Nie-Boska komedia. Krasiński Zygmunt
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nie-Boska komedia - Krasiński Zygmunt страница 9
przechodząc
Kłaniam uniżenie – lubię czasem zastanawiać podróżnych darem, który natura osadziła we mnie. – Jestem brzuchomowca75. —
MĄŻ
podnosząc rękę do kapelusza
Na kopersztychu76 podobną twarz gdzieś widziałem. —
MEFISTO
na stronie
Hrabia ma dobrą pamięć. —
głośno
Niech będzie pochwalon —
MĄŻ
Na wieki wieków – amen. —
MEFISTO
wchodząc pomiędzy skały
Ty i głupstwo twoje. —
MĄŻ
Biedne dziecię, dla win ojca, dla szału matki przeznaczone wiecznej ślepocie – nie dopełnione, bez namiętności, żyjące tylko marzeniem, cień przelatującego anioła, rzucony na ziemię77 i błądzący w znikomości swojej. – Jakiż ogromny orzeł wzbił się nad miejscem, w którym ten człowiek zniknął! —
ORZEŁ
Witam cię – witam.
MĄŻ
Leci ku mnie, cały czarny – świst jego skrzydeł jako świst tysiąca kul w boju. —
ORZEŁ
Szablą ojców twoich bij się o ich cześć i potęgę.
MĄŻ
Roztoczył się nade mną – wzrokiem węża grzechotnika78 ssie mi źrzenice – ha! rozumiem ciebie. —
ORZEŁ
Nie ustępuj, nie ustąp nigdy – a wrogi twe, podłe wrogi twe pójdą w pył. —
MĄŻ
Żegnam cię wśród skał, pomiędzy którymi znikasz – bądź co bądź, fałsz czy prawda, zwycięstwo czy zaguba79, uwierzę tobie, posłanniku chwały. – Przeszłości, bądź mi ku pomocy – a jeśli duch twój wrócił do łona Boga, niechaj się znów oderwie, wstąpi we mnie, stanie się myślą, siłą i czynem. —
zrzuca żmiją
Idź, podły gadzie – jako strąciłem ciebie i nie ma żalu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stoczą się w dół i po nich żalu nie będzie – sławy nie zostanie – żadna chmura się nie odwróci w żegludze, by spojrzeć za sobą na tylu synów ziemi, ginących pospołu. —
Oni naprzód – ja potem. —
Błękicie niezmierzony, ty ziemię obwijasz – ziemia niemowlęciem, co zgrzyta i płacze – ale ty nie drżysz, nie słuchasz jej, ty płyniesz w nieskończoność swoją. —
Matko naturo80, bądź mi zdrowa – idę się na człowieka przetworzyć, walczyć idę z bracią moją.
Pokój. – Mąż – Lekarz – Orcio.
MĄŻ
Nic mu nie pomogli – w Panu ostatnia nadzieja. —
LEKARZ
Bardzo mi zaszczytnie…
MĄŻ
Mów panu81, co czujesz. —
ORCIO
Już nie mogę ciebie, Ojcze, i tego pana rozpoznać – iskry i nicie czarne latają przed moimi oczyma, czasem z nich wydobędzie się na kształt cieniutkiego węża – i nuż robi się chmura żółta – ta chmura w górę podleci, spadnie na dół, pryśnie z niej tęcza – i to nic mnie nie boli. —
LEKARZ
Stań, Panie Jerzy, w cieniu – wiele Pan lat masz? —
patrzy mu w oczy
MĄŻ
Skończył czternaście. —
LEKARZ
Teraz odwróć się do okna. —
MĄŻ
A cóż?
LEKARZ
Powieki prześliczne, białka82 przeczyste, żyły wszystkie w porządku, muszkuły w sile. —
do Orcia
Śmiej się Pan z tego – Pan będziesz zdrów jak ja. —
do Męża
Nie ma nadziei. – Sam Pan Hrabia przypatrz się źrzenicy – nieczuła na światło – osłabienie zupełne nerwu optycznego. —
ORCIO
Mgłą zachodzi mi wszystko – wszystko. —
MĄŻ
Prawda – rozwarta – Szara – bez życia. —
ORCIO
Kiedy spuszczę powieki, więcej widzę niż z otwartymi oczyma. —
LEKARZ
Myśl w nim ciało przepsuła83 – należy się bać katalepsji84. —
MĄŻ
odprowadzając Lekarza na stronę
Wszystko,
73
74
Dla Krasińskiego pozostawanie pod wpływem szatana wiąże się z brnięciem w kłamstwo – z niemożnością rozpoznania prawdy, co w ujęciu autora (zarówno w
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84