Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 13
– Co, moi chłopcy, zadowoleni?
Jak na zawołanie obok niej kładzie się szczupły blondynek o niewinnym spojrzeniu. Całuje ją w sutek. Po drugiej stronie siada dobrze zbudowany brunet z mocnym zarostem na twarzy i całuje ją w drugi sutek. Trzeci mężczyzna nachyla się nad nią i całuje w usta. Wszyscy są nadzy, ich ciała lśnią od potu. Kobieta patrzy na Kurzaja z lubieżnym uśmiechem.
– Adam, a ty do mnie nie przyjdziesz?
Kurzaj gasi papierosa w przepełnionej popielniczce i dołącza do nich na łóżku. Też jest nagi. Kobieta obejmuje ich wszystkich, przyciska do siebie i mówi ze śmiechem:
– Kocham was wszystkich, cholerne łobuzy.
6 Telefony
27 czerwca, sobota po południu
Prokurator Marek Grabski obserwował swojego przyjaciela, odkąd ten przekroczył próg jego mieszkania. Coś się zmieniło. To nie był już ten sam facet co kiedyś. Był o wiele szczuplejszy, na jego twarzy rzadziej gościł uśmiech, na skroniach lśniły mu nowe siwe włosy. Do tego pojawiło coś, czego wcześniej nie było. Zachowywał dystans. Nawet w stosunku do najmłodszego syna Grabskich, dziesięcioletniego Jonatana, którego był ojcem chrzestnym. Grabski musiał ponawiać zaproszenie na obiad przez kilka kolejnych tygodni, zanim jego przyjacielowi skończyły się wymówki i musiał przyjść.
Na obiad żona Grabskiego, Agnieszka, przygotowała ziemniaki pieczone w głębokim tłuszczu, mielone ze szczypiorkiem i trzy rodzaje surówek. Gość zjadł porządną porcję z dokładką, zachwalając kunszt gospodyni i narzekając, że w kawalerskim życiu nie robi sobie takich frykasów nawet od święta. Agnieszka z radością i zadowoleniem przyjmowała komplementy. Przynajmniej to się nie zmieniło: kobiety wciąż go uwielbiały.
Po obiedzie pili kawę na tarasie z widokiem na pola pszenicy i las. Świeciło słońce, wiał lekki wiaterek, przynosząc ulgę od upału. Agnieszka Grabska taktownie zostawiła ich samych, wymawiając się sprzątaniem po obiedzie. Synowie Grabskich – trzech małych rozrabiaków – bawili się w wojnę i biegali z zabawkowymi karabinami po całym podwórzu.
Prokurator Grabski uwielbiał tak siedzieć i kontemplować piękne widoki. W Pierwoszowie, dwa kilometry od drogi Wrocław–Trzebnica, pobudował się kilka lat temu i nadal to miejsce mu się podobało. Cisza, spokój, przyroda. Czego trzeba było mu więcej po stresującej pracy? Przez ostatnie lata we wsi stanęło kilkanaście nowych domów innych uciekinierów z miasta, ale Grabskim to nie przeszkadzało. Ich dom położony był na uboczu, na skraju wsi.
Prokurator wyciągnięty w fotelu, z nogami założonymi na balustradę tarasu, spojrzał na gościa i zapytał, przerywając krótką ciszę:
– Skąd pomysł na motocykl?
Jego gość drgnął, następnie wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Szukałem nowych wrażeń, a to była miłość od pierwszego wejrzenia. Zobaczyłem ten motocykl na policyjnym parkingu pojazdów powypadkowych. Był tylko trochę uszkodzony. Kupiłem bardzo tanio i wyremontowałem.
– Doszły mnie słuchy, że poprzedni właściciel zabił się na tym motorze.
Znowu obojętne wzruszenie ramion.
– Wiem. Przewrócił się na prostym odcinku A4 przy prędkości sto sześćdziesiąt kilometrów na godzinę. Motor tylko się obtarł, a chłopak wbił się pod metalową barierę na poboczu. Podobno straż pożarna wyciągała go godzinę
– Nie przeszkadza ci to?
– Nie jestem przesądny. To dobry motocykl.
Grabski pokręcił głową.
– A ten kask z trupią czaszką? – zapytał.
– Kupiłem tanio na Allegro. Bardzo mi się spodobał.
– Zmieniłeś się, Marcin.
Zakrzewski upił łyk kawy z filiżanki i spojrzał na niego z ukosa.
– Może i się zmieniłem – odpowiedział. – Ale dzięki temu nie zwariowałem.
Prokurator Grabski był jedyną osobą, która wiedziała, co naprawdę stało się tamtej feralnej nocy w opuszczonym domu we wsi pod Środą Śląską. Zakrzewski spotkał się tam ze swoim kolegą z dzieciństwa, który okazał się poszukiwanym przez policję seryjnym mordercą.
– Rozumiem.
Marcin spojrzał na otwarte drzwi do salonu, sprawdzając, czy Agnieszki nie ma w pobliżu.
– Nie rozumiesz. Granica, po przekroczeniu której stajesz się mordercą, jest nie tam, gdzie się jej spodziewałem. Jest dużo bliżej. Nawet nie wiesz, jak trudno jest codziennie rano patrzeć sobie w oczy w lustrze i widzieć w nich zabójcę.
Grabski spojrzał w niebo na szybującego wysoko nad polem myszołowa.
– Nie wiem, jak to jest – powiedział. – I tym bardziej nie rozumiem, dlaczego rozstaliście się z Pauliną Czerny. Nie powiedziałeś jej prawdy?
Zakrzewski najspokojniej w świecie napił się kawy i odstawił filiżankę na stolik.
– Nie mogłem – odpowiedział.
– Cholera! Trochę mi się nie mieści w głowie. Jesteś przekonany, że postrzelona przez mordercę Paulina umiera w karetce w drodze do szpitala, potem strzelasz mu w łeb, żeby ją pomścić. I po tym wszystkim nie masz odwagi powiedzieć jej prawdy?
– To tylko pozornie takie proste.
– Nie wydaje ci się, że w ten sposób uciekasz od odpowiedzialności? Boisz się wpuścić ją do swojego życia, boisz się jej zaufać?
Grabski spojrzał na gościa z ukosa. Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Plastikowa maska.
Milczeli. Grabski czuł, że przyjaciel chce mu coś powiedzieć, więc czekał.
*
Odkąd otworzył list po powrocie ze sklepu, Adam Kurzaj nawet nie pomyślał o piwie ani o innym alkoholu. Popołudniową porcję pigułek połknął, zapijając herbatą. Był w takim stanie, że nie zauważył, kiedy wystygła. Zapomniał wyciągnąć ze szklanki torebkę zaraz po zaparzeniu i teraz nitka z żółtym kartonikiem na końcu wpadła do środka. Od dwóch godzin siedział nieruchomo przy stole i oglądał album ze starymi fotografiami. Z trudem odnalazł go na dnie szafy. Przed laty ukrył go bardzo dobrze, tak dobrze, że lubiąca porządki żona nigdy się na album nie natknęła. On sam musiał się długo zastanawiać, zanim sobie przypomniał, gdzie szukać. Teraz oglądał czarno-białe, pożółkłe fotografie i wspomnieniami był w innym, lepszym świecie. Nie czuł