Rozeznanie duchów. Jacek Radzymiński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński страница 16

Автор:
Серия:
Издательство:
Rozeznanie duchów - Jacek Radzymiński

Скачать книгу

gdzie często biegała na wuefie. Plac Muranowski z kibitką-pomnikiem „Pomordowanym na Wschodzie”, miejsce wielu szkolnych akademii. Dalej wysokościowiec Intraco, na parterze znajdował się bardzo korzystny kantor, gdzie zaopatrywała się w pieniądze na zagraniczne zielone szkoły i wymianę uczniowską. Jadąc przez Stawki, właściwie mogłaby być w innym mieście, nie była tu przez kilka ostatnich lat, kiedy ulica zyskała nową zabudowę. Rozpoznała właściwie dopiero okolice dawnego Umschlangplatzu, razem z charakterystycznym pomnikiem upamiętniającym wywiezionych i pomordowanych Żydów.

      Zapamiętywała kolejne budynki z jakimś niezrozumiałym, fotograficznym uporem, jakby od wymienienia wszystkiego, co zauważyła po drodze, zależała pomyślność jej zamierzeń.

      Pogrążona w rozmyślaniach, niemal nie spostrzegła, że autobus zatrzymał się pod centrum handlowym Arkadia. Zignorowała zupełnie tłum ciągnący do marketu. Po drugiej stronie szerokiego ronda majaczył już mur cmentarza na Powązkach. Serce zabiło jej żywiej, odczuła nagły niepokój. Zupełnie nie poznawała tej okolicy.

      Szybko znalazła się pod murem cmentarza. Monumentalne, dziewiętnastowieczne grobowce absolutnie nie przypominały parkowego układu Powązek, który znała. Weszła na cmentarz i rozejrzała się z rozpaczą. Nie, to na pewno nie tu. Niepewnie stanęła przy spisie zasłużonych, pochowanych na tym cmentarzu, zastanawiając się, co zrobiła nie tak.

      Nagle uderzyło ją jak gromem. Przecież jest kilka cmentarzy powązkowskich. Ten tutaj to zapewne Stare Powązki, a Damiana pochowano na Wojskowych. Przeszła na drugą stronę ulicy, na przystanek autobusowy. Rzeczywiście. Autobus linii sto osiemdziesiąt mógł zawieźć ją na miejsce, to raptem trzy przystanki dalej. Równocześnie spostrzegła, że ten autobus jechał z placu Krasińskich bezpośrednio! Nakazała sobie spokój, ale słabo to wychodziło. Bębniła nerwowo w szybę wiaty przystanku.

      Minuty mijały wolno, jedna za drugą. Autobus podjechał. Tym razem poczekała, aż ludzie wyjdą. Gdy przejeżdżała wiaduktem nad torami kolejowymi, pociemniało jej w oczach. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to ta sama linia, która prowadzi na most kolejowy, gdzie zabił się Damian. W oddali widziała pociąg Szybkiej Kolei Miejskiej, jednej z najbardziej nawiedzonych linii w Warszawie – S9. Drżały jej ręce. Szczękała zębami, krew pulsowała jej w uszach. Absolutnie nie rozumiała, co się z nią dzieje. Czuła się bezbronna i zdradzona przez własne ciało.

      Wysiadła. Szybkie, spłoszone spojrzenie wokół upewniło ją, że znajduje się w dobrym miejscu. W notatniku sprawdziła kwaterę, ale z pewnym zaskoczeniem odkryła, że mogłaby trafić tylko na podstawie wspomnienia pogrzebu. Gdy stanęła przed domem przedpogrzebowym, wspomnienia te ożyły gwałtownie. Potrafiłaby wskazać, gdzie kto stał przed samą ceremonią. W środku siedziała tylko rodzina i poczet sztandarowy ze szkoły, młodzież do ostatniej chwili stała na zewnątrz, nie chcąc zmierzyć się z rzeczywistością trumny. Rzeczywistością śmierci. A może mieli wyrzuty sumienia? W końcu większość z nich to byli mordercy, przychodzący na pogrzeb swojej ofiary.

      Oczekiwała na cud. Było w niej wielkie pragnienie zawieszenia niewiary, kalejdoskop własnych poglądów, relatywizacji i racjonalizmu. Kładła na szali z jednej strony wszystko, na czym budowała swoją codzienność, w oczekiwaniu, że ten cudowny, nadprzyrodzony porządek zmiecie to dla jej szczęścia. Z nogami jak z waty, upita krzyczącymi sprzecznymi komunikatami w mózgu szła przez wymarły cmentarz. Zaraz tam będzie. Porozmawia z nim. Porozmawia… Porozmawia…

      Doszła do grobu. Paliły się świeże znicze. Kto? Matka Damiana? Chyba dawno się już wyprowadziła. Karol nie zdążył. Zatem tylko… Klaudia. Czy ona też z nim porozmawiała? Wytłumaczył jej, co ma robić? Już może koniec? Już może wygrali?

      Stała przed grobem w oczekiwaniu… Pięć minut, dziesięć… I nic się nie wydarzyło. Rozczarowanie wręcz ją rozdarło. Poczuła narastającą wściekłość.

      – To wszystko bzdury – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Wysłali mnie katole na cmentarz, bym mówiła do siebie. Co z tego, że tu leżysz? To tylko twoje zgniłe szczątki. Jakbym zebrała z moich ubrań wszystkie twoje włosy i zamknęła w pudełku, byłbyś w nich tak samo obecny. Dałeś im się zabić i zniszczyłeś życie wszystkim, którzy cię kochali – dobitny ton przeszedł z załamaniem w drżący szept. – Jak mogłeś? Nie miałeś dla kogo żyć? A dla mnie? Dla mnie?

      Rozpłakała się. Płakała długo.

      – Zabijesz ją – szepnęła. – Zabiłeś i siebie, i ją. Ty ją zabijesz, nikt inny.

* * *

      Na wysokości Dworca Gdańskiego Klaudia przeszła przez płot oddzielający tory od ulicy. Dalej szła po błocie obok torów. Druciana siatka oddzielała ją fizycznie od normalnych ludzi, tak jak jej skołatany umysł. Nie była normalna. Nie mogła żyć normalnie. Wytarła z oczu łzy.

      Gdzieś tam obok był „Sierak”, na tej wysokości. Pomyślała o wszystkich ludziach, których tam poznała. Ale nie czuła do nich żadnej niechęci. Było jej po prostu przykro, że weszła im w drogę. To był ich świat. Normalnych ludzi, normalnie reagujących na to, co ich otacza. Że weszło takie… takie coś, jak ona, to nic dziwnego, że tak zareagowali. Na ich miejscu zachowałaby się tak samo…

      Może nie znajdą jej ciała? Tak byłoby lepiej. Musieliby przyjść na jej pogrzeb, musiałaby zająć im jeszcze godzinę… Nie chciała tego robić. Skoczy z mostu i zniknie. Będzie tak, jakby nigdy jej nie było. Zapomniany błąd w zeszycie, wytarty gumką. Tym była. Błędem.

      Klaudia wiedziała, że wszystkich tylko rozczarowywała. Znała siebie najlepiej. Traciła przy pierwszym wrażeniu, a dalej było tylko gorzej. Była beznadziejnym dzieckiem swojej matki, beznadziejną młodszą siostrą, beznadziejną uczennicą… Po co właściwie wymieniać? Zrujnowała matce życie. Przez nią porzucił ich tata. Iza nie mogła się uczyć, bo musiała się nią zajmować… Była tu intruzem, niczym więcej. Potworem niszczącym wszystko, czego dotknęła. Meduzą zamieniającą wszystko w kamień.

      Stanęła pod siatką, wtuliła się w rosnące tam dwie wierzby, pośrodku śmierdzącej kupy odpadków porzucanych na „ziemi niczyjej”, tak się w tym kraju traktuje teren kolei. Wstrząsnął nią płacz. Zniknąć, zniknąć, zniknąć…

      Wróciła do kwestii swojego ciała po śmierci. Lepiej, żeby go nie znaleźli, bo i kto będzie ją odwiedzał? Damiana odwiedzała tylko ona, a jak wspaniałym człowiekiem był Damian? Nie chciała zajmować miejsca na cmentarzu, które mogłoby się przydać komuś, kto rzeczywiście był kochany i kogo chciano odwiedzać. Wolno wlokła się dalej, w kierunku mostu.

      Kochać, kochać… Pomyślała o Wojtku i ta myśl ugodziła ją w samo serce. Tak go oszukała. Tylko jemu będzie smutno, przynajmniej przez chwilę. Potem się zorientuje, jak go oszukała i zapomni o niej. Myślał, że jest normalną osobą, że jest dziewczyną, którą można pokochać i mieć jakieś normalne plany. Nie, niestety nie. Dla Wojtka chciała być tą normalną, ale przecież tak się nie da. Jak to powiedział gość od PO: „z gówna złota nie zrobisz”. Była gównem. A że przez chwilę Wojtek – prawie – przekonał ją, że może być normalnie… Tak chciała w to uwierzyć, że przez chwilę tak się zachowywała, jakby to mogło być prawdziwe. To było podłe. Biedny Wojtuś nie zasługiwał na to, żeby bawić się nim w tak okrutny sposób. Mało miał problemów? Zasługiwał na najlepszą dziewczynę na świecie. Jak mogła go zajmować choćby na chwilę? Obniżała jego wartość,

Скачать книгу