Królowa Margot. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 28

Królowa Margot - Aleksander Dumas

Скачать книгу

— Teraz — mówił dalej, zwracając się ku Szwajcarom, żołnierzom i mieszczanom napełniającym podworzec i ulicę — teraz, przyjaciele moi, do roboty!

      — A! jak się masz, panie de Besme — powiedział Coconnas, przybliżając się prawie z uszanowaniem do Niemca, stojącego jeszcze na balkonie i spokojnie ocierającego krew ze szpady.

      — Więc to pan tak go pięknie sprowadziłeś na dół! — w uniesieniu] zawołał La Huriere. — Jakimże sposobem to zrobiłeś?

      — O!,bardzo prostym, bardzo prostym. Admirał usłyszał hałas, otworzył drzwi, a ja nadziałem go na szpadę. Ale to jeszcze nie wszystko; zdaje mi się, że się dostało i Teligny'emu. Słyszycie? To on woła o pomoc.

      W tym momencie dał się rzeczywiście słyszeć krzyk rozpaczy, jakby kobiety. Czerwonawy blask oświecił jedno ze skrzydeł pałacu. Można było wtedy widzieć dwóch ludzi uciekających przed tłumem morderców.

      Kula zabiła jednego; drugi w biegu znalazł się przed otwartym oknem i nie zmierzywszy wysokości, nie myśląc o tym, że na dole oczekują go nowi nieprzyjaciele, skoczył z nieustraszoną odwagą na podwórze.

      — Zabić, zabić go! — krzyczeli mordercy widząc, że ofiara może im wymknąć.

      Uciekający podniósł się, porwał szpadę, która mu w czasie skoku z rąk wypadła, i schyliwszy głowę rzucił się pomiędzy morderców.

      Obalił trzech czy czterech, jednego przebił szpadą i pośród huku strzałów i przekleństw rozjuszonego żołnierstwa przemknął się jak błyskawica koło Piemontczyka, który oczekiwał go w bramie ze sztyletem w ręku.

      — Mam cię! — krzyknął Coconnas, przeszywając mu rękę cienką i ostrą klingą sztyletu.

      — A łotr! — odpowiedział uciekający i ciął szpadą przez twarz swego nieprzyjaciela, nie mogąc przebić go na wskroś z powodu braku miejsca.

      — O! do kroćset! — zawołał Coconnas — to pan de La Mole!

      — Pan de La Mole! — powtórzyli La Huriere i Maurevel.

      — To ten sam, który uprzedził admirała! — zawołało kilku żołnierzy.

      — Zabić! zabić... — krzyknięto ze wszystkich stron.

      Coconnas, La Huriere i z dziesięciu żołnierzy rzuciło się za La Mole'em, który cały już skrwawiony zebrał z rozpaczą wszystkie siły ludzkie i uciekał przez ulice, wiedziony tylko instynktem. Krzyki rozlegające się za nim i hałas goniących nieprzyjaciół dodawały mu jakby skrzydeł.

      Czasami kula świsnęła mu nad uchem, a czując, że może upaść, zaczynał biec z nową siłą.

      Teraz już nie oddychał, lecz tylko głucho chrypiał, jak konający.

      Pot i krew, cieknąc z włosów spływały mu po twarzy.

      Wkrótce suknie stały się za ciasne dla uderzeń jego serca; zdarł je z siebie.

      Szpada ciążyła mu w ręku; rzucił ją.

      Czasami zdawało mu się, że kroki za nim cichną i że niedługo ukryje się przed swoimi katami, lecz na wołanie zmęczonych morderców zajmowali ich miejsce inni i znów gonili go ze wszystkich sił.

      Nagle ujrzał po lewej stronie spokojnie płynącą rzekę; jak konający jeleń, uczuł nieopisany .pociąg, aby rzucić się w wodę, lecz wstrzymała go jeszcze resztka rozsądku.

      Na prawo wznosił się Luwr, ciemny, smutny, nieruchomy, lecz głucho brzmiący wewnątrz. Po zwodzonym moście wchodzili i wychodzili ludzie w kaskach i zbrojach, słabo odbijających promienie księżyca.

      La Mole pomyślał o królu Nawarry, jak wprzódy pamiętał o Coligny'm. Byli to jedyni jego obrońcy. Zebrał ostatek sił, wzniósł oczy ku niebu i w milczeniu uczynił ślub, iż wyrzecze się swej wiary, jeżeli się uratuje.

      Oszukał zwinnym obrotem swych nieprzyjaciół, rzucił się prosto do Luwru, wpadł na most, zmieszał się z tłumem żołnierzy, otrzymał jeszcze w bok lekką ranę sztyletem i nie zważając na krzyki: „Bij! zabij", rozlegające się ze wszystkich stron, nie zważając na przeszkody czynione mu przez warty, jak strzała wpadł na podwórze, rzucił się do sieni, na schody, na drugie piętro, znalazł drzwi i zaczął w nie walić rękami i nogami.

      — Kto tam? — zapytał głos kobiecy.

      — O! Boże, Boże mój! — mówił cichym głosem La Mole — już idą... słyszę ich... już są blisko... widzę ich... To ja! ja...

      — Kto tam? — powtórzył ten sam głos co poprzednio. La Mole przypomniał sobie hasło.

      — Nawarra! Nawarra! — zawołał.

      Drzwi natychmiast się otworzyły; La Mole, nic nie widząc i nie dziękując Gillonnie, wpadł do przedsionka, przebiegł korytarz, dwa czy trzy pokoje i zatrzymał się dopiero w czwartym, oświetlonym lampą wiszącą u sufitu.

      Za aksamitną kotarą, haftowaną w złote, lilie, na dębowym rzeźbionym łóżku spała kobieta w nocnym stroju, wsparta na ręku. Na ów niespodziwany hałas kobieta otworzyła z przerażenia oczy. La Mole rzucił się ku niej.

      — Zabijają, mordują mych braci! — zawołał. — I mnie chcą także zamordować. A! tyś królowa... ratuj mnie więc.

      I rzucił się do jej nóg, zostawiając za sobą na dywanie szeroki krwawy ślad.

      Ujrzawszy tego bladego, wycieńczonego i klęczącego przed sobą młodzieńca, królowa Nawarry, która wskutek ostrzeżenia księżnej Lotaryńskiej położyła się do łóżka nie rozebrana, zerwała się i zakrywszy rękoma twarz, zaczęła wołać o pomoc.

      — Na Boga! królowo, nie przywołuj nikogo — powiedział La Mole starajcie się podnieść — zginąłem, jeżeli cię usłyszą! Mordercy szukają mnie, wpadli za mną na schody. Słyszę ich... otóż i oni! otóż oni!...

      — Ratunku! — zawołała Małgorzata odchodząc od zmysłów — ratunku!...

      A! więc ty, królowa, mnie zabijasz! — zawołał La Mole w rozpaczy. — Usłyszeć wyrok śmierci wyrzeczony tak słodkim głosem, umrzeć z tak pięknej ręki — sądziłem, że to niepodobieństwo.

      W tej chwili drzwi otworzyły się i do pokoju wpadł tłum ludzi zadyszanych, wściekłych, z twarzami zbluzganymi krwią, uzbrojonych pikami, halabardami, szpadami i muszkietami.

      Na przodzie był Coconnas. Jego rozczochrane rude włosy, bladoniebieskie oczy niezmiernie wytrzeszczone, poorany policzek, na którym La Mole swoją szpadą pozostawił krwawe bruzdy, czyniły Piemontczyka tak okropnym, że strach było patrzeć na niego.

      — A! na szatana! — ryknął. — Otóż i on! on! A! teraz już nam nie ujdziesz.

      De La Mole rzucił wzrokiem naokoło, szukając jakiejś broni, lecz nigdzie żadnej nie dostrzegł. Spojrzał na królową; na twarzy jej malowało się głębokie

Скачать книгу