Krysia bezimienna. Domańska Antonina
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krysia bezimienna - Domańska Antonina страница 7
Aż tu dziś jak na złość nic się nie udawało; laleczki czegoś zbrzydły, nie chciały gadać, żadna nie umiała stać ani siedzieć, pozapominały swych cudackich imion, rozpacz prawdziwa.
Aha… to ten chłopak nieznośny stoi pod drzwiami jak tyka, niby to w ziemię patrzy, a raz wraz łypie okiem na Krysine królewny.
– Ty… pójdź ino tutaj… – zaszemrał nieśmiały głosik od komina.
Służbisty paź ani drgnął. Powieki tylko uniosły się odrobinę, z oczu strzelił jasny promyczek i zagasł pod rzęsami.
– Ty… – powtórzyła Krysia głośniej – pobaw się ze mną.
– Nie wolno – odmruknął chłopiec.
– Dlaczego? Boisz się pana? Rozmawia przecież z jej miłością, ani cię widział nie będzie. Patrzaj, jakie ładne lalusie…
– Co mi po kukłach… – syknął przez zęby. – To nie dla mnie zabawka.
– Nie lubisz lalusiów? Naprawdę nie lubisz? Ach, szkoda! A pieski lubisz? Widzisz, jaki ten przedziwny? Takie ma nóżki cieniuśkie, niczym gałązeczki, a pyszczuś, widzisz, jak wydłużony? Śmiech zbiera, prawda? No… połóż tę czapkę i te rękawice na przymurku, a siędnij sobie wedle mnie… ot tak, widzisz, nic ci pan nie uczyni, bo okrutnie zagadany.
– Plagi66 dostanę.
– Gdzie zaś! Będziemy dawać pozór: ino smyrnie nogą, ty poskoczysz do drzwi. Toś ty jego pacholik?
– Paź jestem! – odpowiedział chłopiec i zadarł nos ku powale.
– Paź… aha, tak jak nasz Jasiek; już wiem. A tobie jak?
– Co mnie?
– No… Jasiek, Wojtek, Staszek, czy co takiego?
– Aha… Jędruś mi jest!… Chciałem rzec: Andrzej. Andrzej Chwalibóg. A ty?
– Ja? Krysia.
– A dalej?
– Cóż ma być dalej? Sad za dworem, a potem las.
– Et, co z tobą gadać! Pytam, jak się dalej nazywasz?
– Ano dziewczynka maleńka; a gdy urosnę, to będę panną u jej miłości, tak jak Ewusia albo Kachna. Pogłaskaj pieska, prawda, jaki gładziutki? Niczym odświętna szata jej miłości. Wiesz co, bawmy się tak; ja będę żoną, ty mąż, a to nasze dzieci.
– I piesek też?
– Co też ty gadasz! Taki duży, a nie wie, że pieskowe mamy muszą też być pieski. Ino lalusie są nasze.
– No i co?
– No i ożenię się z tobą, no i pójdziemy do sadu wiśnie rwać, niby to, bo przecie teraz jeszcze zima. Narwiemy pełny kosz, i… tego.
– I czego?
– Już nie pomnę, zabaczyłam. Znowu ty wymyśl co nieco, dlaczego ja ino mam gadać?
– Ano dobrze. Ja pojadę na łowy.
– Tak właśnie jak mój tatuś! A ja zostanę na grodzie, będę przędła tak jak moja matusia.
– I będziesz tęskniła za mną.
– A jakże. Oknem wyglądała będę i tak sobie zaśpiewam:
Czekam na cię, Jasiu, oczy wypatruję,
Widzi Bóg na niebie, jako cię miłuję.
– Śliczna śpiewka; ino dlaczego „Jasiu”?
– Bo mnie tak niania nauczyła.
Anna Jagiellonka wyjęła chustkę z torebki zwisającej u pasa na jedwabnym sznurze, otarła oczy i dalej powierzała swe skargi życzliwemu sercu Samuela Zborowskiego.
– Przewłóczą mnie to tam, to sam; w lutym koniecznie żądali, bym jechała do Krasnegostawu albo do Łęczycy; oparłam się, ledwie mi dali spokój. Ale za to, gdym się rwała do Tykocina po śmierci Zygmunta, by uczcić modlitwą najdroższego brata zwłoki, to mię nie dopuszczono67. Panowie Rad Koronnych dozorują mię ściśle, lękają się, bym co nie knowała wedle elekcji nowego króla.
– Miłościwa pani… gdzieżby to być mogło! Chyba złośliwe języki donoszą wam nicpotem.
– Wierz mi, twoja miłość, że tak jest, jako mówię. W sam Nowy Rok przyjeżdżał dworzanin księdza biskupa krakowskiego z pisaniem srodze niegodziwym. Pomawiają mnie o tajemne porozumiewanie się z dworem wiedeńskim i z siostrą moją Katarzyną. Ksiądz biskup ważył się przyganiać mi z tej przyczyny. Odpowiedziałam krótko, że istotnie odbieram listy od krewnych i przyjaciół, czego mi za życia najmiłościwszego rodzica mego, jako i za panowania brata, nikto68 nie wzbraniał. Czyliż nie jawno jechał od granicy dworzanin cesarski z listami? Zarówno i siostry moje, Zofia i Katarzyna, nierzadko pisują do mnie. Sama obyczajność nakazuje na listy odpowiadać; a jednak znając powinność względem swego stanu królewskiego i panieńskiego, że bez wiedzy panów Rad Koronnych nic nie mam czynić, ani jednym słowem na one listy, nawet jej królewskiej miłości siostrze mej nie odpisałam69.
– Wyśmienicie wasza królewska miłość uczyniła, rzucając taką odpowiedź zuchwalcom. Cała ta elekcja70 to istna wieża Babel; już blisko dziesięć miesięcy upływa od śmierci najmiłościwszego pana, na zjeździe w Łowiczu ino krzyku było nad miarę, a pożytku nijakiego. Teraz wre i kipi na Błoniach pod Warszawą, obiecujemy sobie, że wybór króla dojdzie przecie do skutku, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy łacno się te rozstrzelone głosy zgodzą na jednego pana.
– A któż, zdaniem twej miłości, najbliżej tronu? – spytała ciekawie królewna.
– O ilem wymiarkował, król szwedzki ma przeciw sobie całą Litwę, tedy zapora omal nieprzełamana. Arcyksiążę, zalecany przez panów senatorów, u szlachty nie ma poparcia; jako że Polak Niemca od wiek wieka nienawidzi. Księcia moskiewskiego boją się, iżby dla narodu nie był tyranem; jeszcze i posłów nie raczył przysłać, ino listami na tron się wprasza. Niektórzy Piasta rają; swego brata chcą mieć na tronie, krew z krwi, kość z kości naszych… Ale tych niewiele.
– Zatem pozostaje ino…
– Henryk Walezy, brat króla francuskiego. Ten ma stronników mocnych w senacie, poseł jego siła obietnic rzuca narodowi.
– Słyszałam i ja o tym. Słyszałam inne jeszcze rzeczy: panowie senatorzy, widno dla odwdzięczenia księciu za tyle łask przyobiecanych, usunęli z paktów71 kondycję72 poślubienia królewny Anny.
– Pierwsze
66
67
68
69
70
71
72