Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 5
![Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas](/cover_pre404363.jpg)
– Jak to! – zawołał młodzieniec, którego oczy rzuciły błyskawicę – pan śmie porównywać?…
– Pozwól panu rozwinąć jego teorię, Rolandzie – odezwał się brunet, przysłaniając oczy długimi czarnymi rzęsami, by nie zdradziły, co się działo w jego sercu, gdy oczy towarzysza, przeciwnie, rozszerzyły się, by rzucać płomienie.
– A co! – rzekł młodzieniec. – I generał teraz zaczyna się interesować dyskusją.
Po czym zwracając się do tego, który upierał się przy swoim:
– Proszę, niech pan mówi dalej – rzekł. – Generał pozwala.
Młody arystokrata zarumienił się równie widocznie, jak pobladł przed chwilą, i z zaciśniętymi zębami, z łokciami opartymi o stół, podbródkiem na pięści, by zbliżyć się jak najbardziej do przeciwnika, mówił coraz wyraźniejszym akcentem prowansalskim, w miarę jak dyskusja stawała się bardziej zacięta.
– Skoro generał pozwala – wyraz generał wymówił ze szczególnym naciskiem – będę miał zaszczyt powiedzieć jemu i wam, obywatelu, zarazem, że przypominam sobie, iż czytałem w Plutarchu, że w chwili gdy Aleksander wyruszał do Indii, zabierał ze sobą tylko osiemnaście czy dwadzieścia talentów w złocie, czyli mniej więcej sto do stu dwudziestu tysięcy franków. Otóż, czy panowie sądzicie, że to owymi osiemnastoma czy też dwudziestoma talentami w złocie karmił armię, podbił Azję Mniejszą, zdobył Tyr, Syrię, Egipt, zbudował Aleksandrię, wtargnął aż do Libii, kazał wyroczni Amona ogłosić, że jest synem Jowisza, dotarł do Hypanisu, a ponieważ żołnierze nie chcieli iść dalej za nim, przeto powrócił do Babilonu, gdzie przewyższał zbytkiem, zepsuciem i lubieżnością najwięcej lubujących się w zbytku, najbardziej zepsutych i najlubieżniejszych królów azjatyckich? Czy to z Macedonii otrzymywał pieniądze i czy pan mniema, że król Filip, jeden z najuboższych królów biednej Grecji, pokrywał przekazy, które syn wystawiał na niego? Bynajmniej. Aleksander postępował, jak obywatel Morgan; tylko, zamiast zatrzymywać dyliżanse na gościńcach, ograbiał miasta, pobierał haracz od królów, nakładał kontrybucję na kraje zdobyte. Przejdźmy do Hannibala. Wszak wiecie panowie, jak wyruszył z Kartaginy? Nie miał nawet owych osiemnastu czy dwudziestu talentów swego poprzednika, Aleksandra. Ale, ponieważ potrzeba mu było pieniędzy, złupił podczas pokoju i wbrew zawartym traktatom miasto Sagunt; a wzbogacony tym łupem mógł wyruszyć na wyprawę. Przepraszam, tym razem to już nie Plutarch, lecz Korneliusz Nepos. Nie będę opowiadał o zejściu z Pirenejów, wejściu na Alpy, trzech bitwach, które wygrał, przywłaszczając sobie za każdym razem skarby zwyciężonego, i przechodzę do pięciu czy sześciu lat, jakie spędził w Kampanii. Czy myślicie, że on i jego armia płacili pensję Kapuańczykom i że bankierzy kartagińscy, którzy się z nimi poróżnili, posyłali mu pieniądze? Nie, wojna karmiła wojnę, system Morgana, obywatelu. Przejdźmy do Cezara. A! Cezar to rzecz inna. Wyrusza z Hiszpanii z jakimiś trzydziestoma milionami długów, jedzie do Galii, pozostaje przez dziesięć lat u naszych przodków. Przez ten czas posyła przeszło sto milionów do Rzymu, wraca przez Alpy, przekracza Rubikon, idzie prosto na Kapitol, wyłamuje wrota świątyni Saturna, gdzie przechowywany jest skarb, bierze z niego na swoje potrzeby prywatne, a nie rzeczypospolitej, trzy tysiące liwrów w szatabach złota i umiera. On, którego wierzyciele dwadzieścia lat przedtem nie chcieli wypuścić z domku na Suburze, pozostawia dwa czy trzy tysiące sestercji na głowę każdego obywatela, dziesięć czy dwanaście milionów Kalpurnii i trzydzieści czy czterdzieści milionów Oktawiuszowi. Znów system Morgana, z tą tylko różnicą, że Morgan, jestem pewien, umrze nie ruszywszy na swój rachunek pieniędzy Gallów ani złota Kapitolu. Teraz przeskoczmy tysiąc osiemset lat i weźmy generała Buonaparté…
I młody arystokrata, jak zwykli byli czynić wrogowie zwycięzcy Włoch, położył nacisk na u, które Bonaparte wyrzucił ze swego nazwiska, i na e, nad którym wykreślił akcent. – Rozdrażniło to Rolanda, który poruszył się, jak gdyby chciał się rzucić naprzód, ale towarzysz go powstrzymał.
– Daj pokój – rzekł – daj pokój, Rolandzie; jestem pewien, że obywatel Barjols nie powie, iż generał Buonaparté, jak go nazywa, jest złodziejem.
– Nie, tego nie powiem; ale jest przysłowie włoskie, które mówi to za mnie.
– Jakież to przysłowie? – spytał generał, uprzedzając towarzysza, i tym razem zwrócił na młodego arystokratę spojrzenie spokojne i głębokie.
– Brzmi w swej prostocie: Francesi non sono tutti ladroni, ma buona parte. Co znaczy: "Nie wszyscy Francuzi są złodziejami, ale…" – Znaczna część? – przerwał Roland.
– Tak, ale Buonaparté – odparł Alfred de Barjols.
Zaledwie zuchwały arystokrata powiedział te słowa, talerz, którym bawił się Roland, wysunął się z jego rąk i uderzył prosto w twarz de Barjolsa.
Kobiety krzyknęły, mężczyźni powstali. Roland wybuchnął swoim zwykłym nerwowym śmiechem i opadł na krzesło.
Młody arystokrata zachował spokój, mimo że krew sączyła się spod jego brwi i spływała na policzek.
W tejże chwili wszedł konduktor, mówiąc według zwykłej formuły:
– Obywatele podróżni, wsiadać!
Podróżni, którym pilno było oddalić się od miejsca starcia, jakiego byli świadkami, rzucili się ku drzwiom.
– Przepraszam pana – rzekł Alfred de Barjols do Rolanda – mam nadzieję, że pan nie jedzie dyliżansem?
– Nie, panie, jadę ekstrapocztą; ale niech pan będzie spokojny, zostaję.
– I ja również – rzekł Anglik. – Wyprzegnąć konie, nie jadę.
– A ja jechać muszę – rzekł z westchnieniem młody brunet, którego Roland tytułował generałem – wiesz dobrze, że trzeba, mój drogi, i że moja obecność jest tam niezbędna. Ale przysięgam ci, że nie opuszczałbym cię tak, gdybym mógł postąpić inaczej… Gdy to mówił, jego głos, zazwyczaj ostry i metaliczny, zdradzał wielkie wzruszenie. Roland, wprost przeciwnie, nie posiadał się z radości; rzekłbyś, iż ta wojownicza natura rozkoszowała się grożącym niebezpieczeństwem, którego może nie wywołał, ale którego nie starał się też uniknąć.
– Generale – rzekł – mieliśmy się rozstać w Lugdunie, skoro dałeś mi łaskawie miesięczny urlop, bym mógł odwiedzić rodzinę w Bourgu. Skrócimy naszą wspólną podróż o jakie sześćdziesiąt mil. Spotkamy się w Paryżu. Tylko pamiętaj, generale, gdybyś potrzebował człowieka oddanego, który się nie dąsa, pomyśl o mnie.
– Bądź spokojny, Rolandzie – odparł generał.
Spojrzał bacznie na dwóch przeciwników.
– Przede wszystkim, Rolandzie – rzekł do towarzysza tonem niewymuszonej tkliwości – nie pozwól się zabić; ale, jeśli to możliwe, nie zabijaj też swego przeciwnika. Ten młodzieniec jest człowiekiem serca i chcę, gdy nadejdzie czas, mieć za sobą wszystkich ludzi posiadających serce.
– Zrobię,