Córki smoka. Andrews William

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Córki smoka - Andrews William страница 6

Автор:
Серия:
Издательство:
Córki smoka - Andrews William

Скачать книгу

się poznałyśmy – stwierdza – więc może najlepiej będziesz się czuła, nazywając mnie po prostu panią Hong.

      – Dobrze, pani Hong – odpowiadam natychmiast.

      – Twoja matka adopcyjna zmarła w zeszłym roku…

      Przed oczami staje mi obraz umierającej mamy. Czuję się winna, bo tak egoistycznie ucieszyłam się z tego, że poznałam kogoś ze swojej koreańskiej rodziny. Patrząc w podłogę, przytakuję.

      – To trudne, gdy traci się ukochaną osobę, prawda?

      – Kochała mnie – mamroczę. – A ja kochałam ją. Bardzo to przeżyłam. Chyba dlatego postanowiłam tu przyjechać i poznać biologiczną matkę. Powiedzieli, że zmarła podczas porodu. Co się stało? Jaka ona była? Czy mam rodzeństwo? Wie pani, kto jest moim ojcem?

      Pani Hong odwraca się w stronę okna. Unosi wysoko podbródek, ale spojrzenie ma łagodne.

      – Masz wiele pytań, Ja-young.

      – Ja-young? No tak, to pewnie moje imię. Moi rodzice dali mi na imię Anna.

      – Dobrze, Anno. Powiedziałaś, że przyniosłaś grzebień. Czy możesz mi go dać?

      Wyjmuję paczuszkę z kieszeni i kładę na stole. Hong Jae-hee wpatruje się w nią, ale jej nie dotyka. Mija minuta, może dwie. Dopiero wtedy ostrożnie odwija tkaninę. Kiedy patrzy na grzebień, podnosi dłoń do ust, a linie wokół jej oczu się pogłębiają. Mam wrażenie, że za chwilę zacznie płakać.

      – Nie wyjmuję go zbyt często – wyjaśnia. – Przywołuje zbyt wiele bolesnych wspomnień.

      Przesuwam się na brzeg krzesła.

      – Przepraszam, że pytam, pani Hong, ale dlaczego pani nie sprzeda grzebienia? Wygląda na to, że go pani nie chce. Na pewno jest wiele wart, a dzięki temu trafiłby w lepsze… We właściwe ręce.

      – Wiele razy mnie do tego namawiano – przyznaje. – Jednak nie mogłam tak postąpić. Jest zbyt ważny, żeby go sprzedać, Ja-young… Anno. Musisz go zatrzymać.

      – Ale doktor Kim, nasz przewodnik, powiedział, że nie mogę tego zrobić. Twierdzi, że jest jakieś prawo, które zabrania wywożenia z kraju rodzinnych pamiątek.

      Jej twarz się zmienia.

      – Pokazałaś mu go?

      – Mu… musiałam – tłumaczę się. – Zauważył, że go mam.

      – Co dokładnie powiedział?

      – Że powinnam mu go oddać, by trafił do odpowiednich ludzi.

      Pani Hong cmoka z niezadowoleniem.

      – Niedobrze. On może wiedzieć, co to jest.

      Zawija grzebień i kładzie na stole.

      – Anno, zależało mi, żebyś tu przyszła, ponieważ mam do ciebie dwie prośby. Po pierwsze, chcę ci opowiedzieć moją historię o grzebieniu z dwugłowym smokiem. Po wysłuchaniu tego, co mam do powiedzenia, zrozumiesz, jakie jest moje drugie życzenie.

      – Oczywiście – zgadzam się. – Chętnie posłucham pani opowieści, ale nie chcę wpaść w kłopoty.

      – Gdy poznasz tę historię, zrozumiesz, co jest słuszne.

      Wzdycham głośno i zaczynam się zastanawiać, w co ja się wpakowałam. Ale właściwie dlaczego miałabym nie zostać? W końcu to moja babcia, a wycieczka wróci z Itaewon dopiero po południu. Ta kobieta mogłaby mi pomóc zrozumieć wiele rzeczy. Zresztą, co złego może się stać? Jeśli poczuję, że mnie to przerasta, mogę po prostu wyjść, zostawiając grzebień na stole, prawda?

      Za oknem wiatr przerzuca śmieci po ulicy. Taksówka. Zupełnie o niej zapomniałam. Piętnaszcze dolary, Emerikanka, każda piętnaszcze minut.

      Łapię za torebkę i wyjaśniam pani Hong, że przed blokiem wciąż czeka na mnie taksówka. Będę musiała powiedzieć kierowcy, kiedy ma po mnie wrócić.

      – Ile czasu to zajmie? – pytam.

      – To długa opowieść. – Podnosi jedną z fotografii ze stołu. – Bardzo długa.

      Mówię, że poproszę kierowcę, by wrócił o piętnastej. Czekam, aż jakoś zareaguje, ale ona tylko wpatruje się w zdjęcia i milczy. Obiecuję, że za chwilę będę z powrotem.

      Podchodzę do drzwi, wkładam buty i pędzę do taksówki. Na mój widok kierowca otwiera okno. Oświadcza, że czekał dwadzieścia minut, więc należy się trzydzieści dolarów.

      – Piętnaszcze dolary, Emerikanka, każda piętnaszcze minut – powtarza.

      Wręczam mu pieniądze. Mówię, że muszę tu zostać, i pytam, czy mógłby później zabrać mnie z powrotem. Zgadza się i chce wiedzieć, o której godzinie ma przyjechać.

      – O piętnastej – odpowiadam.

      – Dobrzy, pietnaszta – potwierdza. – Jak ja czeka, piętnaszcze dolary, Emeri…

      – Tak, wiem – przytakuję. – Piętnaszcze dolary, Emerikanka, każda piętnaszcze minut.

      Odsłania zepsute zęby w rozbawionym uśmiechu i odjeżdża.

      Gdy wracam do mieszkania pani Hong, drzwi wciąż są otwarte. Staruszka stoi przy stole. Z okna pada na nią szarawe światło. Zmieniła bluzkę i spodnie na żółty, chyba jedwabny, hanbok. Szata ma długie luźne rękawy, a pofałdowana spódnica kończy się kilka centymetrów nad ziemią. Kobieta zaplotła włosy i spięła je ozdobną spinką binyeo. Zaprasza mnie do środka.

      – Wnuczko, unlinahyi2. Czy jesteś gotowa, aby wysłuchać mojej historii?

      Kiwam głową. Mam wrażenie, że śnię.

      – Podejdź – mówi. – Usiądź, słuchaj i poznaj prawdę.

      Znowu moszczę się przy niskim stole. Pani Hong stawia na jego środku fioletowy kwiat i zdjęcia, tuż obok paczuszki z grzebieniem. Siada wyprostowana, z rękoma na udach. Bierze głęboki wdech i zaczyna opowiadać. Jej głos jest dźwięczny i silny.

      – Młody żołnierz na zardzewiałym motocyklu przywiózł rozkazy z japońskiej komendy wojskowej w Sinuiju…

      PIĘĆ

Wrzesień 1943 r., P’yŏngan Północny, Korea Północna

      Młody żołnierz na zardzewiałym motocyklu przywiózł rozkazy z japońskiej komendy wojskowej w Sinuiju. To ja zauważyłam pojazd na wzgórzu prowadzącym do naszego domu. Za motocyklem ciągnęła się smuga spalin, która wyglądała jak ogon długiego węża, wijącego się przez całe morze aż do Japonii. Im bardziej zbliżał się do domu, tym większą

Скачать книгу


<p>2</p>

Unlinahyi (eonnyeoni) – dziewczynka (przyp. red.).