Krysia bezimienna. Domańska Antonina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krysia bezimienna - Domańska Antonina страница 5
– Według rozkazania miłościwej pani, przyjdę jutro rano – odparł krajczy, nisko się kłaniając.
Przebrawszy się z podróżnych szat w letnią suknię z szafirowego płótna Anna Jagiellonka zamknęła się w swej sypialni i kilka godzin tam pozostała. Gdy wyszła zajrzeć do panien dworskich, miała oczy zaczerwienione od płaczu.
– Cóż, postąpiła robota? – spytała Jagny Kłodzińskiej.
– O tak!… Czyli… właściwie… zda mi się… że… nie bardzo.
– Takeśmy się o waszą miłość niepokoiły… – rzuciła Ewunia z żałośliwą minką.
– Ze palce igły utrzymać nie mogły… co? – rzekła królewna niby surowym głosem, ale oczy nic a nic nie były surowe.
– Właśnie. Jak tu szyć złote listki i perełkami dziać po atłasie, gdy człek ma co innego w głowie.
Anna zaśmiała się mimo woli.
– O tak, sprawiedliwieś powiedziała; wżdy od rana do nocy macie co inszego w głowie niż robotę. No, dziś trzeci lipca, chyba mi wykończycie ten obrus na wiązanie59?
– O, najmiłościwsza pani… wykończymy, wykończymy! – zawołały jednym głosem trzy młodsze panienki, a Kasia Leszczyńska bez wykrzykników pocałowała królewnę w rękę, nawlokła złotą nić w igłę i zasiadła do krosien.
– Jeszcze nie zaczynaj, Kasieńko, mam dla ciebie inszą robotę. Pójdę do mojej komnaty, podyktuję ci list do pani Niewiarowskiej. Jagna i Ewa niech spakują pościel w tłumoki, bieliznę i szatki do skrzynek; Wronowską uprzedzić, by najpotrzebniejsze statki kuchenne i swoje ubiory także przysposobiła do drogi. Kachna zajmie się moimi rzeczami. Jutro pośniadawszy wyjeżdżamy. Pan krajczy straszy mnie powietrzem, tedy musimy pomykać w zdrowsze strony.
Tak więc Anna Jagiellonka, uciekając przed zarazą, przeniosła się ze swym małym dworem do Piaseczna.
W cztery czy w pięć dni później właśnie Ewa z Jagną goniły się dookoła trawnika, a Baśka z bolącą nogą siedziała na schodkach i zazdrosnym okiem śledziła ich podskoki, wózek jakiś niepokaźny podjechał ku bramie. Woźnica w białej płótniance zatrzymał konie skromnie przed wrotami.
– Oho… cóż za goście znowu? – zawołała Ewa chowając się za krzakiem jaśminu. – Pójdź ino, Jaguś, zobacz, bo ja z daleka nie dojrzę.
– Ii… goście… – odparła Jagna, ruszając ramionami. – Dwie dziewczynki z wiejska odziane, tłumoczek wytarty i zawiniątko w zgrzebnym płótnie.
– Ale czego tu chcą? Do kogo przyjechały?… Patrzcie, patrzcie, jej miłość wychyla się oknem i miga palcem na tę starszą!
– Oho, zeskoczyła z wozu, maleńką wzięła na ręce.
– Słyszał kto coś podobnego? Prosto od schodów wali jakby do własnego domu… Rety, Jaguś… Kachna ku nim wybiega… do komnaty jej miłości drzwi otwiera…
Marysia Krupska weszła z Kasią do izby, małą Krysię spuściła z ramion na ziemię i przy samym progu pokłoniła się nisko.
– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
– Na wieki amen – odpowiedziała królewna, obrzucając dziewczynę badawczym spojrzeniem.
– Przybliż się, moje dziecko; masz pismo od pani Niewiarowskiej?
Marysia ukłoniła się po raz drugi, wyjęła zza gorsecika papier we czworo złożony, woskiem zapieczętowany i chciała go wręczyć królewnie, aliści dwie małe rączki pociągnęły ją w tył, Krysia uwiesiła się całym ciężarem u spódnicy swej opiekunki.
– Chodźmy stąd, Maryś… ja chcę do domu! – piszczało dziecko, krzywiąc buzię do płaczu.
– Cichaj, moje złotości – szepnęła zmieszana dziewczyna, głaszcząc zgrymaszonego malca po główce. – Cichaj, nie płacz, dam ci kukiełeczkę60 świetluśką61 z miodem.
– Daj zaraz!
– Nie, pierwej musisz być grzeczna.
– Nie będę grzeczna, nie puszczę cię.
Anna Jagiellonka, rozweselona tym widokiem, rzekła ze śmiechem:
– Nie brońże jej, niech robi, co chce; już mnie uprzedzono, że ta sierotka na krok cię nie odstępuje. Przybliżcie się obie razem. – Wzięła list z rąk Marysi, położyła go na stole i mówiła: – Chwalono mi cię, że znasz służbę, szycia się nie zlękniesz, jesteś posłuszna i pilna.
Marysia spuściła oczy skromnie i milczała.
– Tuszę, iż nie za wielkie były pochwały; siła pożytecznych rzeczy mogłaś się nauczyć u pani kasztelanowej płockiej.
– Krom wszelakich robótek umiem czytać i pisać – rzekła cicho Marysia.
– Aa… to bardzo dobrze; musisz ćwiczyć się co dzień, abyś nie zapomniała. Wypoczniesz dziś z drogi, moja Marysiu; panna Leszczyńska wskaże ci izdebkę, gdzie sypiać będziesz i gdzie swoje skrzynki z rzeczami ustawisz. Ma się rozumieć, ta malutka dostanie łóżeczko wedle twego, coby jej nie było markotno. Jakże ci na imię, dziecinko?
– Pocałuj w rączkę miłościwą panią, Krzysiu, i powiedz, jak się zowiesz. – Mówiąc to Marysia popchnęła małą do kolan królewny.
– Ja jestem Krysia – rzekło dziecko spoglądając rezolutnie na uśmiechniętą panią – a ty?
– O Jezus! – Marysia załamała ręce.
– A ja Hanusia – odpowiedziała królewna z dobrocią. – Pisała mi pani Niewiarowska, że dziecko jest płochliwe; tymczasem śmiele w oczy patrzy, to dobrze.
– Dzikus z niej jeszcze wielki, proszę waszej miłości; ino gdy się mojej spódnicy chwyci, taka ją dzielność ogarnia.
Anna Jagiellonka położyła pieszczotliwie rękę na włosach dziewczynki.
– Bardzo Marysię miłujesz, prawda?
– Jużci… bawi się ze mną, a zaś potem… bawi się ze mną…
– A za matusią ci żal?
– Dlaczego?
58
59
60
61