Iluzja. Mieczysław Gorzka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Iluzja - Mieczysław Gorzka страница 29
– Ktoś w ostatnich tygodniach został zwolniony?
– Ja nie będę donosił. Znaczy się… proszę zapytać księgowej.
Marcin nachylił się nad biurkiem.
– Może pan powiedzieć teraz albo dostanie pan oficjalne wezwanie na przesłuchanie, pana wybór – rzucił i dodał, cedząc słowa: – Koskowski został zamordowany ze szczególnym okrucieństwem, panie Banaszkiewicz. Tu już nie chodzi o donoszenie na kolegów z pracy, ale o złapanie popierdolonego zwyrodnialca, który może stanowić zagrożenie dla społeczeństwa.
Banaszkiewicz aż wstrzymał oddech, słuchając jego słów. Poszarzał i jakby zapadł się głębiej w krzesło.
– Był taki jeden – mruknął. – Znaczy się, szef wyrzucił go dwa tygodnie temu. On był dziwny, opowiadał takie rzeczy, że czasem aż strach było słuchać.
– Jakie rzeczy?
– Znaczy się, jak to z kolegami pobili Araba albo jakichś studentów, czy jakichś tam jeszcze innych. Dziwny był. I do tego złodziej. Znaczy się, został zwolniony za kradzież. I odgrażał się. Znaczy się, nie do szefa, tylko ludziom opowiadał, że jak go dopadnie, to mu pokaże.
– Groził Koskowskiemu? – upewnił się Marcin.
– Tak. Miał na imię Rafał. Nie znam nazwiska, znaczy się… nigdy nie znałem. To księgowa będzie wiedzieć.
Marcin znowu rzucił spojrzenie na Szawczaka i chrząknął.
– Jeszcze tylko jedno pytanie, panie Piotrze. Ile pan zarabia?
Banaszkiewicz popatrzył na niego niepewnie.
– Tysiąc trzysta na rękę – odpowiedział.
– Czyli kwota dwudziestu czterech tysięcy to ponad osiemnaście miesięcy pana pracy.
Trafił celnie. Banaszkiewicz zbladł, jeszcze głębiej osunął się na krześle, bruzdy zmarszczek na jego twarzy zadrgały.
– Nie rozumiem – wydukał słabym głosem. – Znaczy się, nie wiem, o co panu chodzi.
Zakrzewski odczekał długą chwilę, zanim się odezwał.
– Za kradzież takiej kwoty można trafić na dwa lata do więzienia.
– Do tego dochodzi utrudnianie śledztwa, kolejne dwa lata – dodał stojący przy drzwiach Parol.
– Panie Piotrze, po co panu kłopoty? – zapytał dobrodusznie Marcin. – Co powie żona, dzieci, wnuki, kiedy trafi pan do więzienia za kradzież? Potrzebne to panu? Dla pieniędzy?
Starszy mężczyzna zaczął mówić.
– Kiedy on już nie żył, zaglądnąłem do tej papierowej torby. Znaczy się, nie chciałem nic ukraść, ale kiedy zobaczyłem te pieniądze, pomyślałem, że jemu już na nic się nie przydadzą. A ja mam chorą żonę i brakuje nam co miesiąc na lekarstwa. Są bardzo drogie. Znaczy się, pomaga nam kuzynka, ale wiem, że u niej też się nie przelewa. Jej mąż nie ma pracy, dzieci trzeba wysłać do szkoły, kupić podręczniki. Cholera, a Koskowski wydawał pieniądze na kurwy, znaczy się, wszyscy o tym mówili…
Zamilkł i spojrzał przestraszony na Zakrzewskiego, potem przeniósł wzrok na Szawczaka.
– Panie Piotrze, jeśli odda pan te pieniądze, zapomnimy o wszystkim.
Banaszkiewicz otworzył szufladę biurka, pogrzebał chwilę w środku i wolno wyciągnął paczkę stu- i dwustuzłotówek. Położył pieniądze przed sobą i obrzucił policjantów niepewnym spojrzeniem, jakby nie miał do nich zaufania.
Zakrzewski ponownie włożył lateksowe rękawiczki i przyciągnął paczkę do siebie.
– Nie muszę liczyć?
– Nie.
– Dziękuję. Proszę teraz wracać do domu, do żony. Skontaktujemy się z panem, gdyby prokurator uznał, że chce mieć pana oficjalne zeznania.
Straszy mężczyzna wstał i bez słowa skierował się do drzwi. Wyglądał naprawdę staro. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Szawczak natychmiast zajął jego miejsce. Położył na blacie biurka czarno-białą fotografię. Czterech mężczyzn i kobieta z długimi włosami stali uśmiechnięci przed jakimś budynkiem, który wyglądał na dom wczasowy z czasów PRL-u. Było to zdjęcie z albumu Adama Kurzaja, tylko powiększone i wyczyszczone cyfrowo. Nagle jakby jakaś klapka otworzyła się w umyśle Zakrzewskiego.
– Kurde, poznałem tego faceta od razu, jak tylko pierwszy raz na niego spojrzałem. On praktycznie się nie zmienił. Zobacz. – Parol wskazał palcem Zbigniewa Koskowskiego, młodszego o co najmniej trzydzieści lat. Stał za kobietą z długimi włosami, trzymając dłoń na jej ramieniu. Po prawej stał młody Adam Kurzaj. Czas obszedł się z nim znacznie gorzej niż z Koskowskim.
Marcin potarł czoło w zamyśleniu. Jego wzrok przyciągnął roześmiany blondynek o dziecięcej twarzy, stojący po lewej stronie Koskowskiego. Przez chwilę gorączkowo zastanawiał się, skąd zna tę twarz. Dziwne. Wczoraj nie zwrócił na blondyna najmniejszej uwagi, obca twarz jakich wiele. Teraz było inaczej. Odkrycie było tak nieoczekiwane, że przez dobrych kilkanaście sekund pozostawał w stanie odrętwienia.
– Co, nie jest podobny? – Głos Parola przywrócił go do rzeczywistości.
– Nie o to chodzi. Poznaję jeszcze jedną osobę. – Wskazał palcem. – To jest Mirosław Rudnicki, obecnie najpoczytniejszy autor kryminałów. Dziesięć dni temu znaleziono go martwego na Wybrzeżu Wyspiańskiego. Do dzisiaj nie wykryto sprawcy.
Parol odchylił się na krześle i spojrzał poważnie na Zakrzewskiego.
– Jasna cholera! – przeklął. – A ja wczoraj nie uwierzyłem, kiedy powiedziałeś, że ta sprawa będzie długa i trudna.
Marcin pchnął zdjęcie w jego kierunku.
– Schowaj. I na razie nie mów o tym nikomu. Nawet pani prokurator.
– Ale…
Zakrzewski wstrzymał go ruchem ręki.
– Posłuchaj mnie, Szawczak. Większości śledczych przez całą zawodową karierę nie zdarza się sprawa takiego kalibru. Ty możesz dostać taką szansę na samym początku. Daj mi trochę czasu.
– Na co?
– Muszę się zatroszczyć, żeby nikt nam tego śledztwa nie sprzątnął sprzed nosa.
Parol skinął wolno głową.
– Skąd wiedziałeś, że Banaszkiewicz wziął te pieniądze? – zapytał.
– Kwota wydała mi się dziwna, a on był według mnie zbyt zdenerwowany.
Zakrzewski spojrzał przez szybę.
– Przyjechała prokurator Kowalik.