Dziewczyny, które miał na myśli. Kazimierz Kyrcz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz страница 8

Dziewczyny, które miał na myśli - Kazimierz Kyrcz

Скачать книгу

nie tylko pokaźny kawałek sera pleśniowego, który właśnie włożyła do ust, ale i moje skurwysyństwo.

      – Rzeczywiście, kiepsko się zachowałeś – powiedziała wreszcie, uspokajająco kładąc swą dłoń na mojej. – Choć nie widzę powodów, dla których miałbyś się tym obarczać. Nie wepchnąłeś go przecież pod tę taksówkę. Miał oczy, powinien patrzeć, gdzie lezie.

      Krótko i na temat. Niby nic specjalnego; jednak sposób, w jaki to przedstawiła, sprawił, że poczułem się nieco lepiej.

      – Dzięki, to było miłe – westchnąłem.

      – Nie, to wcale nie było miłe – zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. – Taka jest prawda. Nie ty go zabiłeś.

      Rozdział 5

      Bednarski był dwukrotnie żonaty. W sensie, że wziął za jednym zamachem zarówno cywilny, jak i kościelny. Teraz, gdy zastanawiał się, co go skłoniło do podjęcia takiej decyzji, nie potrafił znaleźć żadnych przemawiających za nią argumentów.

      Jasna, w mordę jebana, dupa! – pomyślał po raz setny, słysząc w słuchawce głos swej prywatnej nemezis, czyli Marty:

      – Słuchaj, Gosia potrzebuje aparatu ortodontycznego… Poza tym jej klasa jedzie na wycieczkę do Warszawy.

      – Witaj – rzucił, siląc się na uprzejmość na wypadek, gdyby był nagrywany. – Co to ma wspólnego ze mną? Wyrównałem już alimenty.

      – To za mało! – warknęła matka Gosi. – Zamień mieszkanie na mniejsze, a nadwyżkę kasy daj nam!

      – Zwariowałaś?!

      – Chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć córkę?! Mogę jej zabronić do ciebie przychodzić!

      Zdawał sobie sprawę, że to nie są czcze pogróżki. Gdy w grę wchodziły pieniądze, Marta nie znała litości. Po trupach do celu: tak brzmiałoby jej motto, gdyby oczywiście zdecydowała się je wyjawić.

      Podobno istnieją zachowujące się po ludzku eksżony. Takie, co nie wykorzystują wspólnych dzieci jako maczugi, którą najlepiej ci przypierdolić. Bazując na przykładzie swoim i swoich znajomych, Sebastian nie wątpił jednak, że ten gatunek jest na wymarciu.

      – Dobra, zastanowię się nad tym – poddał się z dojmującym przeczuciem, że pożałuje swej uległości. Z drugiej strony, odrzucając uprzedzenia musiał przyznać, że pomysł nie należał do kompletnie poronionych. Mniejszy kwadrat oznacza mniejszy czynsz – pomyślał. Poza tym, jeśli posłuchałbym tej hieny, może wreszcie by się odczepiła.

      – Oby nie za długo! – warknęła, przerywając połączenie.

      Kiedy ją poznał, sądził, że zgarnął główną wygraną na loterii. Zbyt późno przekonał się, że lepiej by zrobił nie kupując losu – szczególnie, że grono zwycięzców szło w dziesiątki, o ile nie w setki posiadaczy fiutów. Cóż, mądry Polak po szkodzie.

      Humor i tak miał już spieprzony, nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby się dobić. Niechętnie wstał z fotela. Strzyknęło mu w kręgosłupie, na szczęście nogi wciąż pozostawały sprawne. Czego nie dało się powiedzieć o jego ojcu, który od miesiąca prawie nie wstawał z łóżka. Mogłoby się wydawać, że jest na wykończeniu. Nic z tego. Wraz z miażdżycą w organizmie starego najwyraźniej zalęgł się stwór z innego wymiaru, który postawił sobie za punkt honoru doprowadzić Sebastiana do szału. Metody, jakimi się posługiwał, cechowała prostota hitów Lady Gagi.

      Metoda numer jeden polegała na tłuczeniu laską w kaloryfer i nawoływaniu potomka:

      – Synu, synuuu! Czemuś mnie opuścił?! – wydzierał się bez względu na porę dnia czy nocy, a gdy rozespany i wkurwiony podkomisarz pytał, w czym problem, zazwyczaj ojciec prosił o jakąś duperelę typu herbata, bądź udawał, że wcale nie krzyczał, no i że w ogóle niczego nie potrzebuje.

      Metoda numer dwa była nieco bardziej finezyjna. Otóż zdarzało się, że podczas wymachiwania laską tatko przywalił sobie w nogę czy nawet, nie wiedzieć jakim cudem, w łeb. Kiedy po takim incydencie przychodziła do niego kobieta z opieki społecznej, zwykł skarżyć się, że to syn tak go traktuje. Zalewał się przy tym łzami i zaklinał na wszelkie świętości, by nie zgłaszała o pobiciu na policję, bo jego wyrodny synalek właśnie w policji pracuje – i ma tam takie układy, że ho ho. Na próżno Sebastian tłumaczył, że rzekoma przemoc wobec ojca jest wyłącznie konfabulacją. Baby z MOPS-u patrzyły na niego jak na wadliwie działającą imitację człowieka. Żadną miarą nie był w stanie przekonać ich, że tkwią w błędzie.

      Bednarski na palcach podkradł się do pokoju starego, modląc się w duchu, żeby ten nie zdążył obudzić się z popołudniowej drzemki. Modlitwa została wysłuchana, o czym świadczyło chrapanie wprawiające w rezonans podłogę i spoczywającą na niej przeszkloną meblościankę.

      Od kilku dni Sebastiana męczyła melodia, czy raczej jej zalążek – coś, nad czym warto by przysiąść i wydobyć z trzewi umysłu. Najchętniej sięgnąłby po wsuniętą za szafę gitarę i pobrzdąkał sobie z pół godziny. Wolał jednak nie budzić ojca.

      Klnąc na swe zmarnowane życie, przebrał się w ciepłe ciuchy i bez kolacji wyskoczył na woniejącą pleśnią i tanimi detergentami klatkę schodową.

      Piętro niżej natknął się na wychodzącego z mieszkania Michała Walczaka. Sąsiad zamknął drzwi, poprawił przewieszoną przez ramię torbę na laptopa i razem ruszyli na dół. Sebastian nie znał Walczaka zbyt dobrze. Wiedział tylko tyle, że facet pracuje jako wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim. Sam studiował na tej uczelni, więc darzył sąsiada podszytą nostalgią sympatią.

      – Znów na nockę? – zagadnął kurtuazyjne Walczak.

      – Nie zawsze może być kawior. – Sebastian wysilił się na żartobliwy ton, przepuszczając wykładowcę w drzwiach. – A jak tam noga?

      – Chyba szykuje się zmiana pogody, bo trochę mnie rwie.

      – Taka karma, niestety.

      – Jakoś przetrwam. Spokojnej wachty.

      – Nie dziękuję, żeby nie zapeszać. Do widzenia.

      Walczak przystanął w progu kamienicy, wycierając zaparowane okulary, po czym lekko utykając, ruszył w stronę Kleparza. Podkomisarz powędrował zaś do delikatesów po dwa piwa i coś na ząb.

      Lepiej nie wybierać się na dyżur bez prowiantu, bo człowiek nigdy nie wie, kiedy go skończy.

      Rozdział 6

      – Chyba muszę… – szepnął Michał, czyszcząc wacikiem wewnętrzną stronę akwarium ustawionego na wzmocnionym regale. – Muszę zainwestować w sprzęt, żeby ta szyba tak szybko się nie brudziła – dokończył myśl, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.

      Zamrugał, zwracając się do kilkunastu pływających w akwarium złotych rybek:

      – Moje śliczne,

Скачать книгу