Urwane ślady. Janusz Szostak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Urwane ślady - Janusz Szostak страница 10
– Wróciłem do domu około godziny 21 – wspomina pan Andrzej. – Zapytałem żonę o Mateusza, ale ona była przekonana, że syn jest ze mną na rybach.
W tej sytuacji rodzina zaczęła szukać chłopca u sąsiadów.
– Nie było go jednak u nikogo w pobliżu – relacjonuje Andrzej Żukowski. – Wobec tego pojechałem do kolegów, z którymi syn się bawił.
Tam jednak też go nie znalazł. Dawid J. (9 lat) i Sebastian J. (10 lat) byli ponoć zmieszani wizytą ojca ich kolegi.
– Dziwnie się zachowywali, byli ubrudzeni błotem. Wyraźnie coś kręcili. Jakby nie chcieli powiedzieć całej prawdy. Podali mi kilka sprzecznych wersji. W pewnym momencie ich dziadek powiedział, że Mateusz poszedł do Tarnogóry. U nas to oznacza, że poszedł z prądem w stronę miejscowości Tarnogóra, że się utopił. To dlaczego nie przyszli powiadomić nas o tym, dlaczego nie wezwali policji, tylko siedzieli w domu? – pyta zdenerwowany mężczyzna.
W tej sytuacji Żukowski zawiadomił policję. Natychmiast podjęto działania poszukiwawcze. Policyjny pies podjął ślad i poprowadził ekipę na brzeg Wieprza.
– Tam, w wysokich pokrzywach, leżały zwinięte w rulon ubrania Mateusza – wspomina ojciec.
Wydaje się, że od tego momentu śledczy przyjęli jako pewnik wersję o utonięciu chłopca. Mateusz co prawda był zapalonym wędkarzem, ale panicznie bał się wody.
– To niemożliwe, by z własnej woli wszedł do rzeki. On obsesyjnie bał się wody – twierdzi ojciec zaginionego chłopca. – Nawet gdy byliśmy na rybach, zawsze trzymał się blisko mnie. Nigdy nie wchodził do wody.
Mimo to utonięcie dziecka wydawało się najbardziej prawdopodobną hipotezą. Śledczy od początku zakładali, że Mateusz utopił się w Wieprzu. Ta niebezpieczna, zdradliwa rzeka pochłonęła już wiele ofiar. Zatem właśnie w jej nurcie poszukiwano ciała chłopca. Dno rzeki – w obie strony po 20 kilometrów – aż 17 razy przeczesywali płetwonurkowie. Zastosowano echosondy, kamery termowizyjne, a nawet specjalny sonar. Byli też przewodnicy z psami przeszkolonymi do poszukiwania zwłok. Pomagali strażacy, wojewoda lubelski, starosta zamojski i wójt gminy Nielisz. W późniejszym czasie – także dwóch detektywów, jasnowidze oraz wróżki. Jak dotąd chłopca ani jego ciała nie odnaleziono. Prawdopodobnie więc szukano go nie tam, gdzie trzeba.
W aktach sprawy zwraca uwagę osoba wędkarza M., który przyjechał z Zamościa na ryby, jednak wędkował zaledwie godzinę.
– Każdy wędkarz, gdy wybiera się gdzieś dalej na ryby, to zwykle na kilka godzin albo i na całą noc. Jeśli jechałby pan na ryby, to na godzinę? – pyta mnie Dorota, była detektyw, która bada tę sprawę. – On twierdzi, że nikogo nie widział. Był tam po godzinie 16 i nikogo nie widział? Może coś widział i po prostu się zmył? – spekuluje kobieta.
Jest niemal pewne, że gdyby zwłoki Mateusza były w rzece, już dawno zostałyby odnalezione lub same by wypłynęły. Wersja o utonięciu dziecka jest mało prawdopodobna także ze względu na inną okoliczność. Otóż w tym rejonie – pomiędzy Tarnogórą a Zamościem – Wieprz przegradzają kraty. Nie ma możliwości, by przedostało się przez nie ciało dziecka. Zwłoki zatrzymałyby się na przegrodzie.
Wobec tego, co się stało z chłopcem?
Andrzej Żukowski nie ustaje w poszukiwaniach syna:
– Trudno powiedzieć, czy mój syn jeszcze żyje. Kiedyś zgłosiła się do mnie Ewelina H. z Niemiec, która powiedziała, że Mateusza adoptowała niemiecka sędzina. Ta kobieta twierdziła, że chce nam pomóc, długo utrzymywała z nami kontakt, ale potem nagle go zerwała. Chciałbym, aby Mateuszek żył, ale raczej szukam już ciała.
Żukowski nie kryje rozczarowania działaniami policji. Twierdzi nawet, że na początku śledztwa nie udostępniono mu do wglądu akt sprawy. Kategorycznie zaprzecza temu Prokuratura Rejonowa w Zamościu:
„O prawie dostępu do akt był wielokrotnie pouczany, zarówno pisemnie, jak i ustnie. Z możliwości zapoznania się z aktami sprawy nigdy nie skorzystał”.
Nakłaniam Andrzeja Żukowskiego, by w końcu zapoznał się z aktami sprawy, gdyż być może tam znajdzie odpowiedź na wiele dręczących go pytań i niedomówień. W czasie gdy pracuję nad tym reportażem, Żukowski idzie do sądu i wykonuje ponad tysiąc zdjęć akt.
Ojciec Mateusza jest jednak przekonany, że prokuratorzy niezbyt przyłożyli się do przesłuchania kolegów jego syna. Według niego chłopcy konfabulowali.
Prokurator stwierdza, że zeznania małoletnich Sebastiana i Dawida są wiarygodne. Jak mówi, chłopcy zeznawali w obecności biegłych psychologów:
„Ponownie zostali przesłuchani po osiągnięciu odpowiedniego wieku, ich relacje są nadal zbieżne i tożsame z uprzednio złożonymi zeznaniami. Nie wiedzą, co stało się z Mateuszem, albowiem z ich zeznań wynika, iż rozstali się z nim przy jego domu i później już go nie widzieli. Przesłuchano też, w charakterze świadków, ich rodziców oraz dziadka. Wszyscy świadkowie zeznawali zbieżnie, logicznie i konsekwentnie. Co więcej, w ramach czynności poszukiwawczych zbadano ich przy użyciu wariografu, który nie zanotował żadnych objawów świadczących o związku wyżej wymienionych świadków ze zdarzeniem”.
Ojciec Mateusza uważa jednak, że także chłopcy powinni zostać przesłuchani z użyciem wariografu:
– Oni w wieczór zaginięcia Mateusza zachowywali się dziwnie, mieli wiele wersji – wraca do wspomnień. – Powinni ich przesłuchać z użyciem wariografu. Mnie i moją rodzinę wzięli na wykrywacz kłamstw, gdyż na początku podejrzewali, że mamy coś wspólnego z zaginięciem Mateusza.
Prokurator stwierdza, że koledzy rozstali się wieczorem nieopodal domu Mateusza. Zaś on, mimo że chorobliwie bał się wody, zawrócił samotnie nad rzekę, aby w niej pływać nocą? Wprost nieprawdopodobne.
Andrzej Żukowski jest przekonany, że w czasie prokuratorskiego postępowania oraz w trakcie policyjnych poszukiwań popełniono wiele błędów, być może wręcz mataczono.
– Nie przesłuchano wszystkich świadków, zagubiono nawet próbki badań DNA z ubrań Mateuszka. Moim zdaniem śledztwo od początku było prowadzone nierzetelnie – ocenia Andrzej Żukowski.
Dodaje, że wnosił też o przeprowadzenie badania DNA kości odnalezionej w parku. Nie zrobiono tego. Tę kość – poszukując ciała syna – Żukowski wykopał w parku, nieopodal dworu w Ujazdowie. Jednak prokurator ucina ten trop:
„Nie przeprowadzono badań DNA zabezpieczonej kości, ponieważ została ona poddana oględzinom przez biegłego z zakresu medycyny sądowej, który wypowiedział się, iż nie pochodzi ona od człowieka. Ma pochodzenie zwierzęce i przebywała w ziemi co najmniej 30 lat”.
Na wniosek pełnomocnika rodziców chłopca w 2015 roku Prokuratura Rejonowa w Zamościu wszczęła w końcu śledztwo w kierunku zabójstwa Mateusza Żukowskiego.
„Prokuratura Rejonowa w Zamościu brała taki wariant pod uwagę. Okoliczności zabójstwa chłopca nie uprawdopodobniono jednak, w wyniku czego postępowanie zakończyło się umorzeniem” – wyjaśnia zamojska prokuratura.
Mimo to nie wyklucza