.
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу - страница 3
10 CZĘŚĆ DRUGA Rzeczy się nie sumują Oczy matki Który ojciec? Opowieść się rozwija Odliczanie Gość Lily Urwany trop, czyli pan Armstrong jedzie do Bampton Niektórych historii się nie opowiada Fotografując Amelię Dżin z lampy
11 CZĘŚĆ TRZECIA Najdłuższy dzień Filozofia Pod Łabędziem Najkrótsza noc Wielkie podziemne jeziora Dwie dziwne rzeczy
12 CZĘŚĆ CZWARTA Co będzie dalej? Parę pensów Historia opowiedziana na nowo Fotografując Alice Prawda, kłamstwa i rzeka Smoki z Cricklade Studnia życzeń Pokaz magicznej latarni O świniach i szczeniętach O siostrach i prosiętach Na drugim brzegu rzeki
13 CZĘŚĆ PIĄTA Nóż Wszystko zaczyna się i kończy Pod Łabędziem Ojcowie i synowie Lily i rzeka Jonathan opowiada Opowieść o dwojgu dzieciach Dawno, dawno temu Długo i szczęśliwie
14 Nota autorki
Moim siostrom, Mandy i Pauli.
Bez was nie byłabym sobą.
Za granicami tego świata leżą inne światy.
Są miejsca, w których granice można przekraczać.
Oto jedno z nich.
Zaczyna się opowieść…
Była sobie gospoda, stojąca spokojnie na brzegu Tamizy w Radcot, długi dzień marszu od źródła. W czasach, kiedy toczy się ta opowieść, wzdłuż górnego biegu rzeki stało wiele gospód, w każdej można się było spić, lecz poza powszechnie podawanym piwem i cydrem każda oferowała własną, wyjątkową atrakcję. Pod Czerwonym Lwem w Kelmscott była nią muzyka: barkarze wieczorami grali na skrzypcach, a serowarzy wyśpiewywali smętne pieśni o utraconej miłości. Inglesham miało Zielonego Smoka – przepojony dymem tytoniowym raj dla kontemplacji. Pod Jelenia w Eaton Hastings ściągali z okolicy wszyscy hazardziści, amatorzy bitek zaś nie znaleźliby dla siebie lepszego miejsca niż Pod Pługiem na obrzeżach Buscot. Pod Łabędziem również miało swoją specjalność – ludzie przychodzili tu, aby słuchać opowieści.
Gospoda w Radcot stała nad brzegiem Tamizy od bardzo dawna, może najdłużej ze wszystkich okolicznych karczm, oberży i zajazdów. Składała się z trzech części: starej, starszej i najstarszej. Trzy segmenty łączyły się w harmonijną całość za sprawą strzechy, która pokrywała budynek, mchu porastającego prastare kamienie oraz bluszczu oplatającego jej mury. Latem ludzie z okolicznych miast zjeżdżali się tu nowo wybudowaną koleją, aby choć przez jeden dzień popływać wynajętą barką albo łodzią wiosłową i spędzić popołudnie na pikniku przy butelce piwa, lecz zimą klientela gospody składała się wyłącznie z miejscowych, którzy zbierali się w zimowej izbie. Było to dość surowe wnętrze w najstarszej części budynku, z jednym oknem, które wyglądało na świat przez grube kamienne mury. W dzień widać było z niego most i rzekę przepływającą pod trzema urokliwymi przęsłami. W nocy zaś (a opowieść ta zaczyna się nocą) most tonął w ciemności i dopiero kiedy uszy wyłowiły z mroku odgłos przelewających się mas wody, można było odgadnąć obecność przestworu płynnej czerni, która falowała za oknem, podświetlona ponuro jakąś niepojętą własną energią.
Nikt tak naprawdę nie wie, w jakich okolicznościach zrodziła się Pod Łabędziem gawędziarska tradycja. Mogła mieć związek