówkę.

      – Świetnie. W takim razie teraz wyjaśnij mi, dlaczego właściwie rozmawiałaś z manekinem.

      Julii znowu zrobiło się wstyd, poza tym ostatnim, czego teraz chciała, to o tym rozmawiać. Tym bardziej z Maksem, który działał jej na nerwy. Doszła jednak do wniosku, że skoro chłopak uratował ją przed totalną kompromitacją i zrobił dla niej zakupy, to chyba winna mu była wyjaśnienia.

      – Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale czy możemy porozmawiać gdzieś indziej?

      Maks popatrzył na twarze zniecierpliwionych klientów.

      – Masz rację. Apteka to rzeczywiście nie jest najlepsze miejsce.

      Zwłaszcza gdy chwilę temu przepychało się z manekinem, dodała w myślach Julia, ale nie powiedziała tego na głos.

      – Jesteś samochodem? – zapytał Maks.

      Przezornie darowała sobie komentarz, że w takim stanie nie byłaby chyba zdolna prowadzić. Maks nigdy nie należał do osób domyślnych i już miała uraczyć go jakimś feministycznym tekścikiem, ale w tej sytuacji nie wypadało się chyba na nim wyżywać.

      – Nie. Przyjechałam autobusem – odparła.

      – To nawet dobrze się składa.

      – Dlaczego?

      – Odwiozę cię i porozmawiamy w samochodzie. Nie powinnaś raczej sama poruszać się po mieście, a przypuszczam, że żadne z nas nie ma teraz ochoty włóczyć się po knajpach.

      Julia rozważała przez chwilę jego propozycję i w końcu uznała, że to rzeczywiście dla niej najbezpieczniejsze wyjście.

      – Niech będzie. – Poczuła, jak Maks bierze ją za rękę. – Ej! – Zabrała mu ją gwałtownie. – Co ty robisz?

      – Jak to co? Skoro prawie oślepłaś, to chcę pomóc ci stąd wyjść.

      – Dziękuję, nie jest ze mną jeszcze tak źle. – Spiorunowała go wzrokiem, a właściwie miejsce, w którym stał, bo nie widziała dobrze. – Poradzę sobie.

      Maks zdziwił się jej reakcją, ale wyglądało na to, że nie zamierza się kłócić.

      – No dobrze, jak chcesz. Tylko żeby potem nie było, że cię nie ostrzegałem.

      Ruszyli do wyjścia. Julia na wszelki wypadek szła ze spuszczoną głową, żeby uniknąć pełnych litości spojrzeń klientów, ale chyba jej się nie udało, bo na swoje nieszczęście potknęła się o próg.

      – Uważaj! – zawołał Maks i w porę ją podtrzymał.

      Zaklęła w myślach, wkurzona, a potem usłyszała za plecami śmiechy klientów.

      – Nadal upierasz się, że poradzisz sobie sama? – zapytał spokojnie chłopak.

      Już miała na niego warknąć, gdy nagle dotarło do niej, że nie ma pojęcia, gdzie zaparkował samochód, a na chodniku na pewno czekało na nią wiele przeszkód.

      – To gdzie ta twoja ręka? – bąknęła.

      Maks się uśmiechnął, ale darował sobie komentarz.

      – Tutaj. – Ujął jej łokieć.

      Julia odetchnęła głęboko, czując jego dotyk. Boże, szepnęła w myślach, za co ty mnie tak karzesz?

      Pozwoliła Maksowi poprowadzić się do samochodu. Po chodniku jak na złość przemieszczało się w tym czasie wielu przechodniów, przez co czuła się niczym skończona idiotka. Musieli kilkakrotnie stanąć, żeby na nikogo nie wpaść. Miała nadzieję, że krople, które zaaplikował jej lekarz, lada moment przestaną utrudniać jej widzenie, bo to wszystko robiło się nie do zniesienia. I jeszcze ten Maks… Pomyślała o bracie Oli, z którym od niepamiętnych czasów była na wojennej ścieżce. Miała tylu znajomych – czemu właśnie on musiał napatoczyć się w tej aptece? Nie mogła trafić na kogoś innego?

      Narzekając na niego w duchu, wsiadła do auta. Musiała przyznać, że Maks zaskoczył ją przy tym troskliwością. Nie dość, że otworzył przed nią drzwi, to jeszcze przytrzymał rękę nad jej głową, żeby nie uderzyła się, wsiadając. Dopiero gdy upewnił się, że bezpiecznie usiadła na fotelu, zamknął drzwi i okrążył samochód.

      – Okej, już jestem – powiedział, jakby nie zauważyła. – To dokąd cię zawieźć?

      – Do domu. – Sięgnęła po pas. – Mam już naprawdę dosyć ekscesów na dziś.

      – To tak jak ja – rzucił, po czym zapalił silnik. – Nie dość, że człowiek jest chory, to jeszcze nie ma ani chwili spokoju.

      – Jesteś chory?

      – Chyba gdybym był zdrowy, to nie spotkalibyśmy się w aptece, prawda?

      – Czy ja wiem? Zawsze mogłeś kupować coś dla kogoś innego.

      – Punkt dla ciebie, ale raczej nie mam tego w zwyczaju.

      – To co ci jest?

      – Przeziębienie. Dopadło mnie jakieś cholerne paskudztwo i bolą mnie głowa i mięśnie. A do tego mam katar.

      – No tak, dla mężczyzny to rzeczywiście musi być…

      – Oszczędź sobie, dobrze? – Popatrzył na nią surowo. – Od rana słucham w pracy takich przytyków, a nie jestem w nastroju do żartów. Naprawdę kiepsko się czuję.

      Julia uznała, że rzeczywiście najlepiej będzie odpuścić.

      Maks w tym czasie wyjechał z parkingu i wrzucił jedynkę.

      – A z twoim okiem jest bardzo źle? – Zerknął na Julię przelotnie. – Nie żeby to była moja sprawa, ale kiepsko wyglądasz.

      – Z ciebie to dopiero jest amant.

      – Słucham?

      – Wiesz, jak sprawić kobiecie przyjemność, co?

      – Nie martw się, gdy trzeba, to jestem w tym naprawdę niezły. – Popatrzył na nią wymownie. – Nie bez powodu nie mogę się od nich opędzić. Tym razem miałem jednak na celu pytanie o twoje zdrowie.

      – Czyżby?

      – Naprawdę mogłabyś darować sobie dzisiaj te złośliwości.

      Julia umilkła.

      – To gradówka – powiedziała dopiero

Скачать книгу