Tygiel zła. James Rollins
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tygiel zła - James Rollins страница 22
Czuła na sobie spojrzenie agenta Dyplomatycznej Służby Bezpieczeństwa, stojącego na straży przy drzwiach. Śledził wzrokiem jej wędrówkę po małej przestrzeni. Po zamordowaniu ambasadorki USA wzmocniono ochronę jej rodziny. To również nie pasowało Carly. Nie lubiła, kiedy ją niańczono. Jej matka wpoiła obu córkom żarliwą niezależność.
Carly podejrzewała również, że nowych ochroniarzy zatrudniono bardziej na pokaz niż z rzeczywistej troski o jej bezpieczeństwo – demonstracja spóźnionej i niedostatecznej czujności. Gdzie była ochrona przed czterema dniami? Ktokolwiek zamordował jej matkę, dawno zniknął bez śladu. Widziała zdjęcia sprawców, klatki z nagrania, którego w całości nie pozwolono jej zobaczyć. W tych szatach, szarfach i opaskach wyglądali na jakąś fundamentalistyczną sektę, która napada na bezbronne kobiety, wygłaszając religijne bzdury. Wyobraziła sobie, jak uciekają, przybijając jeden drugiemu piątki za odwagę, zanim zejdą do kryjówek.
Dranie.
Spoglądała na drzwi, czując się jak w pułapce. Chciała się stąd wydostać. A przynajmniej znaleźć bar otwarty w święta, gdzie podają Jacka Daniel’sa z colą. Chociaż prawdę mówiąc, obyłaby się bez coli.
Przynajmniej Laura uciekła z tego pokoju. Dotrzymywała towarzystwa ojcu, który załatwiał ostatnie szczegóły. Był dosłownie wrakiem człowieka. Uczył angielskiego w studium policealnym – Essex County – z grubsza w połowie drogi między Princeton, gdzie studiowała Laura, a Uniwersytetem Nowojorskim, na który uczęszczała Carly. Przed rokiem ciężko zniósł diagnozę raka piersi u żony.
A teraz to.
Powinna była pójść z Laurą, ale wzburzona i rozgniewana, była kiepską towarzyszką. Laura lepiej się do tego nadawała, miała bardziej zrównoważone usposobienie. Jako starsza siostra, która musiała się opiekować Carly, zawsze była poważniejsza i z pewnością mniej wybuchowa.
Mimo to Carly wciąż zerkała na drzwi, dręczona wyrzutami sumienia, że z nimi nie poszła.
Jej komórka brzęknęła w kieszeni, sygnalizując nadejście SMS-a.
Pewnie Laura zawiadamiała, że wracają.
Carly wyjęła telefon, spojrzała na ekran i zatrzymała się w pół kroku. Na telefonie wyświetliło się jedno słowo.
Bangkok.
Podjęła spacer, żeby nie zwrócić uwagi ochroniarza. Słowo było szyfrem, pochodziło z rockowego musicalu Chess i piosenki One Night in Bangkok. Ona i Mara obejrzały ten musical na Broadwayu jakieś pięć lat wcześniej; wtedy dopiero się poznały, kiedy Mara przyjechała z jej matką do Stanów. Od tamtego czasu używały tego szyfru, kiedy chciały porozmawiać, jako pytania, czy ta druga jest wolna.
Mara żyje… dzięki Bogu.
Carly wysłała emotkę podniesionego kciuka. Ledwie mogła opanować niecierpliwość, czekając na odpowiedź. Kiedy nadeszła, linijki tekstu wyglądały enigmatycznie.
Terminal 1 łazienka @ odbiór bagażu
Kabina 4
Wyłącz telefon, wyjmij baterię
Niebezpiecznie
Carly zrozumiała znaczenie wiadomości od przyjaciółki. Mara ukrywała się w damskiej toalecie w użytkowej części lotniska. Niewątpliwie była przerażona i popadła w uzasadnioną paranoję. Zaryzykowała jednak kontakt z Carly, wykorzystując ich szyfr.
Carly obawiała się, że przyjaciółka, na pewno przestraszona, nie będzie czekać długo.
Muszę się do niej dostać.
Zastanowiła się, czy nie zadzwonić do Laury albo do ojca, ale oni zapewne zawiadomiliby policję, co mogło spłoszyć Marę albo zwrócić na nią niepożądaną uwagę. Najpierw jednak Carly musiała sobie poradzić z innym problemem.
Przycisnęła rękę do brzucha i zwróciła się do agenta DSB:
– Muszę iść do łazienki. Chyba zwymiotuję.
Przynajmniej pierwsze zdanie było prawdą.
– Proszę za mną – powiedział agent, odwracając się do drzwi.
Ominęła go i wyskoczyła na korytarz.
– Wiem, gdzie to jest.
– Panno Carson, proszę zaczekać…
– Nie mogę… niedobrze mi… – jęknęła głośno.
Pobiegła korytarzem i skręciła za róg. Damska toaleta znajdowała się cztery kroki dalej. Carly kopniakiem otworzyła drzwi, a potem pobiegła dalej korytarzem do schodów prowadzących do głównej hali. Zanurkowała na klatkę schodową i przycisnęła się plecami do ściany.
Udało mi się?
Usłyszała, jak drzwi łazienki zamykają się z trzaskiem, a potem zirytowany głos zawołał z korytarza:
– Zaczekam tu na panią!
Trochę sobie poczekasz.
Po cichu ruszyła w dół po schodach. Na wszelki wypadek wysłała Laurze SMS-a, żeby siostra się nie denerwowała:
Spotkam się z Marą. Niedługo wrócę.
Dotarła do wyjścia i zanurzyła się w rozgardiasz w terminalu.
Okay, najtrudniejsze za mną.
Godzina 10.36
Mara nieustannie postukiwała obcasem w kafelkową podłogę w kabinie toalety. Próbowała się rozerwać, czytając graffiti na ścianach, nabazgrane w wielu językach. Jednak wciąż ściskała telefon obiema rękami.
Miała niewielki nóż zatknięty za pasek, ukryty pod lekkim żakietem. To był zwykły nóż do steków, ukradziony z tacy obsługi hotelowej pozostawionej na korytarzu w pierwszym hotelu, w którym się zatrzymała. Mimo to rękojeść uciskająca biodro dodawała jej odwagi.
Zamknięta w kabinie, nadstawiała uszu na każdy odgłos kroków i szum spłukiwanej toalety. Słuchała, jak matka sztorcuje dziecko, żeby umyło ręce. Potem nagle szybkie kroki zatrzymały się przed jej kabiną. Zastukano do drzwi.
Odsunęła się dalej.
– Oc… ocupado – wyjąkała po portugalsku.
– Mara, to ja. Carly.
Poderwała się, odsunęła zasuwkę i wyskoczyła z kabiny. Natychmiast wpadła w objęcia przyjaciółki. Matka przy umywalce spojrzała na nie z zaskoczeniem, przyciągnęła do siebie córeczkę i wyprowadziła ją pospiesznie.
Mara dostrzegła odbicie ich dwóch w lustrze. Splecione w uścisku, wyglądały