Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław страница 4
– Że to się jeszcze śmie pokazywać na oczy! – syknęła za nią wójtowa.
– Poniechajcie71! Nie pora na takie wypominki! – wyrzekła któraś.
– I niech ją tam Pan Jezus sądzi – dodała Hanka łagodnie.
– Wójt ta wasze docinki dobrze jej wynadgrodzi! – zaśmiał się kowal. Szczęściem, że przysłali po niego od młynarza, gdyż wójtowa rozczapierzała się kiej indyczka, gotowa zrobić kłótnię.
Kowal jeno gruchnął rechocącym śmiechem i poleciał, a one ostały, pogadując już mało wiele72 o różnościach, a coraz ciszej i senniej, jakby z tych ciężkich turbacji73 albo samego gorąca, co już doskwierało zgoła nie do zniesienia. Parno się przy tym robiło i dziwnie duszno, nie powiał wiater bych najlżejszy, że ni jeden listek i ni jedno źdźbło się nie zaruchało, a chociaż przeszło już spory kawał czasu od południa, to jednak słoneczny war lał się jeszcze żywym ogniem i tak przypiekał, jaże ściany płakały żywicą i więdły pomdlałe chwasty i kwiaty.
Ryk się naraz wydarł przeciągły i tęskliwy; jakiś chłop prowadził krowę po drugiej stronie stawu.
– Pewnikiem do księżego byka! – ozwała się Płoszkowa, goniąc oczami krowę, szarpiącą się na postronku.
– Młynarz do niego jeszczek74 lepiej ryczy, jeno co przez złość! – podjęła Jagustynka, ale żadnej już się nie chciało mówić.
Siedziały rozczapierzone kieby75 te kwoki w piasku, ledwie już dysząc z gorąca. Rozbierał je upał, cichość i ten płakliwy, nieustający głos Jagaty modlącej się przy umarłym.
Dopiero kiej76 przedzwonili na nieszpory77, rozeszły się do domów, a Hanka posłała za kowalem, bych szedł z nią do proboszcza ugodzić się o pogrzeb ojcowy.
Witek rychło78 powrócił, ale sam.
– Hale, kiej się bojałem przystąpić, bo Michał se siedzą z dziedzicem u młynarza i piją arbate79 – powiadał zziajany.
– Z dziedzicem?
– A juści, przeciek go znam! Arbate se piją i placek pojadają, dobrze widziałem. A ogiery stoją w cieniu i jeno kulasami80 przebierają.
Zdziwiła się temu, ale po nieszporach, nie doczekawszy się kowala, ogarnęła się świątecznie i poszła z Magdą na plebanię.
Proboszcza nie było na pokojach, choć wszystkie drzwi i okna stały powywierane81; przysiadły czekać, ale po jakimś czasie dziewka powiedziała, że ksiądz w podwórzu i kazał je zawołać.
Siedział se w cieniu pod płotem, a w pośrodku podwórza, kole niezgorszej krowiny, którą chłop trzymał krótko na postronku, kręcił się z rykiem tęgi, srokaty byk, że ledwie go parob utrzymał na łańcuchu.
– Walek! Poczekaj jeszcze, niech nabierze większej ochoty! – krzyknął proboszcz i wycierając spoconą łysinę, przywołał do siebie kobiety i jął wypytywać o wszystko, pocieszać i krzepić miłosiernie, a kiej go zagadnęły o pogrzeb i koszty, przerwał im ostro i niecierpliwie:
– O tym potem. Nie zdzieram skóry z ludzi. Maciej był pierwszym we wsi gospodarzem, to i pogrzeb musi mieć nie lada jaki. No, mówię, nie lada jaki! – powtórzył groźnie, po swojemu.
Za nogi jeno go obłapiły, nie śmiejąc się już w niczym przeciwić82.
– Ja wam tu dam! Widzicie ich, zbereźniki! – krzyknął na organiściaków, zazierających83 spoza płotów. – Cóż, jak się wam podoba mój byczek, he?
– Śliczności! Lepszy od młynarzowego! – przytakiwała Hanka.
– Tak mu do mojego, jak wołu do karety! Przyjrzyjcie mu się! – podprowadził je bliżej, klepiąc z lubością byka, któren84 rwał się już do krowy jak wściekły. – Co za kark! A jaki grzbiet, jakie to ma piersi! Smok, nie byk! – wołał, jaże przysapując z radości.
– Juści, jeszczem takiego nie widziała.
– He, prawda! Czysty holender, trzysta rubli kosztuje.
– Tylachna85 pieniędzy! – dziwowały się zdumione.
– Ani grosza mniej! Walek, puszczaj go… ostrożnie ino, bo krowa nietęga… Od jednego razu pokryje… Pewnie, że drogi, ale biorę tylko po rublu i dwadzieścia groszy postronkowego, żeby się Lipce dochowały porządnych krów. Młynarz się gniewa na mnie, ale już mi obmierzły te koty, jakie macie po jego stadniku. Trzymajże, gapo, krowę przy samym pysku, bo ci się wyrwie! – wrzasnął na chłopa. – No, to idźcie z Bogiem – zwrócił się do kobiet, widząc, że przywstydzone odwracały się ździebko na stronę. – A jutro eksporta do kościoła! – wołał jeszcze za nimi, biorąc się pomagać chłopu, że to krowy nie mógł utrzymać.
– Podziękujesz ty mi za cielę, będzie, jakiegoś jeszcze nie widział. Walek, a przeprowadź go, niech się przechłodzi, chociaż co tam takiemu smokowi znaczy jedna mucha! – przechwalał.
Kobiety zaś poszły do organisty, boć to i z nim też było trza się godzić z osobna o pogrzeb, ale że organiścina przyjęła je kawą, przy której się nieco zagwarzyły, to było pod sam zachód, i już bydło spędzali z pastwisk, kiej86 powróciły do chałupy.
Przed gankiem stojał87 pan Jacek z Mateuszem i pykając fajeczkę godził go do rznięcia drzewa na Stachową chałupę.
Mateusz jakoś nie bardzo był rad, bo się wykręcał.
– Drzewo porznę, niewielka obrada, ale czy chałupę postawię, a bo ja wiem?… Może kaj we świat pójdę… Cni mi się już we wsi… Bo ja wiem, co pocznę… – mówił, spoglądając na Jagusię dojącą krowę pod oborą. – Z rana skończę trumnę, to się jeszcze rozmówimy – dokończył prędko i poszedł.
A pan Jacek wszedł do nieboszczyka i mówił długi, serdeczny pacierz obcierając rzęsiste łzy.
– By chociaż synowie wdali się w niego – wyrzekł potem do Hanki. – Dobry to był człowiek i prawy Polak. Był
71
72
73
74
75
76
77
78
79
80
81
82
83
84
85
86
87