Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopak, który o mnie walczył - Kirsty Moseley страница 8
Rozejrzawszy się, odeszła na bok i zaczęła coś pisać na komórce. Jej miedziane włosy opadały wokół twarzy, wijąc się niedbale splątanymi pasmami. Były krótsze niż wtedy, kiedy widziałem ją po raz ostatni – ledwie sięgały jej do ramion. Przesuwając po niej wzrokiem, poczułem w środku znajomy ból; ogarnęła mnie tęsknota. Trochę się zaokrągliła od naszego ostatniego spotkania – jej biodra i uda były pełniejsze, brzuch już nie tak płaski jak dawniej, ale w niczym jej to nie ujmowało. Wyglądała równie pięknie jak w dniu, w którym ją poznałem.
Kiedy podniosła wzrok, jakby szukała czegoś lub kogoś, dostrzegłem cienie pod jej oczami. Serce ścisnęło mi się w piersi. Sprawiała wrażenie wyczerpanej, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie.
Pragnąłem podejść do niej i wziąć ją w ramiona. Chciałem ją pocieszyć, pocałować we włosy, pogłaskać po plecach, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, i zapewnić, że już nigdy jej nie opuszczę. Ale moje nogi ani drgnęły. Stałem bez ruchu, ukryty za tłumem ludzi, i zastanawiałem się, co zrobi, jeśli mnie zobaczy. Czy tak byłoby lepiej czy gorzej? Co by zrobiła, gdyby ujrzała mnie pokrytego sińcami, śmierdzącego wczorajszym alkoholem, z cudzą krwią zaschniętą na butach. Przyjechałem, by ją zobaczyć i wesprzeć, ale teraz, gdy tu stałem, zrozumiałem, że tylko pogorszyłbym sytuację, gdybym się jej pokazał. I tak wiele już przeszła. Konfrontacja z facetem, który złamał jej serce, w niczym by nie pomogła.
Kiedy tak stałem, bijąc się z myślami, w tłumie mignęły blond włosy. Oczy Ellie drgnęły; jej usta wykrzywiły się lekko w smutnym uśmiechu, kiedy blondynka wpadła na nią jak burza.
Westchnąłem, tracąc nadzieję na jakiekolwiek pojednanie. Stacey głaskała Ellie po włosach i pocieszała ją, trzymając w objęciach – też tak chciałem. Jeszcze nigdy nie byłem zazdrosny o dziewczynę, aż do teraz.
Odwróciłem się z posępnym wzrokiem i wymknąłem chyłkiem z lotniska, zanim zdążyły mnie zauważyć.
Rozdział 5
ELLIE
W hali odbioru bagażu na lotnisku JFK panował straszny harmider. Ludzie kręcili się wokół mnie i przepychali wózkami, dyskutując, gdzie najlepiej stanąć, aby szybko zgarnąć walizkę. Z ekscytacją rozprawiali o swoich planach wakacyjnych, o tym, skąd rozjeżdżały się autobusy; śmiali się, żartowali. Patrzyłam na nich jak otępiała.
Powoli przeciskałam się wśród tłumu, co chwila zerkając na wyświetlacz komórki. Wyłączyłam tryb samolotowy, gdy tylko opuściłam pokład, ale telefon długo próbował wykryć sieć, z którą mógłby nawiązać połączenie. Gdy zatrzymałam się przy taśmociągu obsługującym mój lot, nadal szukał sygnału.
Mniej więcej po minucie w lukę obok mnie wcisnęła się typowa brytyjska rodzina, która przez osiem godzin siedziała za mną w samolocie. Ich córeczka, która nie mogła mieć więcej niż sześć lat, narzekała, że jest zmęczona i znudzona, i wciąż dopytywała, kiedy wreszcie zaczną się ich wakacje. Od jej pisków, które z każdą sekundą przybierały na sile, pękała mi głowa.
W samolocie nieustannie trajkotała o tym, co najpierw chciała zrobić i zobaczyć w Nowym Jorku, snuła domysły na temat hotelu i tego, jak ciepła będzie woda w basenie. Przez wiele godzin siedziała grzecznie w fotelu, oglądając filmy i śmiejąc się do ekranu. Jednak teraz sprawiała wrażenie wyraźnie zniecierpliwionej i chciała jak najprędzej opuścić lotnisko.
Spojrzałam na nią, ale tak naprawdę jej nie widziałam. Od czternastu godzin, to jest od rozmowy telefonicznej, która zburzyła mój świat, na niczym nie mogłam się skupić. Działałam w trybie autopilota, bezwiednie wykonując rutynowe czynności: pokazać paszport, odebrać bilet, wsiąść na pokład, wysiąść z samolotu, pokazać paszport, odebrać bagaż; wciąż byłam na tym ostatnim etapie.
– Przepraszam, jest trochę podekscytowana. I nie spała w samolocie. To był długi dzień.
Oderwałam wzrok od dziewczynki – teraz zaaferowanej paczką cukierków, którą dostała od mamy – i przeniosłam go na jej tatę, który uśmiechał się do mnie przepraszająco. Graham, tak miał na imię; dowiedziałam się podczas lotu.
Choć było mi trudno, zmusiłam się do uśmiechu.
– Nic nie szkodzi, proszę nie przepraszać – wymamrotałam.
Dziewczynka wyciągnęła swoją małą dłoń i chwyciła tatę za rękę. Na widok tego drobnego gestu ścisnęło mi się serce. Czegoś takiego nigdy już nie doświadczę. Odwróciłam głowę, żeby nie patrzeć na tę przeuroczą trzyosobową rodzinę, i nagle przypomniały mi się chwile spędzone z ojcem: wspólne wycieczki, podróże samolotem, trzymanie się za ręce. Chciałam powiedzieć Grahamowi, żeby nie brał za pewnik tego, co ma, żeby cenił i pielęgnował każdą chwilę spędzoną z rodziną, bo nigdy nie wiadomo, kiedy los postanowi mu to odebrać.
Zaczęłam jednak stukać w ekran telefonu, próbując nawiązać połączenie, żeby móc sprawdzić, czy przyszły jakieś wieści od babci. Kiedy wsiadałam do samolotu w Londynie, stan mamy był stabilny. Operacja przebiegła bez komplikacji, a mamę przewieziono na salę wybudzeń. Później musiałam przełączyć komórkę w tryb samolotowy, więc nie dowiedziałam się niczego nowego. Wszystko się mogło wydarzyć w ciągu tych ośmiu potwornie długich godzin lotu. Modliłam się tylko, żeby nadal żyła i walczyła, bo nie wiedziałam, jak sobie poradzę, jeśli zabraknie ich obojga.
W chwili gdy na taśmociągu pojawiły się pierwsze bagaże, mój telefon gwizdem kosogłosa z Igrzysk śmierci zasygnalizował nadejście wiadomości. Wreszcie połączył się z siecią i dostałam naraz dwa esemesy. Wstrzymałam oddech i odblokowałam ekran, wstukując hasło.
Pierwsza wiadomość była od Stacey, mojej najlepszej przyjaciółki, druga od Toby'ego. Odetchnęłam z nieukrywaną ulgą, że żadna z nich nie pochodziła od babci. Brak wieści to dobre wieści – chyba tak to szło? W tym przypadku brak wiadomości oznaczał, że mama jeszcze nas nie opuściła i dochodziła do siebie po operacji. Przynajmniej taką miałam nadzieję.
Najpierw odczytałam wiadomość od Stacey: „Jestem w drodze! Jak zwykle spóźniona. Stoję w korku. Będę niedługo XXX”.
Uśmiechnęłam się; akurat tę cechę Stacey lubiłam najmniej – jej notoryczne spóźnialstwo. W pewnym sensie tego też mi brakowało. Zadzwoniłam do niej jeszcze przed wejściem na pokład i zapytałam, czy mogłaby mnie odebrać z lotniska. Po tak długiej samotnej podróży chciałam ujrzeć jakąś przyjazną twarz. Stacey z miejsca się zgodziła, tak jak przypuszczałam. Nie mogłam się już doczekać, kiedy ją zobaczę – zdecydowanie za długo się nie widziałyśmy.
Nie odpisałam; była już w drodze, więc niedługo i tak tu dotrze. Otworzyłam wiadomość od Toby'ego: „Kocham Cię. Napisz, gdy wylądujesz, i zadzwoń, jak będziesz mogła XX”.
Tym krótkim ciepłym esemesem ujął mnie za serce. Od chwili, gdy dowiedziałam się o wypadku, był dla mnie niesamowitym wsparciem. Stanął na wysokości zadania i wszystkim się zajął: pocieszał mnie i zaparzył mi herbatę na uspokojenie – to takie brytyjskie lekarstwo na wszystko. Zadzwonił ponownie do babci, żeby dowiedzieć się dokładnie, co się stało, ponieważ nadal nie chciało mi to przejść przez gardło. A potem zarezerwował najbliższy lot do Nowego Jorku i nawet spakował za mnie walizkę. Nie wiem,