Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński страница 18

Автор:
Серия:
Издательство:
Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński

Скачать книгу

rozmawiającego z babcią Marianną. Starszy uczony prawdziwie się z nią zaprzyjaźnił, chociaż wywiady przeprowadzał bardzo dawno, na początku zbierania materiałów do wystawy. Profesor powtarzał często, że Marianna ma prawdziwie złotą głowę, a jej wskazówki niejednokrotnie wyprowadzały go z martwego punktu w jego badaniach.

      Szczerze mówiąc, Mikołaj nie potrafił sobie wyobrazić swojej babci choćby w roli pomocnicy badacza. Marianna wchodziła dokładnie we wszystkie stereotypy, od moherowego beretu, przez brązowy sweterek, długą spódnicę w kratę, pończochy, po buty na płaskim obcasie. Wydawało się, że jej zmartwienia dotyczą przede wszystkim tego, czy jej wnuk założył czapkę albo czy dał radę wcisnąć w siebie czwartą dokładkę szarlotki. Byle co powodowało, że wyciągała banknot z portmonetki i podawała mu go niby to w wielkiej tajemnicy, jakby rodzice czy dziadek mieli mu te pieniądze zabrać. O jej powstańczej przeszłości nie wiedział nic, nigdy mu o tym nie opowiadała, nawet kiedy jako mały chłopak chłonął wszystkie historie związane z wojną. Jej zdjęcie z młodości, właśnie z powstania, w którym brała udział jako sanitariuszka, zobaczył dopiero wtedy, gdy wydrukowano je na jednej z wystawowych plansz. Zaskoczony tą nieznajomością rodzinnej historii, przy nadarzającej się okazji poprosił profesora Hodolewskiego, aby mógł dołączyć do wolontariuszy pracujących przy wystawie. Przy okazji dowiedział się kilku rzeczy nie tylko o babci, ale też o wielu starszych sąsiadach.

      – Co ci się stało w rękę? – Mikołaj zobaczył, że dziadek jakoś dziwnie przykurczał prawą dłoń. Chyba miał też spuchnięty nadgarstek.

      – A, babcia mi poleciała – odpowiedział dziadek, machając lekceważąco zdrową dłonią, dalej tym konspiracyjnym szeptem. – Złapałem babcię i jakoś łapę nadwyrężyłem, no.

      – Jak to poleciała? – Czasami język używany przez dziadka był dla chłopaka zupełnie niezrozumiały.

      – No wiesz, straciła równowagę i poleciała – wyjaśnił starszy pan. – Co u Sylwii? – Oczywiście, jak zawsze, dziadek głównie interesował się każdą kolejną miłością Mikołaja.

      Zbywając go kilkoma banałami, chłopak zdjął kurtkę i poszedł do pokoju, aby przywitać się z babcią i z profesorem Hodolewskim. Podobnie jak Marianna mogła wejść w stereotyp moherowej babuleńki, tak Hodolewski, ze swoją patriarchalną białą brodą, okularami i nieco rozbieganym spojrzeniem, wydawał się być żywcem wyrwany z jakiejś opowieści o lekko zwariowanym naukowcu.

      – Mikołaju, koniecznie musisz być jutro z chłopakami, pomóc! Tyle rzeczy jeszcze do zrobienia! – zawołał tubalnie profesor.

      – Tak, panie profesorze – odpowiedział potulnie chłopak. – Będziemy. I chłopaki, i dziewczyny… Wszystko już ustalone. Od szóstej rano.

      – Od szóstej rano? – zawołała babcia, zmartwiona. – To wy, dzieciaki tak wcześnie będziecie się zrywać? Panie profesorze – spojrzała na Hodolewskiego z wyrzutem – nie wstyd panu tak wykorzystywać dzieciaki po nocy?

      Uczony absolutnie nie odczuwał wstydu. Pokiwał z aprobatą Mikołajowi, rzucając kilka pochlebnych słów o harcerzach i ich poczuciu obowiązku. Chłopak tymczasem przypatrywał się babci, która rzeczywiście wyglądała blado i niezdrowo, chociaż ewidentnie próbowała nadrabiać miną.

* * *

      Kamil zmęczył się, wnosząc aparaturę do nagrywania na drugie piętro. Z pewnością jego kondycja nie była najlepsza. Tym wysiłkom przypatrywał się major „Bratek”, wysoki, szczupły mężczyzna o stalowych włosach i równie stalowym spojrzeniu. Zawsze się świetnie prezentował na wszystkich powstańczych uroczystościach i uwielbiał brzmienie własnego głosu.

      – Już wiem, co się stało. Wybuchło wam wszystko i będziemy zgrywać jeszcze raz? – spytał na powitanie major „Bratek” tonem, który trudno było zakwalifikować jednoznacznie jako żartobliwy. Przed chwilą otworzył drzwi przed Kamilem, wpuszczając go do swojej kawalerki.

      – Wtedy miałby pan niewątpliwą przyjemność opowiedzieć nam to wszystko jeszcze raz – rzucił mu doktorant.

      – O, no tak, no tak. Niech pan zrobi ze staruszka pyszałkowatego bajarza, proszę bardzo!

      W niewielkim mieszkaniu powstańca, pełnym książek o drugiej wojnie światowej i pamiątek z tego okresu, zawsze unosił się zapach leków i kurzu. Rzadko tu wietrzono. Kamil bardzo nie lubił tu przychodzić, od razu przytłumiała go ta przegrzana, duszna atmosfera.

      – Sprawdził pan w archiwum te kwity, co to mi pan nie wierzył, hę?

      „Bratek” rzucił w jednym z wywiadów tak fantastyczną liczbą broni maszynowej, jaką miał dysponować jego oddział, że Kamil nie potrafił zachować kamiennej twarzy. Major obruszył się wtedy i polecił, aby sprawdził sobie w Archiwum Akt Nowych, gdzie znajdowała się dokumentacja oddziału. Kamil sprawdził. Major nie blefował. Chyba te wszystkie uzbrojone po zęby grupy rekonstrukcyjne odtwarzały właśnie oddział majora „Bratka”.

      – Sprawdziłem – mruknął doktorant. – Zwracam honor panu majorowi.

      – No! – Powstaniec pogroził mu palcem. – To o czym dzisiaj chce pan pogadać?

      – O motywacji przystąpienia do powstania. Mamy taką planszę: „Dlaczego?” Czy można było w ogóle nie przystąpić? W wywiadach mówił pan, że wszyscy pana znajomi poszli.

      Ustawił ciężką aparaturę do nagrywania na stole i wcisnął „REC”. Zielona diodka zmieniła kolor na czerwony. Major od razu zaczął mówić:

      – Nie przystępować do powstania? Tak się nie dało. Przecież wszyscy szli. Nikt nas nie mógł przekonać, że tak naprawdę wojna skończy się bez nas, że Sowieci wejdą, że wystarczy przeczekać. Niemcy za dużo zostawili tu bólu, żeby nie upomnieć się o sprawiedliwość z bronią w ręku… Wtedy myśleliśmy oczywiście, że broni wystarczy dla wszystkich, że mamy jakiekolwiek szanse. Nikt nie chciał słuchać tych starszych, którzy nakłaniali nas do pozostania w domu. Mój dziadek, pepeesowiec z zsyłką w życiorysie, mówił mi: „Nie macie żadnych szans”. Wyzwałem go od zdrajców, wstydzę się tego do dziś. W każdym razie chcę pokazać, jakie były wówczas nastroje…

      „Bratek” zamyślił się i upił trochę herbaty.

      – Czy ktoś z nas myślał, że poniesiemy jakieś straty? Oczywiście nie. Byliśmy młodzi i pełni życia, a powstanie miało być romantyczną przygodą. To, że ktoś zostanie ranny albo umrze? Wiadomo, że Niemcy! – Uśmiechnął się. – Owszem, ktoś tam mógł zginąć, ale na pewno nie my, nie nasi przyjaciele, nie nasi bliscy. Ta świadomość przyszła dopiero potem, kiedy rzeczywiście zaczęli ginąć… – głos mu się załamał. Kamil spojrzał na niego współczująco. Drżącą ręką staruszek otarł łzy, które napłynęły mu do oczu. – Niektórych z nas poczucie winy toczyło potem jak rak. Że tylu cywili zabitych, że miasto w gruzach. Szybko te osoby umarły, przeważnie w obozach przejściowych. Czy nie żałuję decyzji, że poszedłem do powstania, bo pewnie o to chodzi w tym pytaniu? Mam pewność, że wiedząc to, co wtedy, poszedłbym dzisiaj znowu.

      Kamil spojrzał na „Bratka” pytająco, zorientował się, że powstaniec nic już nie doda i wcisnął „STOP”.

      – Dziękuję.

Скачать книгу