Ziemia jałowa. Magdalena Okraska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ziemia jałowa - Magdalena Okraska страница 6
Niedaleko stąd mieści się siedziba Stowarzyszenia Rodzin Abstynenckich „Znicz”. Otwarta w dni powszednie od 17.00 do 20.00, istnieje od prawie pięćdziesięciu lat. Co roku jej próg przekracza ponad dwustu alkoholików. Niewielu wytrwa w terapii, ale tak jest wszędzie. Tutaj – odrapane drzwi, skrzynka na listy, zardzewiała krata. Na parapecie okiennym, wciśnięte za kratę, stoją dwie małpki po smakowej Soplicy.
Przed wojną w Będzinie mieszkało ponad 30 tysięcy Żydów. Śladów po tej społeczności jest w mieście naprawdę wiele, jak na czas, który minął od ich wywiezienia do obozów zagłady z gett w Warpiu i sosnowieckiej Środuli. Na wzgórzu zamkowym zachował się kirkut. Jest i synagoga, a niedawno, gdy zaczęto zgłębiać żydowską historię Będzina, odkryto na terenie śródmieścia ślady po kilku domach modlitwy, które mieściły się po prostu w kamienicznych mieszkaniach. Jeden z nich to tzw. Brama Cukiermana – mogąca pomieścić trzydziestu mężczyzn prostokątna sala modlitwy z polichromiami na ścianach (babiniec był piętro wyżej w tej samej kamienicy, ale nie zachowały się ślady świadczące o charakterze lokalu). Przypadkowo odkryta i odratowana przed skuciem tynków w 2007 roku, jest pod ochroną Inicjatywy Brama Cukiermana.
Dosłownie chwilę temu otwarto przy Modrzejowskiej Muzeum Historii Żydów Zagłębia, założone przez Fundację Rutki Laskier. Wszystkie te przedsięwzięcia to inicjatywy prywatne. Tak jest również z Café Jerozolima, kawiarnią i restauracją z kuchnią izraelską, którą dwa lata temu otworzył Adam Szydłowski, popularyzator żydowskiej przeszłości Będzina. Odwiedzają ją dawni mieszkańcy miasta, którym udało się przeżyć Holokaust i uciec za granicę, albo ich potomkowie i krewni, gdy zechcą zajrzeć do kraju przodków. Odwiedzają ją pracownicy stowarzyszeń i fundacji, studenci z dużych miast.
Lokalni mieszkańcy – nie.
Jest tak, jakby dawna pierzeja żydowskiej kamienicy, w której teraz, po remoncie, mieści się kawiarnia i muzeum, była niewidzialna. Czasem staje się na chwilę widzialna i wtedy ktoś wybija szybę.
Ale to nie jest niechęć do Żydów, jak chcą to widzieć założyciele inicjatyw. To nie „słynna polska zawiść i nietolerancja”. To niechęć do nowego, błyszczącego i odremontowanego, które staje się jeszcze bardziej widoczne i kłuje w oczy pośród zabitych deskami okien, nadkruszonych murów i zasikanych bram. To taki sam smutek, złość i frustracja, jak te, które każą pisać „chuj” na świeżo otynkowanej, śnieżnobiałej ścianie. Mieszkamy w syfie, zapomniani – zdają się mówić w ten sposób mieszkańcy kamienic – a obok ktoś wyławia jeden jedyny budynek, wykłada mnóstwo pieniędzy na remont i zakłada w nim kawiarnię, na wizytę w której nigdy nie będzie nas stać.
Adam Szydłowski mówi, że jest rozczarowany. Liczył, że ktoś otworzy obok restaurację cygańską lub gruzińską i tym samym „uda się odtworzyć klimat dawnych lat”7.
Od strony fundamentów sąsiednie kamienice wyglądają, jakby toczył je liszaj – chorych miejsc jest więcej niż zdrowych. Na zabitym płytami oknie pustego mieszkania na parterze umieszczono żółtą tabliczkę „Strefa niebezpieczna”. Obok ktoś narysował markerem pentagram. Na balkonie pierwszego piętra suszą się dziecięce majtki. Będzin ma żydowską przeszłość i historię, o której nikt specjalnie nie chce słuchać, bo tu i teraz w „zajebanym mieście” jest wystarczająco trudne i angażujące. Będzin ma wzgórze zamkowe, przy którym czasami zatrzymają się jacyś turyści.
Będzin ma industrialną przeszłość, ale i jemu nie udało się ujść karzącej ręce transformacji. Zlikwidowano hutę metali nieżelaznych, kopalnię węgla, cementownię Grodziec, browar i zakłady obuwnicze ButBędzin. Nie ma śladu po przemyśle spożywczym i cukierniczym.
Jednak nie – jest jeden ślad. W 2012 roku zorganizowano konkurs na wypiek, który będzie się kojarzył z Będzinem. Nic tradycyjnego, cały koncept miał powstać od zera i promować miasto. Czemu promować akurat ciastem, nie wie nikt. W szranki stanęły będzińskie cukiernie. Wygrała piekarnia Tkacz. Zaproponowała plecione ciasto drożdżowe o nazwie Warkocz św. Doroty – z budyniem, czarnym i białym makiem oraz ogromnymi ilościami lukru i rodzynek. Ma nawiązywać do zwanego Dorotką wzgórza, które dominuje nad Zagłębiem, a znajduje się właśnie w Będzinie. Zwycięskie ciasto wybrali mieszkańcy. Można je kupić tylko u Tkacza.
Ciasto jest ciepłe, ciężkie i bardzo słodkie, brudzi palce obfitą porcją lukru. Jem je, stojąc na przystanku autobusowym, z którego mam odjechać w stronę Łagiszy. W oknie baru Patria pojawia się odziane w kurtkę „skórawkę” męskie ramię, po czym zakłada nelsona na szyję siedzącego obok mężczyzny. Siłują się na żarty, kufle piwa na stole cierpliwie czekają.
Sześćdziesięciotysięczne miasto milczy w słońcu.
Bez centralnego ogrzewania, z wychodkiem na klatce. Będzin.
KOLEJ, WODA, ŻELAZO, WĘGIEL
Okolice Zawiercia spaja Warta, rzeka, od której swoją nazwę wzięło miasto i której źródła są bardzo niedaleko, w Kromołowie, obecnie dzielnicy Zawiercia. Tak, Warta, trzecia co do wielkości rzeka w Polsce, ta sama, która płynie potem przez Poznań i ma tam szerokość czterdziestu metrów a głębokość – trzech. Tutaj, w wąskiej, płytkiej, ale jednak wyraźnej postaci wije się od Zawiercia, przez Myszków, po Częstochowę.
Przemysł w ogóle, a szczególnie przemysł włókienniczy, którego zabrakło na Śląsku i w większych miastach Zagłębia, potrzebuje wody. I tu, na ziemi jałowej, tę wodę znalazł. Z tego punktu widzenia ciekawe byłoby też spojrzenie na mapę przedstawiającą rozkład różnych gałęzi przemysłu w regionie, gdyby komuś kiedyś przyszło do głowy taką narysować. Widać by na niej było, że węgiel kamienny i brunatny, a przynajmniej obszar jego wydobycia, kończy się na Sosnowcu i Dąbrowie. Dalej, w stronę Zawiercia, zaczyna się właśnie przemysł włókienniczy, a więc przędzalnie bawełny. I złoża rud żelaza, cynku, ołowiu, a nawet srebra, które ciągną się aż za Częstochowę i były eksploatowane już od średniowiecza w pobliskiej Porębie.
Gdyby patrzeć tylko na przemysł i typ industrializacji, a odłożyć na bok ukształtowanie terenu, kulturę i poczucie tożsamości, okazałoby się, że od Sosnowca do Częstochowy ciągnie się jeden niemal identyczny, głodny ludzkich rąk organizm.
Zatem – kolej, żelazo, woda i spragnione jej przędzalnie, a w Sosnowcu i Dąbrowie – węgiel. Z tego w Zawierciu została właściwie tylko kolej. Przędzalnie upadły najpóźniej około 2007 roku. Huta żelaza i odlewnia żeliwa ciągliwego są cieniami dawnych siebie. Węgla nigdy tu nie było, złoża co prawda podchodziły pod miasto, ale niedostatecznie blisko i eksploatowano je w formie niewielkich kopalni upadowych. Zostały po nich tylko doły.
Tak o Zagłębiu i o tym, jak wyglądało w oczach przyjezdnych, pisał Juliusz Kaden-Bandrowski w swojej najważniejszej powieści Czarne skrzydła:
Mętne, zmulone wody, jakieś drogi zbłąkane, śluzami zastawione łyse dale, zaciekiem błota na ukos przecięte, rząd domków kusych, dziobatych, z dachami jak wyleniałe czapy na bakier włożonymi – i nic, nic, nic, wydmuchy, sine spuchlizny przestrzeni, nagle straszliwy węzeł żelaza, cegły i betonu, z pośrodka strzela w górę osiemnaście, dwanaście, dwadzieścia
7
http://sosnowiec.wyborcza.pl/sosnowiec/7,93867,21971901,w-bedzinie-powstanie-muzeum-historii-zydow-zaglebia-pomagaja.html (dostęp: 17.08.2018).