Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 8

Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas

Скачать книгу

dodał młodzieniec, ściskając za rękę Anglika i wpatrując się w niego bystro – proszę pana usilnie, traktujcie sprawę poważnie; odrzucę wasze warunki jeśli się okaże, że obaj możemy pozostać na placu boju.

      – Niech pan będzie spokojny – rzekł Anglik – postąpię, jak gdyby chodziło o mnie.

      – Doskonale, gdy ułożycie warunki, niech pan wróci tutaj. Nie ruszę się, będę czekał.

      Sir John wyszedł z gospodarzem; Roland usiadł, obrócił krzesło w stronę przeciwną i znalazł się znów przed biurkiem.

      Wziął pióro i zaczął pisać.

      Gdy sir John powrócił, Roland, napisawszy dwa listy, adresował trzeci.

      Skinął ręką na Anglika na znak, żeby zaczekał, dokończył pisanie adresu, zamknął list i odwrócił się.

      – I cóż – spytał – wszystko załatwione?

      – Tak – odparł Anglik – i to bez żadnych trudności; ma pan do czynienia z prawdziwym dżentelmenem.

      – Tym lepiej! – rzekł Roland.

      – Pojedynkujecie się za dwie godziny, przy wodotrysku Vaucluse – cudowna miejscowość – na pistolety, idąc wzajemnie ku sobie, każdy może strzelać do woli i iść w dalszym ciągu po strzale przeciwnika.

      – Na honor, sir Johnie, trudno o lepsze warunki. Czy pan tak wszystko ułożył?

      – Ja i świadek pana de Barjolsa, pański przeciwnik bowiem wyrzekł się wszystkich przywilejów obrażonego.

      – A broń?

      – Ofiarowałem swoje pistolety; zostały przyjęte, na moje słowo honoru, że są nieznane zarówno panu jak i panu de Barjolsowi; są doskonałe, ręczę za nie.

      – A więc za dwie godziny?

      – Tak; powiedział mi pan, że się panu śpieszy.

      – I to bardzo. Jak daleko stąd do owej cudownej miejscowości?

      – Stąd do Vaucluse?

      – Tak.

      – Cztery mile.

      – Droga potrwa półtorej godziny, nie mamy czasu do stracenia; trzeba zatem załatwić rzeczy nudne, żeby pozostała nam już tylko rozrywka.

      Anglik spojrzał na młodzieńca ze zdumieniem.

      Roland nie zwrócił uwagi na to spojrzenie.

      – Oto trzy listy – rzekł -jeden dla pani de Montrevel, mojej matki, drugi dla panny de Montrevel, mojej siostry, trzeci dla obywatela Bonaparte, mojego generała. Jeśli padnę w pojedynku, wyśle je pan po prostu pocztą. Czy nie będzie to zbyt kłopotliwe?

      – Jeśli to nieszczęście nastąpi, wręczę listy osobiście. Gdzie mieszka pańska rodzina?

      – W Bourgu, głównym mieście departamentu Ain.

      – To blisko stąd – odparł Anglik. – Co zaś do generała Bonaparte, pojadę, jeśli zajdzie potrzeba do Egiptu. Byłbym niesłychanie rad zobaczyć generała Bonaparte.

      – Jeśli zechcesz, jak mówisz, milordzie, wręczyć mu list osobiście, nie będziesz miał potrzeby odbywać takiej długiej drogi; za trzy dni generał będzie w Paryżu.

      – Ooo! – rzekł Anglik, nie okazując najmniejszego zdziwienia. – Tak pan sądzi?

      – Jestem tego pewien – odparł Roland.

      – To istotnie człowiek nadzwyczajny, ten generał Bonaparte. A teraz, panie de Montrevel, czy ma pan jeszcze jakieś polecenia dla mnie?

      – Tylko jedno, milordzie.

      – Nawet kilka.

      – Nie, dziękuję, jedno, ale bardzo ważne.

      – Słucham.

      – Jeśli zostanę zabity… ale wątpię, żeby mi się to udało.

      Sir John spojrzał na Rolanda tym samym zdziwionym wzrokiem, jaki już kilkakrotnie nań skierował.

      – Jeśli zostanę zabity – powtórzył Roland – bo, ostatecznie, trzeba wszystko przewidzieć…

      – Tak, jeśli zostanie pan zabity…

      – Posłuchaj uważnie, milordzie, bo zależy mi na tym bardzo, żeby stało się tak, jak panu powiem.

      – Stanie się tak, jak pan powie – odparł sir John. – Jestem człowiekiem bardzo sumiennym.

      – Jeśli zostanę zabity – powtórzył raz jeszcze Roland, kładąc dłoń na ramieniu swego sekundanta, jak gdyby chcąc lepiej wrazić w jego pamięć polecenie, jakie mu dać zamierzał – złoży pan moje zwłoki, tak jak będą ubrane, nie pozwalając, żeby ktokolwiek ich dotknął, w trumnę ołowianą, którą każe pan zalutować w swojej obecności. Trumnę ołowianą wstawi pan do dębowej, którą również każe pan zamknąć w swojej obecności. A potem wyśle pan to wszystko do mojej matki, o ile nie będzie pan wolał wrzucić tego do Rodanu, co pozostawiam panu do swobodnego wyboru, byleby tylko zostało wrzucone.

      – Skoro zabieram list – odparł Anglik – mogę też zabrać i trumnę, nie sprawi mi to najmniejszego kłopotu.

      – Milordzie, jesteś stanowczo człowiekiem nieocenionym – zawołał Roland, wybuchając swoim osobliwym śmiechem – i to Opatrzność na pewno zesłała mi pana. A teraz w drogę, milordzie, w drogę!

      Wyszli z pokoju Rolanda. Pokój sir Johna był na tym samym piętrze. Anglik wszedł do siebie po broń, Roland czekał w korytarzu.

      Po kilku sekundach sir John ukazał się, niosąc w ręku pudełko z pistoletami.

      – A jak pojedziemy do Vaucluse, milordzie? – spytał Roland. – Konno czy powozem?

      – Powozem, jeżeli pan zechce. Powóz będzie daleko wygodniejszy w razie otrzymania rany. Mój czeka na nas.

      – Zdawało mi się, że pan kazał wyprzęgnąć?

      – Taki wydałem rozkaz, ale go odwołałem.

      Zeszli ze schodów.

      – Tom! Tom! – zawołał sir John, gdy stanęli w drzwiach, gdzie czekał na niego lokaj w surowej liberii grooma angielskiego. – Weź i trzymaj to pudełko.

      – Am I going with my lord? – zapytał lokaj.

      – Yes! – odparł sir John.

      Po czym wskazał Rolandowi stopień kolasy, który lokaj spuszczał.

      – Proszę, panie de Montrevel – rzekł.

      – Roland wsiadł do kolasy i rozparł się z rozkoszą.

      – Doprawdy

Скачать книгу