Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 7

Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Nie; ale ponieważ przychodzę ofiarować panu swoje usługi, może pan nie zechciałby ich przyjąć, gdyby pan nie wiedział, kim jestem.

      – Pan mnie swoje usługi?

      – Tak jest; ale niech pan czyta.

      I Roland czytał:

      "W imieniu Rzeczypospolitej Francuskiej, Komitet Wykonawczy poleca, by pozwolono sir Johnowi Tanlay'owi, esq., przebywać swobodnie na całym obszarze Rzeczypospolitej i, w razie potrzeby, nie odmawiać mu opieki i pomocy.

      Podpisano: Fouché".

      – A niżej, proszę.

      "Polecam szczególnie, komu należy, sir Johna Tanlay'a, jako filantropa i przyjaciela wolności.

      Podpisano: Barras".

      – Przeczytał pan?

      – Tak, przeczytałem; no i co?…

      – Mój ojciec, lord Tanlay, oddał usługi panu Barrasowi, dlatego to pan Barras pozwala, żebym wędrował po Francji. Jestem bardzo zadowolony, że mogę to robić, bawię się doskonale.

      – Tak, pamiętam; raczył pan powiedzieć nam to już przy stole.

      – Powiedziałem, prawda; powiedziałem także, iż bardzo lubię Francuzów.

      Roland skłonił się.

      – A zwłaszcza generała Bonaparte – ciągnął dalej sir John.

      – Pan lubi bardzo generała Bonaparte?

      – Podziwiam go; to wielki, bardzo wielki człowiek.

      – Dalibóg, żałuję sir Johnie, że on nie słyszy tych słów, przez Anglika wypowiedzianych.

      – Ooo! Nie powiedziałbym tego w jego obecności.

      – Dlaczego?

      – Nie chciałbym, żeby przypuszczał, że mówię to, by mu się przypodobać. Mówię to, bo takie jest moje mniemanie.

      – Nie wątpię, milordzie – rzekł Roland, który nie rozumiał, dokąd Anglik zmierza, a dowiedziawszy się z paszportu, co chciał wiedzieć, zachowywał się powściągliwie.

      – A gdy zobaczyłem – ciągnął dalej Anglik z niezmąconą flegmą – że pan staje w obronie generała Bonaparte, sprawiło mi to przyjemność.

      – Istotnie?

      – Wielką przyjemność – zapewnił Anglik, potwierdzając słowa skinieniem głowy.

      – Tym lepiej.

      – Ale, gdy zobaczyłem, że rzucił pan talerz w głowę pana Alfreda de Barjolsa, sprawiło mi to przykrość.

      – Sprawiło ci to przykrość, milordzie? A to z jakiego powodu?

      – Bo w Anglii dżentelmen nie rzuca talerzem w głowę dżentelmena.

      – Milordzie – rzekł Roland, wstając i marszcząc brwi – czy pan przypadkiem nie przyszedł, żeby mi prawić morały?

      – O nie; przyszedłem, żeby pana zapytać, czy ma pan może kłopot ze znalezieniem sekundanta?

      – Wyznaję szczerze, że w chwili, gdy pan zapukał do drzwi, zastanawiałem się właśnie, kogo o tę przysługę poprosić.

      – Mnie. Jeśli pan zechce, będę pańskim sekundantem.

      – Ach, na honor! Przyjmuję i to z wdzięcznym sercem! – zawołał Roland, podając mu rękę. – Dziękuję.

      Anglik skłonił się.

      – A teraz – odezwał się znów Roland – miałeś tyle taktu, milordzie, że zanim ofiarowałeś mi swoje usługi powiedziałeś mi, kim jesteś. Skoro te usługi przyjmuję i pan powinien wiedzieć, kim ja jestem.

      – Ooo! Jak pan zechce.

      – Nazywam się Ludwik de Montrevel; jestem adiutantem generała Bonaparte.

      – Adiutantem generała Bonaparte! Bardzo mi przyjemnie.

      – Wytłumaczy to panu, dlaczego wziąłem, trochę może za gorąco, w obronę mego generała.

      – Nie, nie za gorąco; tylko talerz…

      – Tak, wiem dobrze, wyzwanie mogłoby obejść się bez talerza. Ale widzi pan, trzymałem go w ręku, nie wiedziałem, co z nim zrobić i cisnąłem w głowę pana de Barjolsa; poleciał sam, ja nie chciałem…

      – Ale jemu pan tego nie powie?

      – O! Niech pan będzie spokojny; mówię to panu, żeby uspokoić pańskie sumienie.

      – Doskonale, a więc będzie się pan bił?

      – Dlatego właśnie zostałem.

      – I na co będziecie się bili?

      – To nie pańska rzecz, milordzie.

      – Jak to nie moja rzecz?

      – Nie; pan de Barjols jest obrażony i do niego należy wybór broni.

      – A więc pan przyjmie broń, którą on zaproponuje?

      – Nie ja, lecz pan w moim imieniu, skoro pan robi mi ten zaszczyt, że chce być moim sekundantem.

      – A jeśli on wybierze pistolety, na jaką odległość i jak chce się pan bić?

      – To już twoja rzecz, milordzie, nie moja. Nie wiem, czy taki jest zwyczaj w Anglii, ale we Francji przeciwnicy nie wtrącają się do niczego. Sekundanci układają warunki, a to, co oni postanowią, jest nie do podważenia.

      – A zatem i to, co ja postanowię, będzie ważne?

      – Najzupełniej, milordzie.

      Anglik skłonił się.

      – Godzina i miejsce spotkania?

      – O, jak najprędzej; już dwa lata nie widziałem rodziny i przyznam się panu, że pilno mi ucałować ich wszystkich.

      Anglik spojrzał na Rolanda z pewnym zdumieniem; mówił z taką pewnością siebie, jak gdyby z góry wiedział, że nie zostanie zabity.

      W tejże chwili zapukano do drzwi i głos gospodarza zapytał:

      – Czy można wejść?

      Roland odpowiedział twierdząco; drzwi otworzyły się i gospodarz wszedł, trzymając w ręce kartę wizytową, którą podał gościowi.

      Młodzieniec wziął kartę i przeczytał: "Karol de Valensolle".

      – Od pana Alfreda

Скачать книгу