Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 26
Był winny.
Nagle poczuł jakiś przedmiot, który brutalnie wdarł mu się do ust i zatrzymał głęboko w gardle. Żołądek skurczył się w gwałtownym odruchu wymiotnym. W gardle czuł palący ból. Już wiedział, co napastnik wcisnął mu do ust i przy jakim urządzeniu leży. Poczuł falę śmiertelnego przerażenia. Udało mu się zajęczeć rozpaczliwie.
Głos nagle ucichł, sprężarka zawarczała głucho, a przez rurkę umieszczoną w gardle Koskowskiego trysnęła gorąca lawa, wywołując pożar, który w ułamku sekundy ogarnął jego wnętrzności.
*
Kilka minut po piątej dyżurny z centrali poinformował przez radio policjantów z patrolu w wozie B51, że w ich rejonie znaleziono zwłoki. Na miejscu byli około piątej trzydzieści. Na skrzyżowaniu Dolnobrzeskiej i Ulowej, po lewej stronie, stała hala magazynowa z przybudówką, w której mieściły się biura. Przed szeroko otwartą bramą hali stała karetka pogotowia, obok zaparkowały dwa wozy patrolowe, które przyjechały na miejsce przed nimi. Jeden z nich wciąż mrugał nerwowo niebieskim kogutem. Karina Buczko porozmawiała ze stojącym przy radiowozie policjantem i dowiedziała się o kolejnej makabrycznej zbrodni. Nawet nie wchodziła do środka i oszczędziła tego Jackowi Felmanowi, który dzień wcześniej pokazał, że widok zwłok nie działa na niego najlepiej. Zaparkowali przy bramie wjazdowej na teren zakładu i sprawdzali wszystkich wjeżdżających. Po kilkunastu minutach granatowym fordem transitem, który lata swojej świetności miał dawno za sobą, przyjechali technicy z laboratorium kryminalistycznego. Potem z jeszcze starszego golfa wysiadł młody podkomisarz o okrągłej twarzy i rumianych policzkach. Kolejny policjant zaparkował na podjeździe srebrną astrę. Później zaczęli schodzić się pracownicy. Funkcjonariusze kierowali wszystkich do części biurowej i około szóstej zgromadziła się tam już grupa złożona z kilkunastu mężczyzn oraz dwóch kobiet.
Równo o szóstej czterdzieści pięć na teren zakładu chciał wjechać wóz transmisyjny TVN24, ale policjanci zatrzymali go stanowczo. Po krótkiej wymianie zdań samochód odjechał i zaparkował na poboczu.
Kilka minut po siódmej Karina Buczko zobaczyła motocyklistę jadącego z dużą prędkością od strony Leśnicy. Poznała go po trupiej czaszce namalowanej na kasku.
– Jest twój ulubiony komisarz – mruknął ironicznie Felman.
Karina nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ motocyklista już hamował przed ich samochodem. Uśmiechnęła się do niego, ale nie widziała twarzy pod kaskiem i nie miała pewności, czy w ogóle na nią spojrzał. Pocieszyła się tylko, że nie spojrzał również na młodą reporterkę, która biegła w jego kierunku z wyciągniętym mikrofonem.
Zanim Zakrzewski zsiadł z motoru, przeciągnął się jeszcze i spojrzał w niebo. Szare chmury wisiały nisko nad ziemią, ale nie zanosiło się na deszcz. Mimo wczesnej pory komputer motoru pokazywał dwadzieścia stopni.
Wolno odwiesił kask na kierownicę. W zdrętwiałych mięśniach czuł skutki zarwanej nocy, do tego bolała go głowa, jakby niedawno dostał cegłówką. Westchnął i ruszył w kierunku wejścia. Tu natknął się na Szawczaka. Parol ubrany był dokładnie tak samo jak dzień wcześniej, tylko jego biała koszula była bardziej wymięta, a zakurzone lakierki straciły cały blask. Rzut oka na twarz policjanta wystarczył, by się zorientować, że też nie przespał całej nocy. Zwykle zaczerwienione policzki były teraz blade jak papier. Pod oczami wyraźnie rysowały się ciemne plamy. Przywitali się i pierwszy odezwał się Szawczak:
– Mamy kolejnego sztywniaka. Znowu ktoś wykazał się wyjątkową wyobraźnią.
Zakrzewski nadstawił uszu.
– Co masz na myśli? – zapytał.
– Sam zobaczysz. – Parol wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni mały notatnik. Bez pytania zaczął czytać. – Denat nazywał się Zbigniew Koskowski, lat pięćdziesiąt dziewięć, żonaty, dwójka dorosłych dzieci. Był właścicielem i prezesem tej firmy tutaj. INKBeton spółka z o.o. zajmuje się usługami i wynajmem maszyn. Zwłoki znalazł pracownik Piotr Banaszkiewicz, który codziennie przychodzi do firmy około czwartej rano. Do jego obowiązków należy posprzątanie hali i biur, zanim do pracy przyjdą inni pracownicy, potem jest czymś w rodzaju stróża lub ochroniarza. Kiedy przyszedł, brama była otwarta, bmw szefa stało dokładnie tak jak teraz z otwartymi drzwiami, alarm był wyłączony, a w hali świeciły lampy. Myślał, że szef przyjechał wcześniej, ale, jak sam stwierdził, coś go zaniepokoiło.
– Szef nigdy nie przyjeżdżał tak rano – dopowiedział Zakrzewski.
– Dokładnie. Banaszkiewicz wszedł do hali, kilka razy zawołał szefa, nie usłyszał odpowiedzi, zaczął szukać i znalazł zwłoki. Właściwie to Koskowski podobno jeszcze żył, kiedy Banaszkiewicz go znalazł. Próbował nawet coś mówić, ale bardzo niewyraźnie. Zgon nastąpił, zanim przyjechała karetka.
– J-jasne. Coś jeszcze?
Parol się zawahał.
– Koskowski znany był ze swoich podbojów… erotycznych – rzucił wreszcie. – Podobno parę lat temu utrzymywał trzy kochanki na mieście.
Zakrzewski zrobił zdziwioną minę.
– Żona wiedziała?
– Pewnie. Robiła mu ciągle awantury, jednak nie odeszła. Podobno była z nim dla pieniędzy i dla wygody.
– Skąd ty to wszystko wiesz tak rano? – Zakrzewski był pełen uznania dla profesjonalizmu młodszego kolegi.
– Od Banaszkiewicza.
– Mówisz, że makabryczny widok?
– Mało powiedziane.
Zakrzewski wszedł do hali i rozejrzał się.
– Tam. – Parol wskazał mu kierunek.
Ciągi komunikacyjne w hali zaznaczone były grubymi liniami namalowanymi na betonowej posadzce żółtą farbą. Od drzwi odchodziły trzy drogi: w lewo, prosto i prawo. Drogi w lewo i prosto ginęły pośród ułożonych starannie worków w różnych rozmiarach. Ta prowadząca w prawo przecinała halę na skos i wiodła do części biurowej. Ruszyli, mijając większe i mniejsze maszyny stojące na drewnianych paletach.
– Pani prokurator już jest? – rzucił Marcin do idącego krok za nim Parola.
– Prokuratorzy pracują od ósmej – odrzekł Szawczak.
Marcin zerknął na niego przez ramię. Ten facet coraz bardziej mu się podobał. Po wczorajszym zagubieniu na miejscu zbrodni i później w domu Kurzaja nie zostało ani śladu. Parol nabrał pewności siebie i nagle jakby zyskał pięć lat doświadczenia w pracy przy morderstwach. Gdyby jeszcze tylko nie ubierał się jak miłośnik disco polo ze wsi Chrząstawa Wielka… Brakowało mu tylko bezrękawnika zrobionego przez mamę na drutach. Marcin spojrzał