Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 6
Obiecał tacie, że sprowadzi Eijeha do domu. Może jedynie do tego miejsca – gdzieś w kosmosie – mógł go zaprowadzić. Może to musiało mu wystarczyć.
Ale…
– Zamknij się – powiedział do siebie i wrzucił zioła do cedzaka. Nie miał pod ręką lodokwiatów, ale nauczył się dostatecznie dużo o roślinach z Shotet, by przygotować uspokajającą mieszankę. Proces nie wymagał zresztą specjalnego kunsztu. Akos przechodził przez kolejne etapy warzenia naparu, posypując pocięty korzeń garoku startymi pancerzykami fenzu i dla smaku wyciskając na wierzch odrobinę nektaru. Nie wiedział nawet, jak nazywają się rośliny, z których go pozyskał – kiedy przebywał w wojskowym obozie treningowym pod Voą, przywykł do nazywania tych niewielkich, delikatnych kwiatów „ozdobną breją”, ponieważ bardzo łatwo się rozpadały. Nigdy jednak nie poznał ich nazwy. Smakowały słodko i prawdopodobnie dlatego je ceniono.
Kiedy woda się zagotowała, przelał ją przez cedzak. Uzyskany ekstrakt był brązowy i mętny, idealny do ukrycia żółtego środka usypiającego. Mama kazała mu uśpić Isae i nawet nie zapytał jej o powody. Nie interesowało go to, byle tylko zniknęła mu z oczu. Nie mógł zapomnieć o tej dziewczynie stojącej nad zachlapanym krwią Ryzekiem, zupełnie jakby uczestniczyła w pokazie. Isae Benesit być może miała twarz swojej siostry, ale jej nie przypominała. Nie potrafił wyobrazić sobie Ori stojącej tam i patrzącej, jak ktoś umiera. Bez względu na to, jaką nienawiścią by go darzyła.
Kiedy uwarzył ekstrakt i zmieszał go ze środkiem usypiającym, zaniósł miksturę Cisi, która siedziała na ławce przed wejściem do kambuza.
– Czekasz na mnie? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała. – Mama mi kazała.
– No dobrze – stwierdził. – Zaniesiesz to Isae? Powinna po tym zasnąć.
Cisi uniosła brew.
– Sama tego nie pij – dodał.
Wyciągnęła rękę, lecz zamiast chwycić kubek, położyła mu dłoń na nadgarstku. Jej spojrzenie zmieniło się – stało się ostrzejsze – jak zawsze, kiedy jego dar nurtu osłabiał ten należący do niej.
– Co zostało z Eijeha? – zapytała.
Akos zadrżał. Nie chciał myśleć, co pozostało z jego brata.
– Ktoś, kto służył Ryzekowi – odpowiedział jadowitym głosem. – Kto nienawidził mnie, naszego taty, prawdopodobnie ciebie i mamy.
– Jak to możliwe? – Zmarszczyła brwi. – On nie może nas nienawidzić tylko dlatego, że ktoś włożył mu do głowy inne wspomnienia.
– Myślisz, że nie wiem? – warknął Akos.
– Może więc…
– Trzymał mnie, kiedy byłem torturowany! – Włożył jej kubek w ręce.
Odrobina gorącej herbaty wylała im się na dłonie. Cisi drgnęła, ocierając knykcie o spodnie.
– Poparzyłaś się? – zapytał, wskazując jej ręce.
– Nie – odpowiedziała. Dar nurtu przywrócił miękkość jej spojrzeniu. Akos nie potrzebował teraz żadnej delikatności, dlatego odwrócił się.
– To jej nie zaszkodzi, prawda? – zapytała Cisi, stukając palcem w kubek, tak by usłyszał ting ting ting.
– Nie – przyznał. – Dzięki temu naparowi nie będziemy musieli jej skrzywdzić.
– Zaniosę go jej – obiecała.
Akos mruknął. W plecaku miał jeszcze trochę środka usypiającego. Być może powinien go zażyć. Nigdy nie był aż tak zmęczony, niczym niedokończona tkanina, pomiędzy nićmi której prześwitywała jasność. Zasnąć byłoby po prostu łatwiej.
Zamiast odurzyć się do nieprzytomności, sięgnął do kieszeni po wysuszony płatek szakwiatu i wsunął go między zęby a policzek. Z pewnością go nie uśpi, a jedynie sprowadzi odrętwienie. Lepsze to niż nic.
Godzinę później Akos dryfował już pod jego wpływem. Wróciła Cisi.
– Zrobione – powiedziała. – Śpi.
– W porządku – rzekł. – Zanieśmy ją teraz do kapsuły ratunkowej.
– Lecę z nią – dodała Cisi. – Jeśli mama się nie myli, zbliża się wojna…
– Mama się nie myli.
– No właśnie. Cóż, w takim razie każdy, kto walczy z Isae, walczy również przeciwko Thuvhe. Dlatego zamierzam trzymać się mojej kanclerz.
Akos kiwnął głową.
– Zakładam, że ty nie – powiedziała.
– Przyszły zdrajca, zapomniałaś?
– Akos! – Ukucnęła przed nim. Nieco wcześniej usiadł na ławce, która okazała się twarda, zimna i pachniała środkami odkażającymi. Cisi oparła ramię na jego kolanie. Włosy związała z tyłu, niestarannie. Kilka kosmyków uwolniło się, opadając jej na twarz. Była naprawdę ładna, ta jego siostra, ze skórą w odcieniu chłodnego brązu, który przypominał mu trellańskie garncarstwo. Trochę jak Cyra, jak Eijeh, jak Jorek. Znajomo. – Nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty. Wiem przecież, że mama wychowała nas na ludzi wiernych losowi, posłusznych wyroczniom i tak dalej – powiedziała Cisi. – Pochodzisz jednak z Thuvhe. Powinieneś lecieć ze mną. Zostawić wojnę innym. Wrócimy do domu i po prostu ją przeczekamy. Nikt tu nas nie potrzebuje.
Zastanowił się nad tym. Czuł się rozdarty bardziej niż kiedykolwiek. I to nie tylko z powodu swojego losu. Powoli wyzwalał się spod działania szakwiatu i przypominał sobie, jak cudownie było tego dnia śmiać się z Cyrą, jak ciepłą osobą była, przytulając się do niego. Tak bardzo pragnął wrócić do swojego domu, wspinać się po skrzypiących schodach lub podsycać żarki na podwórzu, wzbijać mąkę w powietrze podczas ugniatania chleba… Musiał jednak żyć w prawdziwym świecie. W prawdziwym świecie, w którym Eijeh nie był sobą, a on sam mówił w shotet. Jego los pozostawał jego losem.
– Spróbuj przecierpieć swój los – powiedział. – Bo cała reszta jest złudzeniem.
Cisi westchnęła.
– Spodziewałam się, że to powiesz. Czasami złudzenia bywają przyjemne.
– Uważaj na siebie, dobrze? – poprosił, chwytając ją za rękę. – Mam nadzieję, że wiesz, iż wcale nie chcę cię opuścić. To ostatnia rzecz, jakiej pragnę.
– Wiem. – Ścisnęła jego kciuk. – Wciąż wierzę w to,