Dziewczyny, które miał na myśli. Kazimierz Kyrcz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz страница 5

Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz

Скачать книгу

do głowy: – Napije się pani czegoś? Kawy, herbaty?

      – Ma pan może coś zimnego? Wodę?

      – Zimnego? Oczywiście, momencik. – Bez pukania otworzył drzwi do sąsiedniego pokoju, którego obaj użytkownicy przebywali akurat na długotrwałym L4, napełnił porcelanowy kubek wodą z dystrybutora, i postawił go na biurku.

      – Bardzo dziękuję.

      Pierwsze lody zostały przełamane.

      – Więc z czym mamy problem? – zainteresował się, siadając wreszcie w swoim fotelu.

      – Nie zgłaszałabym tego, panie…

      – Proszę zwracać się do mnie po prostu „Sebastian”.

      – Dobrze, pa… Sebastianie – uśmiechnęła się promiennie, komentując w ten sposób swe przejęzyczenie. – A ja mam na imię Oliwia. Z mojej torebki skradziono portfel z dokumentami i kartą kredytową. Kartę zablokowałam, ale straciłam też dowód osobisty i prawo jazdy… Boję się, że ktoś może się nimi posługiwać.

      – Czy poza tym w portfelu były jakieś pieniądze?

      – No, trochę. Nie wiem dokładnie.

      – Około?

      – Trzy, może cztery tysiące.

      – Rozumiem – zauważył Bednarski, choć tak naprawdę nie rozumiał, jak można równowartość jego pensji określać mianem „trochę”. No chyba, że jest się obrzydliwie bogatym.

      Splótł dłonie w geście podpatrzonym u jednego z prezenterów telewizyjnych.

      – W jakich nominałach? – Widząc zdziwienie malujące się na twarzy rozmówczyni, wyjaśnił: – Muszę pytać o takie szczegóły, taka procedura.

      – Przeważnie po sto i dwieście złotych.

      – W porządku, zacznę spisywać protokół – mówiąc to, odwrócił się do monitora i podwójnym kliknięciem myszy otworzył plik oznaczony jako „zawiadomienie”. – Proszę podać nazwisko.

      – Holwant. Oliwia Holwant.

      Na dźwięk tych słów zamarł z rękoma zawieszonymi nad klawiaturą.

      – Ta Oliwia Holwant? – wykrztusił, spoglądając na nią z mieszaniną podziwu i niedowierzania.

      – Jeśli masz na myśli malarkę, to tak, ta.

      Jasna dupa – pomyślał, w zadumie gładząc się po policzku. Ale numer!

      Odetchnął głęboko, po czym stwierdził z przekonaniem:

      – Strasznie się cieszę, że mogłem cię poznać. Twoje obrazy są genialne! Mają w sobie piękno, no i taki… podskórny niepokój. Cholera! Znajomi nie uwierzą!

      – Mnie też jest miło. – Znów błysnęła tym uśmiechem, za który wielu dałoby się pokroić. – Tylko mi głupio, że przychodzę z takimi pierdołami… Na pewno macie milion poważniejszych spraw.

      – Przecież od tego właśnie jesteśmy. Jak to mawiają: służba nie drużba… Ostatnio zresztą jakoś mam szczęście do artystów.

      – Naprawdę?

      – Tak. Kilka dni temu taki sympatyczny gość, zawodowy witrażysta, znalazł w Lasku Wolskim powieszoną dziewczynę.

      – Słyszałam o tym. Co za tragedia!

      – To fakt. Przykra sprawa.

      – Zaraz, zaraz… Powiedziałeś „witrażysta”? Chryste, co za zbieg okoliczności! – Malarka aż wyprostowała się na krześle. – Szukam właśnie dobrego witrażysty! A pamiętasz może, jak się nazywał? Dałbyś mi na niego namiary?

      Rozdział 4

      Wyszło lepiej niż się spodziewała, choć oczekiwała czegoś więcej.

      Czego? Któż to wiedział?

      Będzie wiedziała, gdy to zobaczy.

Kathe Koja

      Dzisiejsza technika tworzenia witraży niewiele różni się od tej, jaką stosowano w średniowieczu. Przy czym to pozorne zacofanie nie jest bynajmniej ograniczeniem. Wręcz przeciwnie – daje możliwość umiejscowienia się w tradycji. Inna sprawa, że istnieje tyle metod zdobienia szkła, że twórcę ogranicza jedynie jego wyobraźnia i upór. No i pieniądze na materiały, co akurat nie stanowi żadnej nowości.

      W tym zawodzie wiara nie jest konieczna, ale pomaga. Kiedy więc niedługo po wypadku zwątpiłem w Boga, było mi ciężko. Szczególnie na początku. Natchnienie wyparowało niczym kamfora, a wraz z nim wyzbyłem się poczucia, że zmierzam we właściwym kierunku. Dziura w moim sercu rosła, zdając się nie mieć granic. Jeśli chciałem przetrwać, musiałem czymś ją wypełnić. Próbowałem wszystkiego. Piłem na umór, usiłowałem medytować, urządzałem sobie parodniowe głodówki. Wreszcie doprowadziłem organizm do takiego wycieńczenia, że straciłem przytomność. Leżącego bez czucia na podłodze znalazł mnie przypadkowy klient, który zajrzał, żeby kupić ozdoby choinkowe. Ozdoby? Tak, ozdoby. Gwiazdki, kolorowe bombki, takie tam pierdoloty. Artyści też muszą opłacać rachunki.

      Klient, a właściwie klientka, dopiero co skończyła kurs pierwszej pomocy, no i byłem pierwszą osobą, na której przetestowała świeżo nabyte umiejętności.

      Tak oto poznałem Klaudię. Moją wybawicielkę i muzę.

      Młodszą ode mnie o trzy lata i mądrzejszą, tak na oko, jakieś trzydzieści razy. Zapewne z tego właśnie powodu nasz związek nie przetrwał nawet sześciu miesięcy. Mimo wszystko wspominam go jako najjaśniejszy okres w moim życiu. Nie dość, że Klaudia miała w sobie niewyczerpane pokłady cierpliwości, to jeszcze mnóstwo czasu spędzaliśmy na pieszych wycieczkach i zwiedzaniu różnych zapyziałych grajdołów, których głównymi atrakcjami były zmurszałe kapliczki czy przedpotopowe wozy strażackie niszczejące obok siedzib OSP. Prawie sielanka. Zanim się obejrzałem, uaktywniły się jednak chwilowo uśpione komplikatory. Wydawało mi się podejrzane, że doskonała pod każdym względem dziewczyna zadaje się z kimś takim jak ja. Niezbyt majętnym, do tego posiadającym defekt, który w znacznym stopniu utrudnia właściwe funkcjonowanie.

      Walczyłem z Klaudią tak długo, aż w końcu dopiąłem swego. Zostałem sam. Równie, o ile nie bardziej niekompletny niż wcześniej.

      Okej, pora zmierzyć się z tym, co tu i teraz.

      Mój najnowszy tryptyk zaplanowałem jako spersonifikowane pod postacią kobiet trio Mądrości, Sprawiedliwości i Troski. O ile Mądrość i Sprawiedliwość udało mi się uformować za pierwszym podejściem, to z Troską szło kiepsko. Próbowałem już dwukrotnie, niestety w obu przypadkach wychodziły twory nie tyle kalekie, co zwyczajnie nieprzekonujące. A że w mojej naturze nie leży brakoróbstwo, zacisnąłem zęby i siłowałem się z tematem po raz trzeci.

      Akurat

Скачать книгу