Legion. Geraint Jones
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion - Geraint Jones страница 15
– Nie najlepszy stosunek – zauważył Varo, chętny podtrzymać swoją reputację zawziętego wojownika.
Justus wzruszył ramionami.
– Niezbyt – przyznał.
Co więcej można było powiedzieć? Mogłem być pewny siebie, mogłem być hardy, ale nie byłem idiotą. Przewaga czterdziestu do jednego? Mogliby walczyć jak dzieci, a i tak by nas zmiażdżyli.
– Jak to się stało? – zapytał Priscus.
– Jakie to ma znaczenie? – warknąłem. Ledwie chwilę wcześniej rozpaczliwie chciałem poznać odpowiedź. Teraz, kiedy miałem ją wymierzoną prosto w gardło, ciekawość ustępowała fatalizmowi.
– Ma znaczenie – upierał się Priscus. – Jak do tego doszło, panie? – zapytał.
Justus przesunął dłonią po pobrużdżonej twarzy. Wyglądał na zmaltretowanego wiadomością, jak skazany wojownik na arenie, ale wydawało się, że powtarzanie tego, co usłyszał w kwaterze głównej, daje mu poczucie celu i napełnia go energią. Wyobrażam sobie, że jako gawędziarz natychmiast poczuł się obserwatorem całej sytuacji i na błogie sekundy zapomniał, że sam jest w niebezpieczeństwie.
– Zostali zwerbowani na potrzeby kampanii – zaczął. – Sto tysięcy lekkiej piechoty i jazdy mających towarzyszyć Tyberiuszowi za Dunaj. Tylko, jak sądzę, wódz zapomniał o jednej rzeczy. To jest nowa prowincja. Może Tyberiusz ma krótką pamięć, ale miejscowi nie. Nie minęło nawet dwadzieścia lat od ostatniej wojny. Byłeś tam, Priscusie, prawda?
– Załapałem się na końcówkę – przyznał weteran.
– Pamiętasz zatem, co się stało?
Priscus zrobił głęboki wdech. Najwyraźniej przyczyna buntu stawała się dla niego jasna.
– Sprzedaliśmy ich młodych w niewolę – odpowiedział cicho.
Justus skinął głową, a potem splunął.
– Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem, nie?
– Zabawne, że ludzie żywią urazę, kiedy zabrać im synów i braci i sprzedać jak zwierzęta – powiedziałem.
– To część wojny. – Varo wzruszył ramionami, niemal urażony tym, że pokonani mogli to odebrać tak osobiście.
– Jasne – przytaknął Priscus – ale potem dochodzi do odwetu.
Pozwoliliśmy, żeby te słowa w nas zapadły. Głowa nadal mnie rwała. Usta miałem wyschnięte i próbowałem sobie wmówić, że to na skutek całodziennej walki z pożarami, a nie ze strachu.
– Zatem chodzi wyłącznie o zemstę? – spytałem.
Justus przesunął językiem po dziąsłach, potem possał ząb.
– Zemsta. Władza. Wybór.
– Wybór?
– Plotka głosi, że największym plemieniem, które w tym uczestniczy, są Dalmaci. Ich przywódca, który zwie się Baton, najwyraźniej przedstawił im prosty wybór. Powiedział: „Tak czy inaczej, idziemy na wojnę. Chcecie walczyć o rozszerzenie rzymskich granic czy o własne domy?”.
Trudno nam było coś na to odrzec, z wyjątkiem:
– Dlaczego tego nie przewidzieliśmy?
Nikt nie miał odpowiedzi dla Priscusa. Varo spojrzał na góry, jakby spodziewał się, że lada moment wyłoni się zza nich wróg.
– Naprawdę tak powiedział? – zapytał Justusa.
Centurion skinął głową.
– Paru Rzymian, którzy nadzorowali werbunek, poczuło pismo nosem i zdołało uciec, zanim spadły głowy.
– Przypuszczam, że reszta oficerów łącznikowych nie żyje? – zapytał Priscus.
– Spora grupa, wojskowych i cywilów. Jest coś jeszcze. – Justus się skrzywił. – W okolicy była osada emerytowanych weteranów. Dano im tam gospodarstwa, kiedy skończyli służbę.
Nie musiałem słyszeć finału tej historii. Ale Justus i tak ją dopowiedział:
– Zostali wyrżnięci do nogi.
– Co teraz? – Priscus w końcu przerwał milczenie. – Atakujemy? Wycofujemy się?
Justus pokręcił głową.
– Zmasakrowanie weteranów jest ostatnim działaniem wroga, o którym wiemy – poinformował nas. – Wysłaliśmy na równiny konnych zwiadowców, ale co do gór… – Pozwolił, żeby jego słowa wybrzmiały.
Widziałem, że usta Priscusa zaciskają się niemal boleśnie, a wargi Vara ściąga chorobliwy uśmiech.
– Niech zgadnę – parsknął wielkolud. – Następne zdanie będzie zawierało słowo „ochotnik”?
Dowódca nie odpowiedział. Milczenie potwierdziło jednak przypuszczenie Vara. Ochotnicy pójdą w góry, w których można zginąć z pragnienia i wyczerpania. Które są siedliskiem morderców, rozbójników i dzikich zwierząt. A teraz być może także schronieniem armii uzbrojonych rebeliantów.
– Pójdę – odezwałem się.
Jaki miałem wybór?
Błagałem o wojnę od chwili, w której wstąpiłem do legionów. Teraz nadszedł czas zaspokojenia tych pragnień, chociaż miałem marne szanse na przeżycie.
– Pierwsza kohorta wyśle dzisiaj ludzi. Zwiadowcy są już na zewnątrz. – Widząc we mnie skazańca, weteran wzruszył ramionami. – Masz dzień na zastanowienie.
Pokręciłem głową.
– Pójdę – powtórzyłem bez mrugnięcia okiem. – Chcę tego.
To były najszczersze słowa, jakie kiedykolwiek wypowiedziałem.
Później tego dnia w góry wyruszył patrol.
Wrócił jeden człowiek.
Umarł, zanim zdołał nam powiedzieć, co zaszło.
13
Niewiele wiedziałem o wojnie, ale szybko się nauczyłem, że widok słupów dymu nie jest dobrym znakiem. Z mojego punktu obserwacyjnego w górach widziałem, że jak wici pną się w niebo z morza zieloności poniżej.
Kolejną lekcją było to, że słowa mają znaczenie. Kiedy kohorta zebrała się przed wymarszem w stronę najbliższego pasma gór, nasz dowódca wyłaził ze skóry, żeby nas przekonać, że mamy do czynienia ze zwykłym powstaniem. O tym, co się działo,