Winnetou. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Winnetou - Karol May страница 49
![Winnetou - Karol May Winnetou - Karol May](/cover_pre401992.jpg)
– Zrobiliście bardzo rozsądnie, gdyż w jedenastu nie dokazalibyście niczego, tylko stracili życie.
– Ale co my poczniemy, sir? Sam pojmany!
– Odbijemy go jeszcze tej nocy! – wołali wzburzeni.
Zacząłem rozmyślać, jak by go uwolnić. Musieliśmy zaczekać, gdyż po drugiej stronie panował jeszcze wielki ruch. Wnet jednak uspokoiło się zupełnie, a ciszę przerywały tylko silne, donośne uderzenia tomahawków.
Potem ustały także odgłosy toporów. Gwiazdy wskazywały północ, można było przystąpić do dzieła. We trzech opuściliśmy obóz i ruszyliśmy tą samą drogą, którą szedłem poprzednio. Wydostawszy się na brzeg, położyliśmy się na ziemi i jęliśmy nadsłuchiwać. Dokoła panowała grobowa cisza. Poczołgaliśmy się więc z wolna naprzód, lecz nie ujrzeliśmy nikogo. Wkrótce przekonaliśmy się, że w lasku nie było ani jednego Kiowy.
– Odeszli, rzeczywiście odeszli potajemnie! – rzekł zdziwiony Parker. – A mimo to podsycili ogniska!
– Aby zamaskować swój odwrót. Myśleli, że tymi ogniami utrzymają nas w mniemaniu, że są ciągle tutaj.
Wróciliśmy do obozu, gdzie zastaliśmy wszystko w porządku.
Nie pozostawało nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość do rana. Kto mógł spać, spał, a kto nie, ten czuwał. Tak przeszła noc, a gdy rankiem zaczęło szarzeć, udaliśmy się przez rzekę do obozu Kiowów. Ogniska już się wypaliły i pozostały z nich tylko kupy popiołu.Zaczęliśmy badać ślady. Kiowowie wsiedli na konie i odjechali w kierunku południowo-wschodnim.
A Sam Hawkens? Zabrali go ze sobą, co nadzwyczajnie dotknęło Dicka Stone’a i Willa Parkera. Mnie także było serdecznie żal poczciwego westmana.
– Musimy pojechać za tymi Indianami, choćby nie wiem co się miało stać – biadał Dick.
– Mylicie się, Dicku, wcale nie musimy ścigać czerwonoskórych. Oni poszli na górę Nuggetów!
– Ależ im nie wolno przeszkadzać w pogrzebie!
– Nie zamierzają też tego zrobić. Zaczekają na koniec uroczystości. Są wrogo usposobieni do nas i do Apaczów i pragną zemsty. Przybycie Santera było im więc bardzo na rękę. Dowiedziawszy się o śmierci Inczu-czuny i jego córki, ucieszyli się bardzo. Jakże sobie życzą tego samego losu dla Winnetou! Przejechawszy kawałek drogi na południowy wschód i ściągnąwszy, gdy się nadarzy sposobność, jeszcze więcej wojowników, zwrócą się ku Górze Nuggetów, gdzie mają zamiar na nas napaść i wyciąć w pień. Co ty na to, stary Willu?
– Sądzę, że jest tak, jak powiada Old Shatterhand. Musimy natychmiast stąd ruszyć, aby ostrzec na czas Winnetou. Czy godzicie się, sir?
W pół godziny potem byliśmy w drodze, oczywiście niezbyt zadowoleni z wyniku wyprawy. Zamiast pochwycić Santera, utraciliśmy Sama Hawkensa. Jeżeliby jednak moje przypuszczenie się sprawdziło, można by mieć pewną nadzieję, że uwolnimy Sama i pochwycimy Santera.
Już przed południem stanęliśmy u wejścia do parowu prowadzącego na polanę, na której dokonano napadu i morderstwa.
Zostawiliśmy konie w dolinie pod opieką jednego z Apaczów, a sami ruszyliśmy w górę. Na skraju polany stał strażnik, który powitał nas tylko lekkim ruchem ręki. Spostrzegliśmy na pierwszy rzut oka, że pozostałych dwudziestu Apaczów pracowało pilnie nad przygotowaniem pogrzebu dla wodza i jego córki. Mnóstwo wysmukłych drzew, ściętych tomahawkami, przeznaczono na rusztowanie. Oprócz tego leżały tam wielkie stosy kamieni, które ciągle jeszcze znoszono. Do robotników przyłączyli się od razu przybyli ze mną Apacze. Dowiedziałem się, że pogrzeb miał się odbyć nazajutrz.
Nie opodal zbudowano tymczasowy szałas, w którym przechowywano zwłoki obojga zamordowanych. Na wiadomość o naszym przybyciu wyszedł z szałasu Winnetou. Jak nam powiedziano, przesiadywał tam ciągle. Jakżeż wyglądał ten młody wódz Apaczów!
Twarz Winnetou była jakby z kamienia, a oczy spoglądały posępnie. Ruchy miał powolne i ociężałe. Zbliżył się do mnie, obrzucił mnie smętnym, a równocześnie badawczym wzrokiem, uścisnął słabo moją rękę, spojrzał w oczy z wyrazem, który mnie przejął do głębi duszy, i zapytał:
– Kiedy mój brat powrócił?
– W tej chwili właśnie.
– Gdzie jest morderca?
– Umknął.
Uczciwość każe mi przyznać, że podczas tej odpowiedzi spuściłem wzrok ku ziemi. Prawie wstydziłem się własnych słów.
– Czy mój brat stracił jego trop?
– Nie, nie straciłem go jeszcze dotychczas. Morderca przybędzie tutaj niebawem.
– Niech mi to Old Shatterhand opowie.
Usiadłszy z Winnetou na kamieniu, dokładnie i zgodnie z prawdą zdałem mu sprawę ze wszystkiego. Słuchał w milczeniu, dopiero gdy skończyłem, odezwał się:
– Old Shatterhand wykonał swoje zadania znakomicie, a na końcu postąpił nawet bardzo mądrze. Sam Hawkens będzie bardzo żałował swej nieostrożności, ale wydobędziemy go z niewoli. Ja także sądzę, że Kiowowie nadejdą, lecz przyjmiemy ich inaczej, niż się spodziewają. Z jeńcem nie należy się źle obchodzić, ale pilnować go trzeba jak oka w głowie. Jutro wybuduje się grobowce dla Inczu-czuny i Nszo-czi. Czy mój brat będzie przy tym?
– Byłoby mi bardzo przykro, gdyby Winnetou na to nie zezwolił!
– Nie tylko zezwalam, lecz proszę o to. Twoja obecność zachowa może życie wielu synom bladych twarzy. Prawo krwi domaga się śmierci wielu białych ludzi, lecz oko twoje jest jak słońce, które rozmiękcza twardy lód i zamienia go w orzeźwiającą wodę. Wiesz, kogo utraciłem. Bądź mi ojcem i bądź mi siostrą zarazem; proszę cię o to, Szarlih!
Łza zabłysła mu w oku. Wstydził się jej i nie pokazałby nikomu. Skrył się w szałasie, w którym leżeli zmarli.
Dziś po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu Karol i później wymawiał to imię zawsze tak samo jak teraz – Szarlih.
Powinienem teraz opowiedzieć o pogrzebie, który się odbył ze wszystkimi indiańskimi ceremoniami. Wiem, że dokładny jego opis byłby zajmujący, ale kiedy przypominam sobie te smutne godziny, dziś jeszcze odczuwam ból tak głęboki, jak gdyby się to stało dopiero wczoraj. Opis pogrzebu wydaje mi się jakby zbezczeszczeniem – nie grobowców, lecz pomnika, który wystawiłem im w mym sercu i który otaczam nieustanną, pełną uszanowania opieką. Dlatego proszę, żeby mi było wolno zaniechać tego opisu.