Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 2
Palec wskazujący Akosa zahaczył o mój najmniejszy. Cienie zniknęły, jego dar nurtu pochłonął mój.
To, co znajdowało się na wyciągnięcie ręki, całkowicie mi wystarczyło.
– Czy… powiesz coś w thuvhe? – poprosił.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Wciąż patrzył w okno i niewyraźnie się uśmiechał. Piegi nakrapiały jego nos, a także jedną z powiek, tuż obok rzęs. Lekko uniosłam koc i zawahałam się. Chciałam go dotknąć, a jednocześnie zatrzymać to pragnienie na chwilę. Potem przesunęłam koniuszkiem palca wzdłuż jego brwi i poprzez twarz.
– Nie jestem ptaszkiem domowym – powiedziałam. – Nie ćwierkam na rozkaz.
– To prośba, a nie żądanie. Raczej skromna – stwierdził. – Może po prostu wypowiedz moje imię i nazwisko?
Zaśmiałam się.
– Niemal całe jest w języku shotet, zapomniałeś?
– Racja. – Sięgnął ustami po moją dłoń. Kłapnął zębami, czym mnie rozbawił. – Co sprawiało ci najwięcej trudności, kiedy zaczęłaś się uczyć?
– Nazwy waszych miast. Co za koszmar! – jęknęłam. Puścił moją dłoń i chwycił drugą, dotykając opuszkami mój kciuk oraz najmniejszy palec. Całował wnętrze mojej dłoni. Dotykał ustami skóry zrogowaciałej od trzymania ostrzy nurtu. Dziwne, że taki prosty gest w zetknięciu z tak twardą częścią mojego ciała nasycał mnie niemal całkowicie. Tchnął nowe życie w każdy mój nerw.
Westchnęłam pogodzona.
– No dobrze, wymienię je. Hessa, Shissa, Osoc – powiedziałam. – Pewien kanclerz nazywał Hessę sercem Thuvhe. Nazywał się Kereseth.
– Jedyny kanclerz Kereseth w historii Thuvhe – stwierdził Akos, przykładając moją dłoń do swojego policzka. Podniosłam się na łokciu i pochyliłam nad nim. Moje włosy, tylko z jednej strony długie, bo z drugiej nosiłam srebrną dermę, osłoniły nasze twarze. – Tyle o nim wiem.
– Przez wiele lat na Thuvhe tylko dwie rodziny dysponowały swoimi losami – wyjaśniłam. – I nie licząc tego jednego wyjątku, los zawsze wybierał kogoś z rodziny Benesit. Czy nie wydaje ci się to dziwne?
– Może nie nadajemy się do rządzenia.
– Może los was ceni – odpowiedziałam. – Może władza to przekleństwo.
– Los nigdy mnie nie cenił – stwierdził łagodnie. Tak łagodnie, że prawie nie zrozumiałam, co chciał mi przekazać. Jego los – trzecie dziecko z rodziny Keresethów umrze, służąc rodzinie Noaveków – kazał mu zdradzić jego dom i rodzinę, służyć nam i dla nas umrzeć. Czy mógł dostrzegać w tym coś więcej niż niedolę?
Pokręciłam głową.
– Przepraszam. Nie sądziłam…
– Cyra – szepnął i zamilkł, marszcząc brwi. – Czy właśnie mnie przeprosiłaś?
– Znam pewne słowa – odparłam z grymasem niezadowolenia na twarzy. – Nie jestem pozbawiona manier.
Zaśmiał się.
– Wiem, jak brzmią „odpady” po essanderyjsku. Co nie znaczy, że wypowiadam je we właściwym momencie.
– No dobrze, cofam przeprosiny! – Pstryknęłam go w nos, i to mocno. Odsunął się, wciąż chichocząc.
– Jak brzmią „odpady” po essanderyjsku?
Powiedział. Słowo to brzmiało jak odbite w lustrze, wypowiedziane normalnie i od tyłu jednocześnie.
– Odkryłem twoją słabość – dodał. – Mogę dręczyć się wiedzą, której nie posiadasz. Strasznie się wtedy dekoncentrujesz.
Zastanowiłam się.
– Niech będzie, możesz znać jedną z moich słabości… biorąc pod uwagę to, że sam masz ich wiele.
Uniósł pytająco brwi, więc zaatakowałam go palcami, dźgając w lewy bok tuż pod łokciem, w prawy nad biodrem, wreszcie w ścięgno za prawą nogą. Poznałam jego czułe miejsca, kiedy razem trenowaliśmy – nie chronił ich zbyt dobrze lub wzdrygał się, kiedy w nie obrywał. Teraz jednak drażniłam się z nim w łagodniejszy sposób, wywołując śmiech zamiast bólu.
Złapał mnie za biodra i wciągnął na siebie. Kilka jego palców znalazło się pod paskiem moich spodni. Tego rodzaju zmagania nie przeszkadzały mi. Podparłam się na kocu po obu stronach jego głowy i powoli opuściłam, by go pocałować.
Całowaliśmy się zaledwie kilka razy. Nikogo innego nie całowałam, więc wciąż było to dla mnie nowością. Tym razem odkryłam krawędź jego zębów i czubek języka; poczułam jego kolano pomiędzy moimi nogami oraz ciężar jego dłoni na karku. Przyciągała mnie bliżej, głębiej, szybciej. Nie oddychałam, nie chciałam marnować czasu, więc po chwili zaczęłam dyszeć tuż przy jego szyi, czym go rozbawiłam.
– To dobry znak – powiedział.
– Nie bądź zbyt pewny siebie, Kereseth!
Nie zdołałam się nie uśmiechnąć. Lazmet i wszystkie pytania dotyczące mojego pochodzenia nagle straciły na ważności. Czułam się bezpieczna. Dryfowałam w statku pośrodku nicości razem z Akosem Keresethem.
A potem rozległ się krzyk. Gdzieś z głębi statku. Brzmiał jak jego siostra, Cisi.
ROZDZIAŁ 2 CISI
WIEM, JAKIE TO UCZUCIE PATRZEĆ NA ŚMIERĆ własnej rodziny. W końcu nazywam się Cisi Kereseth.
Widziałam, jak mój ojciec umiera na podłodze w naszym salonie. Widziałam, jak żołnierze Shotet zabierają Eijeha i Akosa. Widziałam, jak mama blaknie niczym tkanina wystawiona na działanie słońca. Niewielu rzeczy nie rozumiem w stracie. Nie potrafię jej jednak wyrazić tak jak inni ludzie. Mój dar nurtu trzyma mnie w szachu.
Czasami zazdroszczę Isae Benesit, kanclerz Thuvhe i mojej przyjaciółce, że pozwala sobie na rozpacz. Pozbywa się wszystkich emocji, a potem zasypiamy tuż przy sobie w kambuzie statku banitów Shotet.
Kiedy się budzę, bolą mnie plecy. Najwidoczniej zbyt długo kuliłam się przy ścianie. Wstaję i przechylam się w lewo, a potem w prawo. Obserwuję ją.
Isae nie wygląda dobrze. Całkowicie ją rozumiem. Przecież jej siostra bliźniaczka Ori odeszła zaledwie dzień wcześniej. Zginęła na arenie wśród Shotet łaknących jej krwi.
Teraz nie czuje się dobrze. Tekstura wokół niej wydaje się zbrukana niczym zęby, których nie wyszczotkowano. Jej wzrok krąży po pokoju, tańczy po mojej twarzy i ciele, lecz nie tak, bym się zarumieniła. Próbuję ją uspokoić. Za pomocą daru nurtu posyłam