Spętani przeznaczeniem. Вероника Рот
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Spętani przeznaczeniem - Вероника Рот страница 5
Przyjrzała się naszym twarzom; Akosowi otoczonemu krwią, Tece łypiącej zza moich pleców szeroko otwartymi oczami, mnie z czarnymi smugami na dłoniach, wreszcie Cisi trzymającej się pod ścianą za brzuch. Powietrze miało cierpki, kwaśny smak.
– Zamordował moją siostrę – wyjaśniła Isae. – Był tyranem, oprawcą i mordercą. Nie zamierzam przepraszać.
– Nie chodzi o niego. Sądzisz, że nie pragnąłem jego śmierci? – Akos podniósł się na nogi. Krew ściekała po jego spodniach, z kolan na kostki. – Oczywiście, że pragnąłem! Zabrał mi więcej niż tobie! – Stał tak blisko niej, że zaczęłam podejrzewać, że się na nią rzuci, jednak tylko zamachał rękami. – Najpierw chciałem, żeby wszystko naprawił. Żeby przywrócił Eijeha. Ja…
Prawda dopiero do niego docierała. Choć Ryzek jest – był – moim bratem, to Akos pogrążał się w smutku. Przygotował i starannie zaaranżował każdy element ucieczki. Chciał uratować swojego brata, raz po raz był jednak chwytany przez ludzi znacznie od niego silniejszych. W końcu zdołał uwolnić go z rąk Shotet, ale nie ocalić. Wszystkie jego plany, wszystkie zmagania, wszystkie starania… okazały się płonne.
Akos oparł się o sąsiednią ścianę. Próbował wziąć się w garść. Zamknął oczy i zdusił jęk.
W końcu otrząsnęłam się z transu.
– Idź na górę – powiedziałam do Isae. – Zabierz ze sobą Cisi.
Spojrzała na mnie, jakby chciała zaprotestować, jednak po chwili zrezygnowała. Upuściła narzędzie zbrodni – zwykły, kuchenny nóż – w miejscu, w którym stała. Podeszła do Cisi.
– Teka – powiedziałam. – Zabierzesz Akosa na górę, dobrze?
– Czy ty… – zaczęła Teka, ale zamilkła. – W porządku.
Isae i Cisi, Teka i Akos… Zostawili mnie tu samą, przy ciele mojego brata. Zmarł obok miotły i butelki środka dezynfekującego. Jak wygodnie, pomyślałam i zdusiłam śmiech. A raczej próbowałam, gdyż nie udało mi się to. Po chwili słaniałam się już na nogach ze śmiechu. Przeczesałam dłonią włosy. Na bok, tam, gdzie widać było srebrną dermę. Chciałam przypomnieć sobie, jak ciął mnie dla rozrywki tłumu, jak osadzał okruchy siebie wewnątrz mojego umysłu, zupełnie jakbym była nagim polem bólu czekającym na zaoranie. Blizny pokrywające całe moje ciało zawdzięczałam właśnie Ryzekowi.
A teraz uwolniłam się od niego.
Kiedy się uspokoiłam, postanowiłam sprzątnąć bałagan po Isae Benesit.
Ciało Ryzeka nie odstraszało mnie, podobnie zresztą jego krew. Wyciągnęłam je za nogi na korytarz. Kiedy szarpałam się z nim, pot spływał mi po karku. Choć Ryzek przypominał szkielet, po śmierci okazał się ciężki i zapewne taki był za życia. Kiedy z pomocą przyszła mi matka Akosa, wyrocznia Sifa, nie odezwałam się. Obserwowałam jedynie, jak wsuwa pod niego prześcieradło, byśmy mogły go nim owinąć. Potem przyniosła z magazynku igłę z nicią i pomogła mi zszyć ten prowizoryczny worek pogrzebowy.
Podczas pogrzebów Shotet, odbywających się na ziemi, zawsze pojawiał się ogień, podobnie jak w przypadku większości kultur naszego Układu Słonecznego. Śmierć w kosmosie, podczas wyprawy, uchodziła za prawdziwy zaszczyt. Przykrywaliśmy wówczas ciała materiałem, nie licząc głowy, tak by bliscy wciąż mogli patrzeć na zmarłego i zaakceptować jego śmierć. Kiedy więc Sifa zsunęła prześcieradło z twarzy Ryzeka, zrozumiałam, że studiowała nasze obyczaje.
– Widzę wiele możliwości tego, jak rozwinie się przyszłość – odezwała się w końcu i przesunęła dłonią po czole, by otrzeć pot. – Nie sądziłam, że ta jest prawdopodobna. W przeciwnym razie ostrzegłabym cię.
– Nie, nie zrobiłabyś tego – odpowiedziałam, unosząc ramię. – Interweniujesz tylko wtedy, kiedy pasuje to do twoich celów. Mój spokój i dobre samopoczucie niewiele dla ciebie znaczą.
– Cyra…
– Nieważne – dodałam. – Nienawidziłam go. Ja… Po prostu nie udawaj, że się mną przejmujesz.
– Nie udaję – stwierdziła.
Sądziłam, że dostrzegę w niej choć trochę Akosa. W gestach… tak, być może w niej był. Poruszające się brwi i szybkie, zdecydowane ręce. Ale jej twarz, jej jasnobrązowa skóra i wątła budowa ciała zdecydowanie nie przypominały jego.
Nie wiedziałam, jak potraktować jej szczerość, więc przeszłam nad nią do porządku dziennego.
– Zanieśmy go do zsypu na śmierci – zaproponowała.
Uniosłam jego cięższą część ciała, czyli głowę i barki, więc ona sięgnęła po stopy. Na szczęście pojemnik na odpadki znajdował się kilka metrów od nas. Kolejne nieoczekiwane udogodnienie. Niosłyśmy go etapami, po kilka kroków. Jego głowa kołysała się na boki, a otwarte oczy słały puste spojrzenia. Nie mogłam na to nic poradzić. Położyłam go tuż obok zsypu i nacisnęłam przycisk otwierający pierwsze drzwiczki, te na wysokości pasa. Miałyśmy szczęście, że nie był zbyt szeroki w barkach, gdyż w przeciwnym razie nie zmieściłby się. Ułożyłyśmy go w ciasnym pojemniku i zgięłyśmy mu nogi tak, by drzwiczki mogły się zamknąć. Kiedy zaś się zamknęły, nacisnęłam kolejny przycisk i otworzyłam zewnętrzne drzwi. Przechyliłam tacę zsypu, by wyrzucić ciało w przestrzeń.
– Znam waszą modlitwę. Mogę ją wygłosić, jeśli chcesz – zaproponowała Sifa.
Pokręciłam głową.
– Odmawiali ją podczas pogrzebu mojej matki – powiedziałam. – Nie chcę.
– Zauważ jednak, że wypełnił swój los – dodała. – Poniósł klęskę za sprawą rodziny Benesit. Nie musi się już ich bać.
To było całkiem miłe.
– Pójdę się umyć – oświadczyłam. Krew na moich dłoniach zaczęła krzepnąć i swędzieć.
– Pozwól, że zanim odejdziesz, przestrzegę cię. Ryzek nie był jedyną osobą, którą kanclerz obwinia o śmierć siostry. W rzeczywistości zaczęła od niego, ponieważ znacznie poważniejszą karę przygotowała dla kogoś innego. I nie zrezygnuje z niej. Znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, jaki ma charakter. Ona nie wybacza!
Przez chwilę patrzyłam na nią, aż w końcu znaczenie jej słów dotarło do mnie.
Mówiła o Eijehu, wciąż uwięzionym w drugim magazynku. I nie tylko o Eijehu, lecz także o reszcie nas – zamieszanych, zdaniem Isae, w śmierć Orieve.
– Na pokładzie znajduje się kapsuła ratunkowa – powiedziała Sifa. – Możemy ją wystrzelić. Zgromadzenie z pewnością przyleci po nią.
– Powiedz Akosowi, by podał jej środek usypiający – powiedziałam. – Nie mam teraz ochoty na walkę.
ROZDZIAŁ