Królowa Margot. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 24

Królowa Margot - Aleksander Dumas

Скачать книгу

za rękę i ciągnąc go w kąt, rzekł prędko:

      — Sto razy byłeś pan gotów zdradzić tajemnicę, od której zawisł los królestwa. Bóg zamknął ci usta. Jeszcze jedno słowo, a byłbyś już nie żył. Teraz jesteśmy sami...

      — Lecz któż pan jesteś, że śmiesz mówić do mnie takim rozkazującym tonem?

      — Czyś pan czasem nie słyszał o Maurevelu?

      — Mordercy admirała?

      — I kapitana de Mouy.

      — Słyszałem.

      — Wiedz tedy, że ja jestem Maurevel.

      — O!... — zawołał Coconnas.

      — Słuchaj więc.

      — Naturalnie, że słucham.

      — Tss!... — powiedział Maurevel, kładąc palec na ustach. Coconnas nadstawił ucha.

      W tej chwili słychać było, jak oberżysta zamykał drzwi w pokoju, a następnie w korytarzu.

      Po chwili powrócił, podał krzesła swoim gościom i sam, siadając, powiedział:

      — Wszystko zamknięte jak się należy. Panie de Maurevel, możesz mówić. Jedenasta godzina biła na wieży Saint-Germain-l'Auxerrois. Maurevel liczył uderzenia młotka, głucho i ponuro rozchodzące się pośród nocy, a kiedy ostatnie rozpłynęło się w powietrzu, zapytał:

      — Panie Coconnas, czy jesteś dobrym katolikiem?

      Coconnas, zatrwożony wszystkimi tymi przedwstępnymi ostrożnościami, odrzekł: — Tak sądzę.

      — I jesteś pan oddany królowi? — mówił dalej Maurevel.

      — Duszą i ciałem. Obrażasz mnie pan stawiając podobne pytania.

      — O to nie będę się kłócił; udasz się pan tylko za nami.

      — Dokąd?

      — Niech to pana wcale nie obchodzi. My już cię zaprowadzimy; idzie tu o pańskie szczęście, a może nawet o życie.

      — Uprzedzam pana, że o północy muszę być w Luwrze.

      — Wszyscy tam idziemy.

      — Książę Gwizjusz mnie oczekuje.

      — I nas także.

      — Lecz ja mam osobne hasło — mówił dalej Coconnas, rozgniewany, że musi dzielić zaszczyt znajdowania się na posłuchaniu z Maurevelem i La Huriere'em.

      — I my również.

      — Lecz ja mam jeszcze prócz tego umówiony znak.

      Maurevel uśmiechnął się, dobył z zanadrza kilkanaście krzyżów wyciętych z białej materii, dał jeden La Huriere'owi, drugi hrabiemu de Coconnas, a trzeci wziął sam.

      La Huriere przypiął krzyż do kasku,, a Maurevel do kapelusza.

      — A więc posłuchanie oznaczone jest dla wszystkich? — zawołał zdumiony Coconnas. — Tak, to jest dla wszystkich dobrych katolików.

      — To w Luwrze jest uroczystość, uczta królewska, nieprawdaż?! — zawołał Coconnas. — I chcą stamtąd wypędzić tych psów hugonotów? Doskonale! wyśmienicie!

      — Tak, tak, w Luwrze będzie uroczystość — powiedział Maurevel — bankiet królewski, na który hugonoci są zaproszeni. Nie dosyć na tym; oni będą bohaterami tej uroczystości, zapłacą nawet za ucztę. Jeżeli więc pan chcesz należeć do naszych, pójdziemy przede wszystkim zaprosić ich głównego obrońcę, ich Gedeona, jak mówią.

      — Admirała? — zapytał Coconnas.

      — Tak, tego starego szczura, do którego spudłowałem jak jaki fuszer, chociaż strzelałem z rusznicy należącej do króla.

      — Otóż i ja dlatego, panie hrabio, czyściłem szyszak, ostrzyłem szpadę i sztylet — rzekł zadyszanym głosem La Huriere zamieniony na rycerza.

      Przy tych słowach Coconnas zadrżał i zbladł; zaczynał bowiem pojmować, w czym rzecz.

      — Czyżby?... — zawołał — ta uczta... ta uroczystość...

      — Przecież zaczynasz się pan domyślać — przerwał Maurevel. — Widać, że ci heretycy nie uprzykrzyli się panu, tak jak nam, swymi zuchwałymi Postępkami.

      — Więc pan zamierzasz iść do admirała i...?

      Maurevel uśmiechnął się i pociągnął Piemontczyka do okna.

      — Patrz pan — mówił — czy widzisz na placu, tam, na końcu ulicy, ten który pośród ciemności szykuje się w milczeniu?

      — Widzę.

      — Oni również, jak La Huriere, jak pan, jak i ja, mają krzyże na kapeluszach.

      — Cóż więc?

      — Tłum ten jest to oddział Szwajcarów z pomniejszych kantonów, zostających pod dowództwem Toąuemota; pan wiesz, że oni trzymają stronę króla.

      — O! O!... — rzekł Coconnas.

      — Teraz: czy widzisz pan ten tłum rycerzy przechodzący przez bulwar? Czy poznajesz pan ich dowódcę?

      — Jakżeż mam go poznać — powiedział Coconnas drżąc na całym ciele — kiedy dopiero dzisiaj wieczorem przybyłem do Paryża.

      — Jest to ten, który panu oznaczył schadzkę o północy w Luwrze.

      — Książę Gwizjusz?

      — On sam. Z nim idą Marcel i były Chpron — teraźniejszy starszy zgromadzenia kupców. Oni to podniosą na nogi całe mieszczaństwo. Lecz otóż i kapitan tej dzielnicy wchodzi na naszą ulicę; uważaj pan dobrze, co j będzie robił.

      — Puka do drzwi domów. Lecz cóż to widać na drzwiach, do których;] puka?

      — Białe krzyże, takie same, jakie, mamy na naszych kapeluszach. Dawniej pozostawiono Bogu wybierać z tłumu swoich! Teraz jesteśmy bardziej] oświeceni i uwalniamy go od tego trudu.

      — A! z każdego domu, do którego puka, wychodzą uzbrojeni ludzie.

      — Zapuka i do nas, a wtedy i my także wyjdziemy.

      — Więc wszyscy tak się gromadzą dlatego tylko, ażeby zamordować jednego starego hugonota? Do diabła! to wstyd! Tak robią rozbójnicy, a niej rycerze.

      — Młodzieńcze! — powiedział Maurevel — jeżeli masz wstręt do starców, wybieraj młodych, gdyż będziesz miał w czym przebierać. Jeżeli nie lubisz

Скачать книгу