Królowa Margot. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 29
— A! ratuj mnie pani! — szepnął konającym głosem.
Więcej już nie mógł powiedzieć ani słowa. Mrok śmierci pokrył jego oczy, ociężała głowa opadła w tył, opuścił ręce i padł na podłogę, nurzając się we własnej krwi i pociągając za sobą królową.
W tej chwili Coconnas, podburzony krzykami, chciwy krwi, rozdrażniony długim biegiem, wyciągnął ręce ku alkowie królewskiej. Jeszcze chwila, a szpada jego przebiłaby serce La Mole'a, a może razem i serce królowej.
Czy to na widok gołego błyszczącego żelaza, czy też wskutek jakiejś niewytłumaczonej zuchwałej odwagi królowa powstała i krzyknęła tak przenikliwym głosem z przestrachu, oburzenia i wściekłości, że Piemontczyk stanął jak wryty, przejęty nie znanym dotychczas uczuciem. Zresztą gdyby ta scena trwała dłużej, uczucie to stopniałoby jak śnieg od kwietniowego słońca.
W tejże chwili w ukrytych w murze drzwiczkach ukazał się młodzieniec siedemnastoletni zaledwie, cały czarno ubrany, blady, z rozrzuconym włosem.
— Oto jestem, siostro! — zawołał.
— Franciszku! Franciszku! ratuj mnie! — krzyknęła Małgorzata.
— Książę d'Alencon! — szepnął La Huriere opuszczając rusznicę.
— Francuski książę krwi! — mruczał pod nosem Coconnas cofając się o krok.
Książę d'Alencon obejrzał się naokoło.
Małgorzata, z rozpuszczonymi włosami, jeszcze piękniejsza niż zwykle, stała oparta o ścianę, otoczona ludźmi o okrutnych twarzach, z pianą na ustach.
— Niegodziwcy! — zawołał książę.
— Ratuj mnie, bracie! — powtórzyła osłabiona Małgorzata. — Chcą mnie zamordować.
Zdawało się, że na bladej twarzy księcia błysnął ogień.
Był on bezbronny, lecz pewny powagi swego imienia; z zaciśniętą pięścią postąpił ku Piemontczykowi i jego towarzyszom, cofającym się ze strachu przed błyskawicami tryskającymi z jego oczu.
— Zobaczymy, czy zabijecie i księcia Franciszka — odezwał się. Mordercy ciągle się cofali, książę zaś dodał:
— Kapitanie straży! rozkaż natychmiast wywieszać wszystkich tych łotrów.
Coconnas uląkł się bardziej bezbronnego księcia, aniżeliby się przestraszył całego oddziału rajtarów. Rzucił się więc do drzwi.
La Huriere pędził po schodach jak spłoszony jeleń; żołnierze popychali się w przedsionku, starając się uciec jak można najprędzej; lecz drzwi były za wąskie, ażeby razem mogły pomieścić wszystkich uciekających.
Tymczasem Małgorzata, kierowana jakimś wewnętrznym instynktem, rzuciła na leżącego bez zmysłów La Mole'a kołdrę adamaszkową i odeszła od niego.
Kiedy już zniknął ostatni morderca, książę d'Alencon obrócił się.
— Czyś nie raniona, siostro? — zapytał spostrzegłszy krew na ramieniu Małgorzaty.
I rzucił się ku niej ze skwapliwością, która przyniosłaby zaszczyt jego uczuciom, gdyby miłości tej nie obwiniano o to, że nie była braterska.
— Zdaje się, że nie — odpowiedziała królowa. — Jeżelim zaś ranna, to bardzo lekko.
— Lecz ta krew — zapytał książę, dotykając drżącymi rękoma ciała Małgorzaty — skąd ta krew?
— Nie wiem — odrzekła młoda niewiasta. — Jeden z tych nędzników schwytał mnie za rękę, może był ranny...
— Dotknął się mojej siostry! — zawołał książę. — A! gdybyś mi tylko go wskazała, gdybyś powiedziała, kto był tym łotrem, gdybym wiedział, gdzie go szukać!...
— Tss! — syknęła Małgorzata.
— Dlaczego? — zapytał Franciszek.
— Dlatego, że jeżeli cię zobaczą o tej porze w moim pokoju...
— Czyż brat nie może przyjść do siostry?
Królowa rzuciła na niego wejrzenie tak groźne, że książę był zmuszony cofnąć się.
— Tak, tak, Małgorzato — powiedział — masz słuszność. Odchodzę. Lecz nie możesz zostać sama podczas tak okropnej nocy. Może zawołać Gillonnę?
— Nie, nikogo nie potrzebuję; idź, Franciszku, wróć do siebie.
Młody książę usłuchał. Zaledwie wyszedł, Małgorzata usłyszała za kotarą westchnienie; rzuciła się natychmiast do tajemnych drzwiczek, zaryglowała je, następnie zamknęła i drugie wejście właśnie w chwili, kiedy tłum żołnierzy, szukający innych hugonotów mieszkających w Luwrze, przebiegł jak huragan w drugim końcu korytarza.
Obejrzawszy się uważnie naokoło, aby się przekonać, czy jest sama, Małgorzata postąpiła ku alkowie, podniosła adamaszkową kołdrę, pod którą ukryła La Mole'a przed wzrokiem księcia d'Alencon, z trudem wyciągnęła bezwładne ciało na środek pokoju i widząc, że nieszczęśliwy jeszcze oddycha, usiadła obok niego, położyła jego głowę na swoich kolanach i skropiła twarz wodą, starając się przywrócić go do zmysłów.
Teraz dopiero, kiedy woda spłukała krew i proch z twarzy rannego, Małgorzata poznała w nim owego pięknego młodzieńca, który zaledwie przed czterema godzinami, pełen żypia i nadziei, prosił ją o posłuchanie u króla Nawarry i pozostawił ją tak rozmarzoną. Małgorzata krzyknęła przerażona, gdyż czuła teraz dla rannego coś więcej niż litość. La Mole był już dla niej nie zwykłym cudzoziemcem, lecz prawie znajomym. Pod staranną ręką królowej piękna twarz La Mole'a wnet była czysta; pozostała jednak blada i zmęczona cierpieniem. Małgorzata z konwulsyjnym drżeniem i prawie tak samo blada jak i raniony, przyłożyła rękę do jego serca; serce jeszcze biło. Wtedy wzięła z najbliższego stołu flakonik z trzeźwiącymi solami i dała mu je powąchać.
La Mole otworzył oczy.
— O... Boże mój!... — szepnął. — Gdzież jestem?...
— Jesteś ocalony! Uspokój się — powiedziała Małgorzata.
La Mole z trudnością zwrócił oczy na królową i pochłaniając ją wzrokiem, wyjąkał:
— O!... jakże pani jesteś piękna!...
I jakby oślepiony, natychmiast spuścił powieki i westchnął. Małgorzata lekko krzyknęła. Młodzieniec pobladł jeszcze bardziej;
królowa westchnienie rannego wzięła już za ostatnie.