Córki smoka. Andrews William

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Córki smoka - Andrews William страница 9

Автор:
Серия:
Издательство:
Córki smoka - Andrews William

Скачать книгу

przeczytaniu urzędowego pisma matka skuliła ramiona. Podała mi kartkę.

      – Proszę. Ty też znasz japoński. Upewnij się, czy wszystko zrozumiałam.

      Na dole dokumentu widniał podpis tego samego urzędnika, który wydał rozkaz dla mojego ojca. Czytałam i jednocześnie mówiłam:

      – Mamy się stawić jutro w bazie wojskowej w Sinuiju, skąd wyślą nas do pracy w fabryce butów. Będziemy mieszkać w hotelu pracowniczym. Koszty utrzymania i posiłków odejmą od naszych pensji. Pozostała kwota trafi do zarządcy.

      Podałam kopertę matce.

      – Nie pojadę. Nie zmuszą mnie.

      Matka patrzyła na trzymany w ręku rozkaz.

      – Musicie jechać – oświadczyła, potrząsając bezradnie głową. – Tutaj zimą nie będziecie miały co jeść. Poza tym nie możemy się sprzeciwić Japończykom.

      – A co z sadzeniem roślin na wiosnę? – zapytałam. Ummah nie będzie w stanie zrobić tego sama.

      Nie odpowiedziała. Po chwili Soo-hee szepnęła:

      – Cicho, Jae-hee, zadajesz za dużo pytań.

      Wreszcie matka schowała dokument do koperty i odłożyła na stół.

      – Dziewczynki, idźcie – powiedziała cicho. – Przygotujcie się do snu i wróćcie do mnie. Dzisiaj uczeszę wam włosy grzebieniem z dwugłowym smokiem.

      SZEŚĆ

      Poszłyśmy do studni, by się umyć. Chciałam jak najszybciej zobaczyć grzebień ze smokiem, więc bardzo się spieszyłam. Soo-hee obserwowała mnie znad miski.

      – Dzisiaj musisz się umyć bardzo dokładnie, mała siostro – powiedziała.

      Gdyby to był zwykły wieczór, odparłabym pewnie, że jestem wystarczająco czysta, ale miałam świadomość, że to nieodpowiedni moment na kłótnie. Zanurzyłam myjkę w wodzie i wcierałam w nią mydło, dopóki nie zaczęło się mocno pienić. Zaczęłam trzeć twarz, pilnując, żeby nie pominąć żadnego miejsca. Potem wyszorowałam szyję, ramiona, ręce, nogi, stopy i każdy centymetr tułowia. Pompowałam wodę ze studni i starannie się nią opłukiwałam. Kiedy skończyłam, Soo-hee z uznaniem skinęła głową.

      Poszłyśmy do domu się przebrać. Przechodząc przez kuchnię, zobaczyłam matkę zajętą rozpalaniem ognia. Zdziwiło mnie to, bo paliłyśmy w piecu tylko w najchłodniejsze zimowe dni. Matka zmyła już z twarzy pył i przebrała się w jedwabny hanbok, który zakładała w święta, zanim Japończycy zabronili ich obchodzenia. Górna część stroju, jeogori, w całości zasłaniała ramiona i ręce. Była koloru hebanowego, poza wąskim białym kołnierzykiem i szerokimi białymi rękawami, które zakrywały dłonie. Chima, długa spódnica, gładka i prawie całkiem biała, została ozdobiona na brzegach namalowanymi ręcznie górskimi motywami.

      Widok matki w hanboku, z jej delikatnymi rysami i okrągłą twarzą, sprawiał, że wydawała mi się najpiękniejszą kobietą na świecie. Teraz, nawet klęcząc na podłodze w kuchni, wyglądała zjawiskowo. Miała wyprostowane plecy i wpatrywała się w przestrzeń jak wtedy, gdy dowiedziała się o wyjeździe ojca.

      Matka była ziemią, a ojciec niebem. Razem tworzyli cały mój świat. Patrzyłam na ojca niczym człowiek spoglądający na sokoła i zastanawiający się, jak to jest umieć latać. Wystarczyło, że ojciec skinął głową albo mnie pochwalił, a od razu zaczynałam wierzyć, że mogę fruwać. Wychodziłam na podwórko przed domem i rozkładałam szeroko ręce, udając, że szybuję jak ptak. Ojciec opierał się o drzwi kuchni i głośnym śmiechem dawał wyraz rozbawieniu.

      Matka była jak korzenie dębu, pomagała mi trzymać się ziemi. Przypominała, że aby szybować, potrzeba ciężkiej pracy i dyscypliny, czyli tych rzeczy, których musiałam się jeszcze nauczyć.

      Od czasu, gdy Japończycy zabrali ojca, nie było już nieba, które równoważyłoby przyziemne uwagi matki na temat cech, których nie miałam. Widziała, jak bardzo mi go brakowało, i czasem próbowała go zastąpić. Ale ona to ziemia, nie niebo, i jej pochwały zawsze brzmiały jak kolejna reprymenda.

      Byłam ciekawa, dlaczego matka chciała nas tego wieczoru uczesać wyjątkowym grzebieniem. Pomyślałam, że może zamierzała nam powiedzieć, jak powinnyśmy się zachowywać w fabryce. Poszłam do sypialni i wyjęłam piżamę. Gdy wróciłam do kuchni, ogień w piecu już mocno trzaskał.

      Spojrzałam na grzebień z dwugłowym smokiem. Miałam okazję widzieć go tylko kilka razy. Kiedy byłam małą dziewczynką, matka czesała nas nim podczas obchodów koreańskiego Nowego Roku, zanim złożyłyśmy hołd naszym dziadkom. Ojca nie było wówczas w domu, bo zawsze w tym czasie odwiedzał przyjaciół albo pomagał chłopom ubić świnię na noworoczną uroczystość.

      Zawsze się zastanawiałam, jak matka weszła w posiadanie przepięknego grzebienia ze złotym grzbietem i tajemniczym smokiem. Zapytałam ją o to pewnego razu, kiedy go znowu wyciągnęła. Soo-hee skarciła mnie za zadawanie zbyt wielu pytań, ale widać było, że sama chciała się dowiedzieć. Matka odparła tylko, że jesteśmy za młode, by zrozumieć.

      Miałam osiem lat, gdy japońscy żołnierze przyjechali do nas w jednej ze swoich ciężarówek i zmusili ojca, żeby podpisał dokumenty przekazania chudemu zarządcy naszego gospodarstwa. Zagrozili karą, jeśli nie zaczniemy świętować Nowego Roku tak jak oni. Tego roku matka nie uczesała nas specjalnym grzebieniem i nigdy więcej go nie widziałam. Byłam pewna, że sprzedała go razem z meblami, aby kupić ryż. A teraz leżał na stole, tuż przede mną.

      Ummah kazała nam usiąść przed sobą, żeby mogła nas uczesać. Soo-hee była starsza, więc to od niej zaczęła. Siostra uklękła z twarzą zwróconą do ognia. W świetle płomieni mogłam przypatrywać się, jak matka podciąga rękawy hanboku i pięknym grzebieniem zaczyna uważnie rozczesywać włosy Soo-hee. Łuna odbijała się od złotego grzbietu, a smok lśnił bielą jak świeży śnieg. Matka czesała siostrę powoli, ostrożnie rozplątując każdy kosmyk włosów.

      – Ummah, nigdy nie powiedziałaś nam, skąd masz grzebień – odezwałam się, obserwując jej ruchy. – Mówiłaś, że jesteśmy za młode. Czy teraz możesz nam wyjawić prawdę?

      SIEDEM

      – Przyszłyśmy do pracy w fabryce butów – powiedziałam po japońsku do żołnierza za biurkiem. Na ramieniu miał białą opaskę informującą, że należy do japońskiej żandarmerii wojskowej – Kempeitai. Soo-hee podała mu rozkaz.

      Stałyśmy w dużym pomieszczeniu z wysokim sufitem i drewnianą podłogą, wypełnionym mnóstwem identycznych biurek. Dziesiątki Koreańczyków stały w kolejkach, by porozmawiać z żołnierzami. Na ścianie wisiała japońska flaga. Czerwone kółko przypominało mi wielkie oko, które nigdy się nie zamyka i przez cały czas wszystkich obserwuje. Za oknem zapadał zmierzch i wszystko zrobiło się szare.

      Kempei5, niski łysy człowiek, oderwał się na moment od pracy i spojrzał na nas od niechcenia.

Скачать книгу


<p>5</p>

Kempei – policjant wojskowy (przyp. red.).