Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław страница 7

Chłopi, Część czwarta – Lato - Reymont Władysław Stanisław

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Dyć ino zapalim, przeskoczym ogień i przylecim – prosił gorąco.

      – Siedź w chałupie, bo powiem Hance! – zagroziła.

      Ale poleciał i powrócił dopiero po kolacji, głodny i utytłany w błocie jak nieboskie stworzenie, gdyż deszcz nie ustawał ani na chwilę i padał przez całą noc, aż dopiero przestał nazajutrz o dużym dniu, właśnie kiedy już ludzie ciągnęli na żałobne nabożeństwo.

      Słońce się jednak nie pokazało; świat się był omglił szarawą kurzawą, w której jeszczek barzej rozzieleniły się pola i sady, a wody wlekły się niby te srebrnawe przędziwa. Powietrze było rzeźwe, chłodnawe i pachnące, rosy kapały obficie za leda powiewem, ptaki darły się kieby oszalałe, psy ujadały wesoło, przeganiając się po drogach wraz z dziećmi, a wszelaki głos leciał górnie i radośnie, nawet ziemie, opite wodą i nabrzmiałe mocą, zdały się wrzeć niepowstrzymanym rostem.

      Zaś w kościele ksiądz odprawił żałobną wotywę i wraz z proboszczem słupskim i organistą, zasiadłszy naprzeciw siebie w ławach przed wielkim ołtarzem, jęli wyciągać łacińskie pieśnie.

      Boryna leżał wysoko na katafalku, obstawiony w biały las świec płonących, a dokoła klęczała kornie cała wieś, zamodlona i zasłuchana w te długie, lamentliwe pieśnie, co nabrzmiewały niekiedy takim strasznym krzykiem, jaże127 włosy powstawały i bolesna lutość128 ściskała serca; to niekiedy cichły w przejmujących, żalnych jękach, aż dusze mdlały struchlałe i same łzy ciekły z oczów; albo też znowu podnosiły się jakieś cudne i niebosiężne, kieby te głosy śpiewań janielskich129 i wiecznej szczęśliwości, że naród wzdychał ciężko, obcierał oczy, a często gęsto i poniektóre płaczem buchały serdecznym.

      Ciągnęło się to z dobrą godzinę, a kiej skończyli, rumor powstał, podnosili się z klęczek i Jambroż jął130 brać świece od katafalku i rozdawać je ludziom, ksiądz też jeszcze prześpiewał przy trumnie, okadził ją, aż zrobiło się niebiesko od dymów, skropił wodą święconą, wyciągnął jakąś nutę i ruszył ku drzwiom za krzyżem.

      A kościół aż się zatrząsł od krzyków, płaczów i szlochań, bo trumnę już brali co najpierwsi gospodarze i zanieśli na wóz, w półkoszki wymoszczone słomą, zaś Jagustynka tajnie, bych księża nie spostrzegli, wraziła pod nią bochen chleba, obwinięty w czyste płótno, Pietrek zebrał krótko lejce, zacinał batem i obzierał się131 niecierpliwie na księży.

      Zajęczały żałobnie dzwony, wynieśli czarne chorągwie, rozbłysnęły światła, Stacho poniósł krzyż, a księża zaśpiewali:

      – „Miserere mei Deus”.

      I straszna pieśń, pieśń śmierci załkała nad głowami smutkiem bezbrzeżnym i grozą.

      Ruszyli z wolna na topolową drogę ku smętarzowi132.

      Czarna chorągiew z kościotrupem załomotała na wietrze kiej ten ptak straszliwy i poniesła się przodem, a za nią dopiero błyskał srebrzysty krzyż i otwierała się długa ulica brackich133 z zapalonymi świecami, i szli księża w czarnych kapach.

      Trumna jechała w pośrodku, ułożona na słomie wysoko, że ją cięgiem134 i wszystkie135 mieli na oczach, a tuż za nią wlekła się rodzina srodze zawodząc płaczem i jękami, zaś pobok i kaj gdzie kto wziął miejsce, ciżbiła się cała wieś, w niemałym smutku a cichości idąca.

      Że nawet chore i kalekie nie ostały w chałupach.

      Przemglone, szare niebo wisiało nisko, jakby wsparte na tych wielgachnych topolach, pochylonych nade drogą. Wszystko stojało bez ruchu, przygięte i kieby zasłuchane w te pieśnie żałobne, a kiedy powiał wiater i rozruchał136 pola i drzewa, to posypały się rosy niby tym żalnym, cichym płaczem, zaś rozchwiane zboża kolebały się z wolna ciężkimi kłosami, chyliły się coraz niżej, jakby do nóg przypadając gospodarzowi w tym kornym, ostatnim pokłonie.

      Księża pieśń rozpłynęła się kajściś w powietrzu, że sroga cichość zwaliła się na dusze, jeno dzwony jęczały wciąż, biły ponurym głosem, wołały cosik w niebo pochmurne, ku lasom i w dale zamglone, skowronki śpiewały nad polami, wóz niekiej137 zaskrzypiał, szarpały się chorągwie, chlupało błoto pod nogami, a te bólne, sieroce płacze kwiliły nieustannie.

      – „Miserere mei Deus” – zaśpiewał znowu proboszcz, przywtórzył mu słupski wraz z organistą i kowalem, któren trzymał parasol nad dobrodziejami, gdyż deszcz z nowa pokrapiał.

      I śpiewali tak strasznie, tak rozpacznie i tak jękliwie, jaże łzy się cisnęły, zamierało serce, a oczy strwożone, oczy pobłąkane w niemocy niesły się we świat i u tego nieba chmurnego żebrały zmiłowania. Twarze bladły, dusze jęły się zwierać w męce i luty138 dygot przejmował, że wzdychali coraz ciężej, a już poniektóry łzy obcierał, to szeptał pacierz posiniałymi wargami, w piersi się bił i kajał skruszony, zaś wszystkich omroczył ciężki, beznadziejny smutek i przywaliła bezgraniczna żałość, że kiej te dymy gryzące snuły się po nich bolesne medytacje i jęki zakrzepłe w trwodze.

      Jezu, bądź nam grzesznym miłościwy! Jezu!

      O dolo człowiekowa, dolo nieustępliwa!

      A cóże są te wszystkie znojne trudy? Cóże ten żywot człowieczy, co jako śniegi spływa bez śladu, że o nim nawet dzieci rodzone nie przypomną?

      Żałością jeno, płakaniem jeno, cierzpieniem jeno…

      I cóże są one szczęśliwości, dobroście, nadzieje?

      Czczym dymem, próchnicą, mamidłem i zgoła niczym…

      A cóżeś to ty sam, człowieku, który się puszysz, a dmiesz, a wynosisz hardo ponad wszelkie stworzenie?

      Tym wiatrem jeno jesteś, co nie wiada139, skąd przychodzi, nie wiada, po co się miecie, i nie wiada, kaj140 się rozwiewa…

      I ty się masz panem wszystkiego świata, człowieku?…

      A bych ci kto raje dawał – opuścić je musisz.

      Bych ci kto wszystkie moce dawał – śmierć ci je wydrze.

      Bych ci kto rozum przyznał największy – próchnem ostaniesz.

      I nie przemożesz doli, mizeroto, nie przezwyciężysz śmierci, nie…

      Boś ano bezbronny, słaby i płony jako ten listeczek, którym wiater żenie141 po świecie.

      Boś

Скачать книгу


<p>127</p>

jaże (gw.) – aż. [przypis edytorski]

<p>128</p>

lutość (daw., gw.) – tu: litość. [przypis edytorski]

<p>129</p>

janielski (gw.) – anielski. [przypis edytorski]

<p>130</p>

jąć (daw., gw.) – zacząć. [przypis edytorski]

<p>131</p>

obzierać się (gw.) – oglądać się. [przypis edytorski]

<p>132</p>

smętarz (daw., gw.) – cmentarz. [przypis edytorski]

<p>133</p>

bracki – członek bractwa religijnego. [przypis edytorski]

<p>134</p>

cięgiem (gw.) – ciągle. [przypis edytorski]

<p>135</p>

wszystkie (gw.) – wszyscy. [przypis edytorski]

<p>136</p>

rozruchać (daw., gw.) – rozruszać, poruszyć. [przypis edytorski]

<p>137</p>

niekiej (gw.) – niekiedy, czasem. [przypis edytorski]

<p>138</p>

luty (daw., gw.) – surowy, ostry. [przypis edytorski]

<p>139</p>

nie wiada (gw.) – nie wiadomo. [przypis edytorski]

<p>140</p>

kaj (gw.) – gdzie. [przypis edytorski]

<p>141</p>

żenie (daw., gw.) – rzuca. [przypis edytorski]