Rozniecić ogień. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozniecić ogień - Louis de Wohl страница 4
– Czy... czy miałeś dobre towarzystwo? – spytał Pierre i zastanowił się: Dlaczego muszę o to pytać przyjaciela? Czemu chcę poznać całą historię, którą mógłby opowiedzieć? Dlatego, że wysłuchiwanie opowieści o tym, o czym nie mogę myśleć, sprawia mi upiorną przyjemność. Samo pytanie to pierwszy krok ku...
– García może to nazywać dobrym towarzystwem – prychnął Franciszek krótko. – Nie ma nic do stracenia.
– Jak to? (Po co go wypytuję? Dlaczego?)
– Od pewnego czasu nosi za długie rękawy, zauważyłeś? Podejrzałem, co ukrywa. Ma francuską chorobę, Pierre. Kiłę. Okropnie kiepsko to wygląda. Na jednej z kobiet zauważyłem świeży wrzód. – Gwałtownie potrząsnął głową. – Równie dobrze ja sam... Poczułem taką odrazę, że za dużo wypiłem. Pierre, jeśli nie wygram w dzisiejszych zawodach, już nigdy nie pójdę z Garcíą.
– Mam nadzieję, że przegrasz – oznajmił Pierre porywczo.
Franciszek przestał się wycierać, popatrzył uważnie na przyjaciela i wybuchnął śmiechem.
– Nie wszyscy możemy być tacy święci jak ty, Pierre.
– Święci... – powtórzył Pierre Favre i rozpłakał się, ku całkowitej konsternacji Franciszka.
Ten dzień był fatalny od początku do końca. Franciszek zwyciężył w zawodach w skoku wzwyż, ale tylko dlatego, że nie przyszedł jego najgroźniejszy konkurent, długonogi Anglik. Franciszek skakał znacznie poniżej możliwości.
– Do naszego pokoju dokwaterowali dwóch studentów! – poinformował go Pierre szeptem, gdy Franciszek powrócił na popołudniowe wykłady.
– Dwóch! Nasz pokój jest dwuosobowy, czterech ludzi się tam nie zmieści. Mamy spać jeden na drugim? To szaleństwo!
W tej samej chwili do sali wszedł nauczyciel, więc zamilkli.
Natychmiast po zakończeniu wykładu, Franciszek ponownie zaatakował przyjaciela.
– Kto to taki? – spytał. – Znamy ich? Hiszpanie?
– Tak, Hiszpanie.
– To już nie najgorzej. Kim są?
– Jeden to Juan de Peña...
– Da się przeżyć. Pochodzi z przyzwoitej rodziny. A drugi?
Pierre zamrugał oczami.
– Powiedziano mi... że to ten, który przeniósł się z Montaigu.
– Nic nie wiem o nikim, kto przenosi się z Montaigu. Kto to taki? Nie znasz jego nazwiska?
– Nie. Ale go widziałem. Podobnie jak ty, kilka miesięcy temu. Może nawet przed rokiem. Pamiętasz żebraka z osłem?
– Niemożliwe! Jak to się stało? Co się dzieje z Saint Barbe? Ten obszarpany strach na wróble? Matko Przenajświętsza, tego już za wiele. Nie chcę go widzieć w swoim pokoju.
– Dobrze wiesz, że nic na to nie poradzisz – zmitygował go Pierre Favre. – Zresztą, to całkiem miły jegomość, naprawdę.
Miły jegomość został przedstawiony Franciszkowi wieczorem tego samego dnia przez rektora kolegium, Diega de Gouveę we własnej osobie.
– Iñigo de Loyola – oznajmił Gouvea – jest twoim ziomkiem. Potrzebuje wsparcia naukowego, zwłaszcza w kwestii filozofii arystotelesowskiej. Ufam, że w wolnej chwili poświęcisz nieco czasu na jego dokształcanie.
Na szczęście wyszedł, zanim Franciszek zdążył odpowiedzieć.
Franciszek ze źle skrywaną pogardą popatrzył na bladego, łysiejącego człowieczka.
– Przykro mi, że narobiłem ci tyle kłopotów, Franciszku – przemówił Iñigo de Loyola łagodnie. – Postaram się, byś był zadowolony.
Franciszek był jednak zbyt wściekły, aby zwracać uwagę na powagę i kurtuazję słów starszego mężczyzny.
– Rektor dokonał błędnego wyboru – oświadczył. – Jestem najgorszym nauczycielem na świecie. Powinien był przekazać cię pod opiekę dobrego uczonego, takiego jak tu obecny Pierre Favre. Z pewnością będzie sobie radził lepiej ode mnie. Spróbujesz, Pierre, prawda? A teraz żegnam, na mnie pora. – Wyszedł chichocząc.
– Don Iñigo, nie przejmuj się nim – Pierre Favre pocieszył dobrodusznie nowego kolegę. – Niekiedy bywa w gorącej wodzie kąpany, ale ma dobre serce. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chętnie rozwieję twoje wątpliwości.
– Bardzo miło mi to słyszeć – odparł starszy mężczyzna pokornie. – Pozostaję do twojej dyspozycji.
Później, kiedy Franciszek spotkał się sam na sam z Pierrem, postanowił przeprosić go na swój sposób.
– Wybacz, Pierre, ale najzwyczajniej nie mogłem stawić temu czoła – wyznał. – Poza tym sam powiedziałeś, że to miły jegomość. Tak więc pomyślałem: ty się lepiej do tego nadajesz. Osobiście nie przepadam za naszym nowym współlokatorem. Jest w nim coś niezdrowego.
– On jest żądny wiedzy – zauważył Pierre. – Widziałeś jego oczy?
– Co takiego dostrzegłeś w jego oczach?
– Są piękne. Ten człowiek jest niesłychanie skromny i bardzo łagodny. Zważywszy, że prawie mógłby być moim lub twoim ojcem...
– Nie, dziękuję – odparł Franciszek wstrząśnięty i dodał uszczypliwie: – Powinien być mi wdzięczny. Sprawiłem mu nowego osła.
– Jest don Iñigo? – spytał student Bobadilla.
– Tak – odparł Franciszek. – Wrócił godzinę temu.
– Doskonale. Mamy dziś piękny dzień!
– Czemu? – chciał wiedzieć Franciszek, ale student Bobadilla nie słyszał: gnał po schodach, skacząc po trzy stopnie naraz.
Miguel Landivar zbliżył się eleganckim, kocim krokiem.
– Panie...
– Co się stało?
– Profesor García mówi, że dzisiaj w nocy znowu wychodzi.
– Beze mnie – mruknął Franciszek ponuro.
– Przepraszam, że tym razem nie potrafiłem zdobyć pieniędzy – ciągnął Landivar.