Ziemia jałowa. Magdalena Okraska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ziemia jałowa - Magdalena Okraska страница 9
To samo dzieje się zawsze i wszędzie tam, gdzie niszczy się zakład-karmiciela. Bardzo szybko miasto pada na twarz – widać to jeszcze szybciej niż po ludziach. Zamykają się jeden za drugim punkty usługowe, w ich miejsce pojawiają się tańsze alternatywy albo nic. Piramidę Maslowa tnie się zawsze od góry. Najpierw rezygnuje się zatem z nierudymentarnej, bo położonej najwyżej, potrzeby samorealizacji. A samorealizacja oznacza książki, kino, atrakcje czasu wolnego, kawiarnie i restauracje – wszystko, co za pieniądze robi się samemu lub z innymi po pracy i poza pracą. Ludzie przestają kupować książki – nie radzi sobie i upada księgarnia (niedawno w Zawierciu zamknięto „odwieczny” Dom Książki). Przestaje być ich stać na kawę i ciastko na mieście, zapraszają znajomych na neskę do domu. To stopniowy koniec kawiarni i barów, z wyjątkiem tych najtańszych, z piwem, które integrują sąsiedzko w bardzo przystępnej cenie. Tych jednak też nie zostało wiele.
Zawiercie latami czekało na otwarcie centrum handlowego. Właściwie nadal się nie doczekało. W marcu 2018 roku otwarto tutaj, na terenie wykupionym od odlewni żeliwa, jeden niewielki budynek, w którym mieszczą się siłownia i sklepy kilku marek, głównie takich, które i tak wchodzą już do mniejszych miejscowości. Centrum to właściwie zrośnięte bocznymi ścianami pomieszczenia sklepów. Nie ma wspólnego korytarza, części gastronomicznej ani, traktowanych tu nadal jako synonim luksusu, drzwi automatycznych, które prowadziłyby do przestronnego hallu. Do każdego sklepu wchodzi się zwyczajnie, z zewnątrz, szarpiąc za klamkę. Jak do tej pory.
Brak tych drzwi automatycznych, tak samo jak brak pożądanych marek odzieżowych, które chciałyby otworzyć tutaj swoje sklepy, jest wciąż dyskutowany na lokalnych grupach internetowych. Ciągle czeka się na więcej – aż nie trzeba będzie jeździć, planować, moknąć i marznąć. Aż to, co pożądane, będzie w zasięgu ręki, dostępne i niedrogie. Od ponad dwudziestu lat.
W najgorszym po wojnie okresie, gdy bezrobocie rejestrowane w Zawierciu i powiecie sięgało dwudziestu procent, czyli jeszcze w latach 2010–2013, ale też wcześniej, wszystko, co ewentualnie się otwierało, szybko nikło w oczach. Ludzie gonili za pracą do innych, większych miast, czasem do Dąbrowy, częściej aż do Katowic albo i do Gliwic. Kupowali stare samochody po 2 tysiące, by jakoś dostać się do położonych często w szczerym polu hal produkcyjnych w strefach ekonomicznych. Modlili się, żeby starczyło na benzynę, żeby nie zachorowało dziecko, żeby nie rozbolał ząb.
Kto mógł, wyjeżdżał na stałe, często za zachodnią granicę, do ciężkiej i podłej, ale przynajmniej jakoś płatnej pracy. Bo w Zawierciu to, że za pracę płaci się wynagrodzenie na czas i w wystarczającej na przeżycie wysokości, w tamtym czasie przestało być oczywiste.
„Chwilówki”, czyli wysoko oprocentowane pożyczki krótkoterminowe, to latami był popularny biznes, właściwie jedyne rozwiązanie dla tych, którzy nie byli w stanie w żaden inny sposób pozyskać szybko pieniędzy na podstawowe potrzeby. Konieczność spłaty wysokich odsetek wpędziła wiele osób w większe tarapaty i biedę. Jeszcze w 2015 r. przy wjeździe do Zawiercia od strony Łaz witał podróżnych taki billboard.
Wystawione na sprzedaż hale przędzalni „Przyjaźń” w Zawierciu.
Kiedyś żywe, teraz w agonii. Zawierciańska Huta Szkła Kryształowego, lato 2018 roku.
OSTATNIA ZAGŁĘBIOWSKA TONA
Nasza przezroczysta neoliberalna opowieść ma w zanadrzu odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie można by zadać na temat historii i kondycji polskiej gospodarki. Dlaczego zamykano kopalnie węgla w Zagłębiu i na Górnym Śląsku? Bo „wystąpiło zjawisko nadprodukcji węgla”, „były nierentowne” i „trzeba było do nich dopłacać”, odpowie warszawski ekspert, który nigdy nie widział szybu nawet z daleka.
Związki całych rodzin, dzielnic, miast i regionów ze swoimi kopalniami i z węglem, który poprzedni ustrój uparcie, acz romantycznie zwał „czarnym złotem”, są jeszcze bliższe i bardziej intymne niż z innymi zakładami pracy.
Kopalnia to serce, to matka.
Kopalnia żywi, karmi, pomaga, ale i może cię zabić. To jedyny zakład pracy, z którego aż tak wielu nie wraca do domu. Codziennie bierzesz kąpiel w łaźni, idziesz do markowni i lampowni, pobierasz aparat ucieczkowy. Wchodzisz do klatki i wśród dzwonków i trzeszczenia krat zjeżdżasz w głąb ziemi. I siadasz przy stole do ruletki.
Taka praca musi, siłą rzeczy, bardziej wiązać.
Sosnowiec otrzymał prawa miejskie w 1902 roku. Historię ma jednak znacznie dłuższą, tak jak Dąbrowa i wiele innych zagłębiowskich gmin – od wsi, wokół której powstały kopalnie i huty Zagłębia, przez miejscowość leżącą tuż przy wytyczonym szlaku Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, po wielki industrialny organizm, krok po kroku i rok po roku obrastający w kolejne dzielnice i wchłaniający wieś za wsią.
Tak jak wszędzie, najlepszy okres dla kopalń, górników i samego węgla przypadł na lata siedemdziesiąte. Kopalń w Zagłębiu było blisko dwadzieścia. Dużo mniej niż na sąsiednim Śląsku, ale być może dlatego jeszcze bardziej istotnych dla społeczności. Bo budowały osiedla mieszkaniowe, dotowały domy kultury, a nawet tworzyły ośrodki wypoczynkowe. Bo wspierały lokalne kluby sportowe. Bo miały ofertę nie tylko dla samych górników, ale i dla ich rodzin.
Z części tej infrastruktury korzystamy do dziś. Tylko kopalń już nie ma.
Ostatnia tona węgla wyjechała z Kazimierza Juliusza w Sosnowcu 29 maja 2015 roku. Likwidacja naziemnej części kopalni (to, co na dole, zostało już zasypane) jest przewidziana do końca 2018 roku. Ale nie stoi tam już właściwie nic, właśnie runął ostatni z pięciu szybów.
Oglądam krótki amatorski film z wyjazdu ostatniej tony. Widać na nim, że czterech górników wytacza wagonik z napisem „Kazimierz Juliusz. Ostatnia tona węgla”. Są poważni, skupieni, smutni. Obok stoją notabl w krawacie i ksiądz w pełnym rynsztunku. Kilka żon kręci filmiki. Notable się uśmiechają; to nerwowe uśmiechy z cyklu „nie wiem, jak się zachować, ale mogą mi robić zdjęcia”. Parę osób próbuje bić temu ostatniemu wagonikowi brawo, ale oklaski szybko milkną. Z czego się cieszyć? Dla kogo są przeznaczone te brawa? Dla tych, co przez ponad sto lat (rozpoczęcie wydobycia w Kazimierzu to 1884 rok, w Juliuszu – 1914 rok) fedrowali na tej kopalni, która właśnie jest zasypywana, zalewana, niszczona? Dla tej ostatniej symbolicznej tony węgla, który kiedyś znaczył tak wiele, a dziś nie znaczy nic i jest wręcz „ciężarem dla gospodarki”?
W serwisie youtube pod filmem manieks78 pisze: „Frajerzy z Kazimierza dali sobie zamknąć kopalnię i jeszcze z tego święto robią, fotki, uśmiechy, przecież to żałoba dla was, haha, teraz to pewnie powstanie jakiś zakład na 50 miejsc pracy”.
Nie myli się aż tak bardzo.
Prezes