Podziemie. Haruki Murakami
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podziemie - Haruki Murakami страница 8
Szpital był zamknięty, kiedy do niego dotarliśmy. Wynieśliśmy Takahashiego na noszach z furgonetki, a ja podszedłem do rejestracji.
– Mamy nagły wypadek – powiedziałem, a potem wróciłem przed szpital i stanąłem przy Takahashim. W ogóle się nie ruszał. Ohori przykucnął i też znieruchomiał. Nikt do nas nie przyszedł ze szpitala. Widocznie uznali, że to nic aż tak poważnego. Pewnie było widać, że jestem skołowany, no i nie podałem im żadnych szczegółów. Czekaliśmy bez końca, ale nikt do nas nie wyszedł.
No to wróciłem do rejestracji i tym razem już podniosłem głos:
– Proszę, niech ktoś wreszcie do nas wyjdzie! Przywieźliśmy człowieka w ciężkim stanie!
Dopiero wtedy paru ludzi wyszło, a kiedy zobaczyli Takahashiego i Ohoriego, czym prędzej zabrali ich do środka. Ile to w sumie trwało? Pewnie dwie–trzy minuty.
Sawaguchi został przy rejestracji, a ja wróciłem telewizyjną furgonetką do wyjścia ze stacji metra. Byłem już dużo spokojniejszy, a przynajmniej mówiłem sobie, że powinienem się uspokoić. Przeprosiłem kierowcę za to, że Ohori obrzygał całe tylne siedzenie, ale szofer najwyraźniej nie miał mu tego za złe. Dopiero wtedy potrafiłem zdobyć się na taką zwyczajną rozmowę.
Tymczasem już chyba wyniesiono z metra Toyodę i Hishinumę. Obaj leżeli bez ruchu. Próbowano ich ocucić za pomocą masek tlenowych i masażu serca. Wokół nich przed ministerstwem handlu i przemysłu siedzieli inni pracownicy metra i pasażerowie. Nikt nie miał zielonego pojęcia, co się w ogóle dzieje.
W końcu nadjechała karetka. Mam tu lukę w pamięci, ale wydaje mi się, że Toyodę i Hishinumę zabrano osobno. Karetka mogła wziąć tylko jednego pacjenta, więc któregoś z nich trzeba było zawieźć zwykłym samochodem. Tym razem zabrano tylko tych dwóch. Nikt z pozostałych nie był w aż tak ciężkim stanie. Tymczasem przy wyjściu A11 zebrało się sporo ludzi: dziennikarzy z ekipami, policjantów, strażaków. Pamiętam, że był ich cały tłum. Dziennikarze pracowali na pełnych obrotach, celując mikrofonami w pasażerów i pracowników metra, z którymi robili wywiady. Pewnie już ich wtedy nie wpuszczano na stację.
Kiedy przy wyjściu A11 opanowano sytuację, poszedłem pieszo do szpitala. Gdy tam dotarłem, telewizor w holu nastawiony był na wiadomości NHK (Japan Broadcasting Corporation). Pokazywano na żywo reportaż z zamachu gazowego. To wtedy wyczytałem z napisów biegnących u dołu ekranu, że Takahashi umarł. „Ach – pomyślałem. – Czyli jednak nie przeżył. Spóźniliśmy się…” Nie umiem nawet powiedzieć, jak mnie to zmartwiło.
Mój własny stan? Miałem zwężone źrenice i wszystko wyglądało jak przyciemnione. Trochę też kasłałem. Nic poważnego. Na wszelki wypadek podłączono mi kroplówkę. Uszło mi na sucho. Pewnie dlatego, że szybko wyszedłem z metra. Ohori bardzo długo leżał w szpitalu.
Po kroplówce wróciłem piechotą na stację z kilkoma pracownikami metra. Pociągi linii Chiyoda nie zatrzymywały się na stacji Kasumigaseki, poszliśmy zatem do biura linii Marunouchi. Potem jeszcze to i owo mnie zatrzymywało, więc zanim wreszcie dotarłem do domu, zrobił się wieczór. Miałem za sobą bardzo długi dzień. Nazajutrz wziąłem wolne, a następny dyżur całodobowy miałem dwudziestego drugiego marca.
Prawdę mówiąc, zostały mi tylko wyrywkowe wspomnienia z zamachu gazowego. Niektóre szczegóły pamiętam z ogromną wyrazistością, ale z reszty zachował się ledwie szkic w głowie. Byłem mocno podkręcony. Dość dobrze zapamiętałem, jak Takahashi upadł i jak go potem wieźliśmy do szpitala.
Nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie z Takahashim. Był zastępcą zawiadowcy, a ja tylko jednym z młodszych pracowników, więc mieliśmy zupełnie inne stanowiska. Jego syn pracuje na innej stacji metra i jest mniej więcej w moim wieku. Czyli dzieliła nas różnica pokolenia, ale podczas rozmów z Takahashim prawie jej nie czułem. Nigdy się nie wywyższał. Miał ciche usposobienie i wszyscy go lubili. Wobec pasażerów też zawsze był uprzejmy.
Zamach gazowy nie wstrząsnął mną aż tak, żebym pomyślał: „Nie wytrzymam, muszę zmienić pracę”. Nic z tych rzeczy. Pracuję tu bez przerwy, odkąd zacząłem. Nie mam skali porównawczej, ale naprawdę mi się tu podoba.
„Takahashi jeszcze wtedy żył”
Minoru Miyata (54)
Pan Miyata od sześciu lat jest szoferem tokijskiej telewizji. Godzinami czeka w gotowości przed jej gmachem, aż trzeba będzie nagle dokądś jechać na reportaż, a wtedy pędzi na miejsce akcji furgonetką wyładowaną sprzętem do zdalnego nadawania. Czasem musi wcisnąć gaz do dechy i przejechać półtora tysiąca kilometrów z Tokio na Hokkaido, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Ma ciężką pracę.
Jest zawodowym kierowcą od połowy lat sześćdziesiątych. Samochodami pasjonuje się od dziecka. Kiedy o nich mówi, aż promienieje. Prawie nigdy nie miał kraksy ani nie dostał mandatu, chociaż przyznaje, że podczas wożenia ofiar zamachu gazowego do szpitala chwilami musiał trochę łamać przepisy.
Mówi szybko, bez zastanowienia. Cechuje go błyskawiczny refleks. Jego zdecydowanie uratowało sytuację w miejscu zamachu.
* * *
Miałem wtedy furgonetkę Toyoty Hi-Ace z wielkim napisem TV TOKYO na boku. Jeżdżę z różnymi ekipami, ale furgonetka jest zawsze ta sama, wyładowana sprzętem i gotowa ruszyć, jak tylko coś gdzieś zacznie się dziać. Zwykle pracuję od 9.30 do 18.00, ale czasem mam nadgodziny albo wzywają mnie w środku nocy.
To robota dla fachowca. Jeżeli inne telewizje wcześniej od nas dotrą na miejsce akcji, jest duży kłopot. Samochód ma ograniczoną prędkość, więc trzeba wybrać najmniej zatłoczoną drogę, żeby dojechać przed pozostałymi, a to wymaga myślenia. W wolnych chwilach ciągle studiuję mapy i zapamiętuję trasy. Może mi pan wskazać prawie dowolne miejsce w całym regionie Kantō, a będę umiał tam trafić.
Codziennie coś się wydarza. Nie ma dnia, żeby coś się nie stało. Nigdy nie mam przerw (śmiech).
Dwudziestego marca byłem na posterunku od 8.30. W furgonetce jest nas trzech: ja, kamerzysta Ikida i realizator obrazu Maki. Mieliśmy nakręcić materiał archiwalny z Ueda Harlow[10] w dzielnicy finansów Kabutochō, nie było jednak pośpiechu. Postanowiłem pojechać przez skrzyżowanie Kamiya-chō do alei Shōwa, ale kiedy dojechaliśmy do tego skrzyżowania, panował tam straszny zamęt. „Co tu się dzieje?” – pomyślałem. Zwolniłem i odtąd miałem się na baczności.
– Wezwą nas tu z powrotem, zanim tam dojedziemy – powiedział Ikida.
I rzeczywiście: tuż przed tunelem Shinbashi zadzwonili z centrali, że mamy pędzić do skrzyżowania Kasumigaseki – wielkiego placu w pobliżu wszystkich ministerstw: spraw zagranicznych, finansów, handlu i przemysłu, rolnictwa i rybołówstwa… Kiedy tam dojechaliśmy, zobaczyłem, że trzech czy czterech pracowników metra ubranych w zielone mundury leży na ziemi przy wyjściu ze stacji. Właściwie tylko dwaj czy trzej leżeli jak dłudzy, a reszta kucała. Młody pracownik metra krzyknął co sił w płucach:
– Niech ktoś