W Letnim Słońcu. Emmanuel Bodin
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу W Letnim Słońcu - Emmanuel Bodin страница 9
3.
Po powrocie do domu Franck wziął prysznic, a zaraz potem poszedł spać. Wyczerpany, lecz szczęśliwy, musiał wstać po zaledwie czterech godzinach snu. Przynajmniej tym razem przyczyną zarwanej nocy nie był nieprzyjemny sąsiad z piętra, który zachowywał się jak pan na włościach. Nic sobie nie robił z innych mieszkańców bloku, odnosił się do nich z pogardą i patrzył na nich z góry.
W pracy Franck najpierw skontrolował stan śmietnika. Panujący tam po weekendzie chaos zmusił go do uporządkowania nieco przepełnionych kontenerów, z których śmieci wysypywały się aż na podłogę. Na sam widok Franck poczuł rozgoryczenie z powodu swego podłego zajęcia. Następnie zabrał się za sprzątanie: trzeba było pozamiatać klatkę schodową, umyć ją, by nieco ogarnąć nagromadzony brud. Trudno sobie wyobrazić pracę bardziej odległą od skrywanych w głębi duszy aspiracji. Z biegiem lat zrozumiał wreszcie, że nigdy pewnie nie uda mu się utrzymać z pracy fotografika. Nie miał jeszcze świadomości, że w przyszłości czeka na niego inna, zaskakująca kariera, która będzie dla niego nawet większym źródłem satysfakcji.
Wiedział już, że im mniej nawiązuje kontaktów z mieszkańcami bloku, tym lepiej mija mu dzień. W przeciwnym razie, zawsze czyhał na niego ktoś, chętny do opowiedzenia, przeważnie mimochodem, swojej historii życia. Wystarczyło jedno nieuważne słowo, drobne potknięcie, aby taka osoba poczuła się urażona. Lepiej było więc zachować anonimowość, pozostać w cieniu, odwalać bez słowa całą robotę, jak najmniej mówić, zwłaszcza o swoich ambicjach, mimo tego, że towarzystwo najbardziej ciekawskich osób okazywało się przeważnie najprzyjemniejsze. Problem polega na tym, że plotki szybko się rozchodzą. Wyznanie, że jego pragnieniem jest odniesienie sukcesu w środowisku artystycznym, podczas gdy od wielu lat spędza dni na zamiataniu korytarzy, okazywało się delikatną kwestią, fantazją graniczącą z absurdem, świadczącą o tym, że żywiący ją nieszczęśnik w najlepszym razie buja w obłokach i jest ślepy na otaczającą go rzeczywistość oraz kwestie finansowe.
Po zakończeniu porządków Franck wyciągnął się na kanapie, w oczekiwaniu na przyjście listonosza. Musiał walczyć z ogarniającym go zmęczeniem. Odebrał wreszcie pocztę, posortował listy, a następnie przydzielił je poszczególnym lokatorom. Od tego momentu jego praca w tym dniu polegać będzie wyłącznie na obecności – oczekiwaniu, czy ewentualnie jakiś mieszkaniec nie będzie potrzebował jego pomocy, jeżeli w budynku wystąpi jakiś problem, co zdarzało się niezwykle rzadko.
Wybicie godziny dwudziestej oznaczało koniec pracy Francka, który szybko zamknął za sobą drzwi i pospiesznie ruszył w kierunku metra. Wybrał kierunek Montparnasse, a gdy był już pod domem Swietłany – zadzwonił do niej. Właśnie kończyła się wybierać i zeszła na dół po dziesięciu minutach. Na ich twarzach pojawił się szeroki uśmiech, Swietłana rzuciła się w ramiona Francka i wymienili długi pocałunek. Mężczyzna wziął ją za rękę i wrócili na dworzec Montparnasse, aby pojechać na Gare du Nord.
Usiedli obok siebie, a Swietłana położyła głowę na jego ramieniu. Franck bawił się pieszczotliwie jej włosami. Zdawać się mogło, że są zakochaną parą, a przecież od pierwszego pocałunku dzieliło ich mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Franck uwielbiał te chwile, które wydają się zupełnie zwyczajne, a jednak nadają życiu jakiś magiczny wymiar. Takie momenty należą do rzadkości, dlatego są tym bardziej cenne.
Razem tworzyli malowniczy i harmonijny obrazek, a siedzący naprzeciwko mężczyzna bacznie im się przyglądał. Miał zaczerwienione oczy, jakby przepełniał go wielki smutek. Franck przyjrzał mu się ukradkiem i utwierdził się w tym przeświadczeniu. Zaciekawiony, jeszcze raz spojrzał w kierunku nieznajomego i stwierdził, że ten nie odrywa on nich wzroku. Co wprawiło go w taki stan? Czy chodzi o wzajemny magnetyzm, jaki od nich emanuje? A może przypomina sobie o swojej byłej partnerce, w której był bardzo zakochany, a która go rzuciła? Franck wyraźnie widział cierpienie mężczyzny, ale każdy musi sam dźwigać swoje brzemię. On sam także miał za sobą bolesne doświadczenia, kiedy to spotkał go zawód miłosny, po którym czuł się odrzucony i całkowicie pozostawiony samemu sobie, skazany na życie w totalnej izolacji. Dobrze wiedział, jak trudno poradzić sobie z samotnością. Miał także świadomość, że im dłużej trwa cierpienie, tym większa radość, gdy znowu dopisze nam szczęście.
Pociąg TGV Thalys został już zapowiedziany i Franck odprowadził Swietłanę do właściwego wagonu. Pocałowali się przed wejściem, przedłużając w ten sposób chwilę rozstania. Pasażerowie wsiadali do pociągu, a pocałunki zakochanych przedłużały się. Konduktor cierpliwie czekał przy drzwiach. Zbliżała się godzina odjazdu. Swietłana wyrwała się wreszcie z uścisku Francka i zostawiła mu swoją różową kurtkę – zgodnie z prognozą pogody miało być gorąco, przy dużej wilgotności powietrza. Poprosiła, by zwrócił jej okrycie po powrocie. Był to swego rodzaju test zaufania. Czy Franck wyjdzie po nią na dworzec? Czy będzie pamiętał, żeby zabrać ze sobą kurtkę? A może zapomni? Czy okaże się, że Franck to poważny mężczyzna, na którym można polegać, czy też kolejny playboy paryski i lekkoduch? Ten prosty test pozwoli szybko postawić wstępną diagnozę.
Franck po raz ostatni szybko się pożegnał i Swietłana zniknęła w pociągu. Zarzucił sobie kurtkę na ramiona i poszedł w kierunku metra. Powierzony mu element stroju traktował z niemal nabożnym szacunkiem.
Kiedy wchodził po schodach, beztroski uśmiech zamarł na jego ustach. Znalazł się twarzą w twarz z formacją militarną. Stanęło przed nim trzech potężnie zbudowanych żołnierzy uzbrojonych w karabiny szturmowe. Różowa kurtka zamotana zawadiacko na ramionach wzbudziła ich podejrzenia! Co ukrywał pod tym gejowskim wdziankiem?
Takie widma nawiedzające dworce Paryża stanowią stały lecz odpychający element krajobrazu miejskiego, ze swoją bronią i zielonkawym ubiorem w sraczkowatym kolorze zwiastującym złe dni, przetaczają się rok po roku w przygnębiającej defiladzie. Z ostentacyjnej dbałości o bezpieczeństwo nie może wyniknąć nic dobrego. Nawet jeżeli takie postępowanie rządu stwarza wśród Francuzów pozory bezpieczeństwa, to wywołuje raczej strach, a nawet pewną odrazę. Bardziej skutecznym rozwiązaniem byłaby dyskretna ochrona, niezauważalna dla obywateli. Taki sposób działania – policjanci w cywilu rozmieszczeni na terenie całego Paryża – nie byłby tak prowokacyjny ani drażniący. Wojsko na ulicach – ta natrętna obstawa, której celem jest stworzenie poczucia bezpieczeństwa mieszkańcom Paryża i turystom – tworzy szpetny wizerunek: oto Francja, która się boi, Francja zepchnięta do defensywy, od 2005 roku na czerwonym poziomie zagrożenia w ramach planu antyterrorystycznego „Vigipirate”! Czy zresztą żołnierz jest w stanie odróżnić terrorystę od zwykłego obywatela? Nie ma wątpliwości, że takie indywiduum może bezkarnie przechadzać się pod czujnym okiem żołnierzy, których jedyną funkcją jest zapewnienie rządowi czystego sumienia.
Powołani w tym celu włóczą się bez celu na kształt poliszynela, sami sfrustrowani swoją rolą. Nie mają jednak wyboru – ci młodzi ludzie nijak nie mogą