Królowa Margot. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 31
— Powiedz mi pan, jeśli łaska — zapytał Coconnas — czy ulica du Chaume nie leży w bliskości Tempie?
— Tak jest, ale dlaczego się pan o to pytasz?
— A! mieszka tam stary wierzyciel naszej familii, niejaki Lambert Mercandon, któremu ojciec mój kazał oddać sto sztuk złota, znajdujących się teraz w mojej kieszeni.
— A więc — rzekł Maurevel — śliczna sposobność do skwitowania się z nim.
— Jakim sposobem?
— No! dzisiejszy dzień jest przeznaczony na regulowanie starych rachunków. Czy Mercandon jest hugonotem?
— Aha! rozumiem — odpowiedział Coconnas — a tak, jest nim bez wątpienia.
— Tss! otóż jesteśmy u celu.
— Co to za ogromny pałac z pawilonem wychodzącym na ulicę?
— To pałac Gwizjuszów.
— Tak, powinienem był tu przyjść — zauważył Coconnas — gdyż przybyłem do Paryża z polecenia wielkiego Henryka. Jednak, mój kochany, strasznie coś cicho w tej części miasta: zaledwie słychać strzały. Mogłoby się zdawać, że jesteśmy na prowincji. Niech to diabli wezmą, wszyscy śpią!
W samej rzeczy w pałacu Gwizjuszów panowała cisza, jakby wypadki szły zwyczajnym trybem.
Wszystkie okna były zamknięte, z jednego tylko okna w pawilonie dawało się widzieć światło spoza rolet.
Maurevel stanął opodal pałacu Gwizjuszów, na rogu ulic du Petit-Chantier i des Quatre-Fils.
— Oto mieszkanie tego, którego szukamy.
— To jest tego, którego pan szukasz — rzekł La Huriere.
— Jesteś z nami, a szukamy go wszyscy.
— Jak to! ten dom, w którym wszystko wydaje się pogrążone w głębokim śnie...
— Ten sam! La Huriere, oddaj rusznicę panu de Coconnas i idź zapukać. Jeżeli cię wpuszczą, powiedz, że chcesz pomówić z panem de Mouy.
— Aha! rozumiem — powiedział Coconnas. — Zdaje się, że pan masz także swego wierzyciela w dzielnicy Tempie.
— Zgadłeś — mówił dalej Maurevel. — Wejdziesz więc i udasz hugonota; opowiesz Mouyowi o wszystkim, co się dzieje... on nie tchórz, zejdzie na dół...
— A potem? — zapytał La Huriere.
— Potem poproszę go, ażeby raczył skrzyżować ze mną szpadę.
— Na honor, to nieźle — rzekł Coconnas. — Ja zaraz tak samo postąpię z Lambertem Mercandonem. Jeżeli on już za stary, aby przyjąć moje wyzwanie, miejsce jego zastąpi którykolwiek z jego synów lub krewnych.
La Huriere, nic nie odpowiedziawszy, zaczął pukać do drzwi. Na hałas, rozlegający się pośród nocnej ciszy, brama pałacu Gwizjuszów uchyliła się i wyjrzało kilka głów.
Wówczas pokazało się, że panująca tam cisza była ciszą fortecy; pałac ten bowiem był cały. napełniony wojskiem.
Głowy natychmiast zniknęły; bez wątpienia ci, do których należały, zrozumieli, o co chodzi.
— Więc to tutaj mieszka pan de Mouy? — zapytał Coconnas wskazując na dom, do którego La Huriere nie przestawał pukać.
— Nie, to dom jego kochanki.
— Do kroćset! To już zbyt wyszukana grzeczność! Dajesz mu pan sposobność do obnażenia szpady w oczach jego ulubionej! Więc my będziemy sędziami pojedynku. Mam jednak wielką ochotę bić się z nim. Ręka mnie pali...
— A twarz pańska? — zapytał Maurevel. — Wszak jej się porządnie dostało.
Coconnas wydał jęk podobny raczej do ryku.
— Tam do kata! spodziewam się, że on już umarł; gdybym jednak wiedział, że żyje, gotów byłbym powrócić do Luwru, aby go dobić...
La Huriere pukał ciągle. Wkrótce otworzyło się na pierwszym piętrze okno i ukazał się na balkonie mężczyzna w nocnym stroju i bez broni.
— Kto tam? — zawołał.
Maurevel dał znak Szwajcarom, ażeby się ukryli za róg domu, gdy tymczasem Coconnas przysunął się do ściany.
— A! panie de Mouy — powiedział oberżysta — czy to pan?
— Tak, ja. Więc cóż?
— Tak, to on — mruknął Maurevel drżąc z radości.
— Ej! czyż pan nie wiesz, co się dzieje? — mówił dalej La Huriere. — Mordują naszych braci współwyznawców, zabili już admirała. Śpiesz pan na pomoc!
— A! — zawołał de Mouy. — Domyślałem się, że się coś knuje na noc dzisiejszą! Nie powinienem był opuszczać moich odważnych towarzyszy. Zaraz, zaraz, zaczekaj, mój przyjacielu.
I nie zamykając okna, przez które dawały się słyszeć krzyki i czułe narzekania przestraszonej kobiety, de Mouy poszedł szukać płaszcza i zbroi.
— Już idzie, idzie — szepnął Maurevel blady z radości. — Miejcie się w pogotowiu! — rozkazał cicho Szwajcarom.
Potem wziął rusznicę z rąk Piemontczyka i dmuchnął na lont, ażeby się przekonać, czy się dobrze żarzy.
— La Huriere, weź swoją rusznicę — powiedział do oberżysty, cofającego się ku towarzyszom. .
— A, do diabła! — krzyknął Coconnas. — Ot i księżyc wychodzi spoza chmur, aby być świadkiem tego pięknego spotkania. O! co bym ja dał za to, ażeby Lambert Mercandon był teraz sekundantem pana de Mouy.
— Zaczekajcie, zaczekajcie! — rzekł Maurevel. — Jeden de Mouy wart dziesięciu ludzi, jednak w sześciu może sobie z nim poradzimy. Naprzód! — zawołał do Szwajcarów, ruchem ręki każąc im ukryć się pod drzwiami, aby mogli się rzucić na de Mouya, skoro tylko wyjdzie.
— Oho! — powiedział Coconnas patrząc na te przygotowania. — Zdaje mi się, że to wszystko nie pójdzie tak, jak się spodziewałem.
Już było słychać, jak de Mouy otwiera drzwi. Szwajcarzy wyszli ze swej kryjówki i stanęli przed progiem. Maurevel i La Huriere podchodzili na palcach; Coconnas, mając jeszcze w sobie cokolwiek honoru, pozostał na miejscu. W tej chwili młoda kobieta, o której już wszyscy zapomnieli, wyszła na balkon i przeraźliwie krzyknęła, spostrzegłszy Szwajcarów, Maurevela i La Huriere'a.
De Mouy zatrzymał się w na wpół otwartych drzwiach.