Rozniecić ogień. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rozniecić ogień - Louis de Wohl страница 8
– Mam tylko to, co mi ofiarowano – wyjaśnił Iñigo. – Nie potrzebuję tego dla siebie.
– Ale dlaczego przekazujesz te pieniądze właśnie mnie?
– Był czas, kiedy również czerpałem ogromną radość z koni. Tam, skąd obaj pochodzimy, ludzie kochają konie.
– Nie należę do kręgu twoich przyjaciół – podkreślił Franciszek niepewnie. – W dodatku... nie jestem nim zainteresowany. Jeśli mogę uczynić dla ciebie cokolwiek...
– Proszę, nie zaprzątaj sobie tym głowy – zasugerował don Iñigo, zupełnie obojętny na zakłopotanie młodszego kolegi. – Czy muszę przypominać człowiekowi twojej pozycji, że szlachcic nie może stawiać drugiemu szlachcicowi żadnych warunków w zamian za świadczone mu przysługi?
Czerwony jak burak Franciszek skinął głową.
– Jeśli jesteś ciekaw motywów mojego postępowania – kontynuował don Iñigo – poznasz wyjaśnienie w Ewangelii świętego Mateusza, rozdział dwudziesty piąty, wers czterdziesty. – Odszedł, lekko kulejąc, ale zachowując naturalną godność, która wzbudziła u Franciszka niechętny podziw.
Do czego zmierzał? Cytat ze świętego Mateusza. Jeszcze jedna impertynencja, zapewne zamierzona. Tak czy owak, kasztan był bezpieczny.
– Nic ci nie grozi, mój piękny – zapewnił Franciszek rumaka, głaszcząc go z czułością. – Przyszło mi jednak zapłacić za ciebie wysoką cenę i nie wiem, czy to mi odpowiada.
Później sprawdził cytat: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
I to go ponownie zirytowało.
W sali chorych klasztoru klarysek w Gandíi dwie zakonnice leżały jedna obok drugiej.
Pierwszą z nich była matka Agnes, kobieta sześćdziesięciopięcioletnia, wysoka i koścista, z pochodzenia wieśniaczka.
Drugą była przeorysza, Magdalena de Jassu y Azpilcueta.
Obie umierały.
Zebrane zakonnice odmawiały modlitwy za konające, przywoływały moce niebieskie, aby zapewnić ochronę dwóm duszom, bliskim opuszczenia ziemskiej powłoki. Ojciec Lamberto, kapelan klasztoru, prowadził modlitwy.
Starsza siostra zakonna wiła się w agonii ostatniego stadium raka, którego objawów ówczesna nauka nie potrafiła w żaden sposób złagodzić. Kobieta oddychała płytko, a każdy wydech kończył się przyciszonym jękiem, przypominającym wycie obolałego zwierzęcia.
Gasnąca Magdalena ledwie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Ona również znosiła męczarnie, lecz nadal była w stanie odmawiać pacierze. Modliła się za matkę, która odeszła cztery miesiące wcześniej, a także za braci, Juana i Miguela, oraz za młodego Franciszka, samego jak palec w Paryżu. Życzyła mu, by został sługą Bożym, rumakiem Bożym i dopuścił Boga do serca, umysłu i życia. Nadal ją niepokoił, więc modliła się o to, by mogła mu pomóc z tamtej strony, zawsze, gdy zajdzie taka potrzeba.
Czuła, że taka prośba jest niezwykle wygórowana i nagle ogarnęła ją przemożna potrzeba poprowadzenia posługi po raz ostatni w życiu.
W tej samej chwili dotarły do niej rozdzierające krzyki matki Agnes. Czyż Chrystus nie powiedział, że cokolwiek się czyniło drugiemu, nawet najmniejszemu z jego braci, czyniło się to Jemu?
Skupiła się i zmówiła modlitwę za to, by móc przejąć ból matki Agnes.
Sekundę potem poczuła się tak, jakby tysiąc sztyletów przeszyło jej ciało. Wydała z siebie długi, donośny jęk.
Starsza siostra obok niej nagle znieruchomiała, jej krzyki ustały.
Głos ojca Lamberto i wtórujące mu głosy zakonnic wypełniały pomieszczenie, lecz Magdalenę otoczył mur przenikliwego bólu, który pochłonął ją od stóp do głowy, napotykając drugą falę bólu, promieniującego z głębi jej ciała.
Potworne cierpienie okazało się nie do wytrzymania. Choć nie powinno trwać dłużej niż jedno uderzenie serca, ciągnęło się godzinami.
Na krótko przed północą obie zakonnice zmarły w tym samym czasie. Na twarzy przeoryszy malował się spokojny uśmiech.
Kiedy jednak przygotowywano ją do pogrzebu, okazało się, że pogryzła język na miazgę, aby zakonnice nie wiedziały, jakie męczarnie towarzyszyły jej konaniu.
– Na miłość Najświętszej Panny, powiedz mi, Laynez, co w nim widzisz? – nalegał Franciszek. – I dlaczego tak się uśmiechasz?
Diego Laynez promieniał.
– Co takiego skłoniło cię do zadawania mi takich pytań? – zainteresował się.
Franciszek tupnął nogą.
– Ani trochę nie pociąga mnie krąg twoich znajomych, czy też twoje magiczne bractwo. Wszystko jedno, jak nazwiesz grono swoich towarzyszy. Wręcz przeciwnie. Te osoby budzą we mnie zniecierpliwienie oraz irytację.
– Doskonały znak – oświadczył Laynez radośnie. – Zniecierpliwienie to gorące uczucie. Pamiętaj, że Chrystus nie chciał wyrzucić ze swych ust ani zimnych, ani gorących, tylko letnich.
– Jakbym słyszał jego słowa! – wykrzyknął Franciszek. – Z tym, że on podaje tylko rozdział i werset, każąc słuchaczowi sięgnąć po Biblię. Dobrze wie, jak trudno oprzeć się zwykłej ciekawości. Chodzi sobie i zarzuca ludzi cytatami z Pisma Świętego. Kształtuje nas na własne podobieństwo. Tylko dlaczego, dlaczego wszyscy chcielibyście zostać świętymi żebrakami? Wiem, że na uniwersytetach zawsze pojawiają się silne osobowości, każda z grupą entuzjastów. Taką wyrazistą postacią jest García, ze swoim wyrazistym – choć raczej niegodziwym, przyznaję – charakterem. Jednak to, co wyprawia don Iñigo, jest czymś więcej. Wy... Wy wszyscy go przypominacie, i ty, i Favre, i Bobadilla, i Salmerón...
– Salmerón przeszedł ze mną przez wszystko – oświadczył Laynez. – To prawdziwy cud, zmienił się nie do poznania. Powiadają, że ja również się zmieniłem na lepsze, ale trudno oceniać samego siebie.
– O czym ty mówisz? Jakie wszystko? Jaki cud?
– Może któregoś dnia nadejdzie twój czas – odparł Laynez wymijająco. – Na razie nie ma sensu o tym rozmawiać. Zaczekajmy, aż to się zdarzy.
– Czy to ma coś wspólnego z książką, którą