Wspomnienia niebieskiego mundurka. Gomulicki Wiktor Teofil

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wspomnienia niebieskiego mundurka - Gomulicki Wiktor Teofil страница 9

Жанр:
Серия:
Издательство:
Wspomnienia niebieskiego mundurka - Gomulicki Wiktor Teofil

Скачать книгу

w tym samym tajemniczym tonie, wystąpił profesor Żebrowski. Było to tym dziwniejsze i tym bardziej niepokojące, że ten nauczyciel prawie nigdy nie wdawał się w prywatne sprawy uczniów, zajęty całkowicie przylądkami, międzymorzami, wulkanami – wykładał bowiem geografię.

      Jednocześnie i milczący inspektor dziwnym, badawczym i podejrzliwym wzrokiem w Sprężyckiego wpatrywać się zaczął…

      Ale Sprężycki nic sobie z tego nie robił.

      Zaufany w swe zdolności, pilny przy tym i punktualny, przeświadczony we własnym sumieniu, że obowiązki prymusa spełnia uczciwie – o resztę nie dbał.

      Był zaś z natury żywy jak skra, równie biegły w wymienianiu państewek, składających się na „Rzeszę Niemiecką78” (jeszcze jej wówczas Bismarck79 w jedną całość nie spoił!) jak w prawidłach80 palanta81 i „ekstry82” – chłopiec, słowem, do różańca i do tańca.

      Pod tym względem Ślimacki wyobrażał jego zupełne przeciwstawienie. Spokojny, zimny, z jasnymi włosami i oczyma, z głosem piskliwym, z ruchami powolnymi, nigdy nie brał udziału w zabawach uczniowskich, nigdy nie „dokazywał”, nigdy się nie uśmiechał.

      Profesor Luceński nazwał go „Rybą”…

      Jednego dnia prymus Sprężycki, uprosiwszy kolegów o jak największą spokojność, wystąpił na środek klasy, żeby im pokazać, jak to się tańczy „polkę-ułankę”. Była wówczas ta polka w modzie i Sprężycki znakomicie wykonywał ją solo, popisując się na wieczorkach tańcujących83 u rodziców i znajomych. Przed kolegami tańczył „ułankę”, z mnóstwem dodatków własnego wynalazku… Zachwycali się nimi wszyscy – prócz Ślimackiego, który nieznacznie wymknął się z klasy.

      Właśnie, gdy tancerz wśród ogólnej wesołości najpocieszniej fikał nogami i rękami, ktoś drzwi po cichu otworzył i cofnął się, w progu zaś ukazał się – inspektor.

      Ukazał się poważny, groźny, z wydętym, jak balon, brzuchem, z wysuniętą wargą dolną, z założonymi „po napoleońsku” rękami…

      Na ten widok wszystko nagle ucichło i jakby skamieniało. Sprężycki, zaskoczony znienacka w chwili, gdy jedną nogę do góry zadzierał, lewą ręką trzymał się pod bok, a rękę prawą zaokrąglał łukowato ponad głową – zastygł, rzec można, w tej nadzwyczajnej pozycji…

      Wszyscy myśleli, że inspektor zagrzmi swym basem potężnym – on jednak milczał, milczał zaś tak wymownie, że słuchającym tego milczenia ciarki po skórze chodziły…

      Przez kilka chwil wpatrywał się, bystro spod nasuniętych brwi, w przerażonego prymusa – potem głową pokiwał i odszedł.

      Nazajutrz Sprężycki został usunięty z prymusostwa, miejsce zaś jego zajął – Ślimacki.

      Klasa to niby maleńka respublika84; prymus to jakby tej respubliki prezydent. Zaraz po mianowaniu „Ślimaka” prymusem stało się widoczne, że to nie jest „prezydent z wyborów”, że ogół obywateli tej nominacji nie pochwala…

      Utworzyła się silna „partia opozycyjna”, na której czele stał – Kozłowski.

      Zaraz przy pierwszym „usadzaniu”, gdy inspektor naczelny wygłosił nazwisko Ślimacki – w ostatnich rzędach krzyknięto donośnie, choć spod ławki:

      – Lizus!

      Twarz inspektora przybrała wyraz straszny – oczy pod krzaczastymi brwiami zabłysły jak u tygrysa.

      – Kto to powiedział? – zagrzmiał głosem okropnym, od którego serca dzieci na chwilę bić przestały.

      Wszyscy wiedzieli, że krzyknął Kozłowski – ale nazwisko jego z niczyich ust nie wybiegło.

      Inspektor powtórzył dwukrotnie pytanie – również bez skutku.

      – Cała klasa do aresztu!… – pogroził wszystkim i wyszedł, drzwiami trzasnąwszy.

      Tego dnia tylko Ślimacki jadł obiad o zwyklej godzinie. Wszystkich pozostałych rozdzielono zaraz po dwunastej na małe grupy i w pustych klasach pozamykano.

      Przecierpieli głód mężnie – kolegi nie wydali.

      Mimo to nazajutrz zaraz po pauzie Kozłowski został „wypukany85” z klasy. Wyszedł z miną smętną, jakby w przeczuciu nieszczęścia; wrócił po kwadransie – zapłakany.

      Koledzy odgadli bolesną prawdę. Pełnym współczucia wzrokiem objęli nieszczęśliwą, jakby zmiętoszoną postać Kozła; spojrzenie pełne nienawiści posłali Ślimakowi.

      Ostatni siedział spokojnie „jak trusia” – blady, zimny z dwuznacznym uśmieszkiem, błąkającym się na wąskich wargach. Zawsze on się uśmiechał – nigdy nie śmiał głośno. Nie widziano go też ani razu grającego w piłkę, ślizgającego się, biegającego do mety. Ludzie obdarzeni najbujniejszą wyobraźnią nie byli w stanie wyobrazić sobie Ślimackicgo, wywracającego koziołka.

      – Osobliwy fenomen… parole! – mówił o nim profesor Luceński. – Ryba pod postacią ślimaka.

      Nowy prymus nie cieszył się miłością kolegów – natomiast bali się go oni. Ile razy jakieś kółko żywo o czymś rozprawiało, a on się zbliżył – natychmiast wszyscy milkli i rozchodzili się. On zaś, choć czynnego udziału w życiu koleżeńskim nie brał, niesłychanie był ciekawy wszystkiego, co się w kółkach mówiło i działo.

      Ślimacki był synem urzędnika sądowego, zasuszonego wśród aktów, z twarzą bladą, zimną, z dwuznacznym na wąskich wargach uśmieszkiem. Bliźniacze podobieństwo istniało pomiędzy ojcem i synem – zwiększone tym jeszcze, że Ślimacki ojciec nie nosił żadnego zarostu, wygalając codziennie twarz całą z pedantyczną, w manię przechodzącą starannością.

      Ślimak nigdy się nie unosił. Gdy mu który z zapalczywych kolegów powiedział co przykrego – gdy nazwał go na przykład „lizusem” – nic nie odpowiadał. Rybie jego oczy wpatrywały się w przeciwnika spokojnie choć z natężeniem – na wargach pojawiał się wyraźniejszy, niż zwykle, uśmieszek – i na tym wszystko się kończyło.

      Ale w dwa, trzy dni później – czasem w tydzień dopiero – zapalczywy kolega „wypukiwany” był niespodziewanie do kancelarii. Zwierzchność zarzucała mu to naganne sprawowanie się poza szkołą, to karygodne palenie tytoniu, to wałęsanie się w godzinach niedozwolonych po mieście i za miastem…

      Na poczekaniu składano sąd, ferowano86 wyrok i poddawano go natychmiastowej egzekucji.

      Z egzekucjami kulawy Szymon ledwie mógł nadążyć…

      Tymczasem zbliżył się koniec roku szkolnego.

      Wiedziano

Скачать книгу


<p>78</p>

Rzesza Niemiecka – historyczne określenie państwa niemieckiego; I Rzesza (Stara Rzesza) istniała w latach 962–1806, było to historyczne państwo niemieckie (od 1474 Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego), którego władcy nawiązywali do tradycji starożytnych cesarzy rzymskich; II Rzesza funkcjonowała 1871–1918 i stanowiła federalne, konstytucyjne cesarstwo niemieckie pod panowaniem Hohenzollernów; III Rzeszą nazywane były w propagandzie Niemcy hitlerowskie 1933–45. [przypis edytorski]

<p>79</p>

Otto von Bismarck (1815–1898) hrabia Bismarck-Schönhausen (od 1865), książę (od 1871), prusko-niemiecki mąż stanu. Od 1862 r. premier i minister spraw zagranicznych państwa pruskiego, doprowadził do zjednoczenia Niemiec z królem Prus na czele jako cesarzem niemieckim; w 1871 r. Bismarck został I kanclerzem Rzeszy Niemieckiej. Zręczny dyplomata i inicjator trzech wojen zaborczych, zyskał silną pozycję na arenie międzynarodowej. [przypis edytorski]

<p>80</p>

prawidła – ogólne przepisy obowiązujące w jakiejś dziedzinie, normujące jakieś czynności. [przypis edytorski]

<p>81</p>

palant – gra, w której uczestnicy podzieleni na dwie drużyny podbijają kijem małą piłkę gumową. [przypis edytorski]

<p>82</p>

ekstra, własc. ekstrameta (daw.) – gra w piłkę studentów i żaków, podobna do dzisiejszego baseballu. [przypis edytorski]

<p>83</p>

wieczorek tańcujący (daw.) – wieczorek taneczny, zabawa taneczna. [przypis edytorski]

<p>84</p>

respublika (daw.) – republika. [przypis edytorski]

<p>85</p>

wypukany – tu: wywołany. [przypis edytorski]

<p>86</p>

ferować – orzekać. [przypis edytorski]