Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 12

Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas

Скачать книгу

w miarę jak czytał, wielkie łzy spływały po jego policzkach.

      Sir John patrzył ze zdumieniem na tę nową postać, pod jaką ukazywał mu się Roland. Nie przypuszczałby nigdy, że ta natura, taka różnorodna, jest zdolna do wylewania łez. Po chwili Roland, potrząsając głową i nie zwracając najmniejszej uwagi na obecność sir Johna, szepnął:

      – Biedna matka! Byłaby bardzo płakała; może to i lepiej, że tak się stało; matki nie są stworzone po to, żeby opłakiwać swoje dzieci!

      Odruchowo rozdarł list napisany do matki i drugi, napisany do siostry, i ten, który napisał do generała Bonaparte.

      Po czym spalił starannie wszystkie szczątki listów. Następnie zadzwonił po pokojówkę.

      – Do której godziny przyjmują listy na poczcie? – zapytał.

      – Do pół do siódmej – odparła pokojówka. – Ma pan jeszcze tylko kilka minut czasu.

      – To proszę zaczekać.

      Wziął pióro i napisał:

      "Drogi Generale, Stało się, jak powiedziałem: ja żyję a on zabity. Przyzna Pan, że dzieje się, jakby o zakład.

      Oddany do śmierci Wierny rycerz Roland" Zapieczętował list, zaadresował: Wielmożny Generał Bonaparte, ulica de la Victoire w Paryżu i wręczył go pokojówce, zalecając, żeby bez straty sekundy czasu podążyła z nim na pocztę.

      Wtedy dopiero Roland zauważył sir Johna i wyciągnął doń rękę.

      – Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, milordzie – rzekł -jedną z tych, które wiążą dwóch mężczyzn na wieczność. Ja już jestem pańskim przyjacielem, a czy pan zechce zaszczycić mnie swoją przyjaźnią?

      Sir John uścisnął dłoń Rolanda.

      – Ooo! – rzekł. – Dziękuję bardzo. Nie śmiałbym żądać od pana tego zaszczytu; ale pan mi go ofiarował… przyjmuję.

      Teraz niewzruszony Anglik z kolei poczuł, że serce wzbiera mu tkliwością i otrząsnął łzę, która drgała mu na rzęsach.

      – Nieszczęśliwie się składa – rzekł, spoglądając na Rolanda – że panu tak pilno odjechać; byłbym niesłychanie zadowolony, gdybym mógł spędzić z panem jeszcze dzień lub dwa.

      – Dokąd jechałeś, milordzie, gdyśmy się spotkali?

      Ja? Nigdzie, podróżowałem, żeby przepędzić nudę. Mam nieszczęście nudzić się często.

      – A zatem nie jechał pan nigdzie?

      – Jechałem wszędzie.

      – Co znaczy najzupełniej to samo – odparł młody oficer z uśmiechem. – Czy zechce pan coś uczynić?

      – Ooo! Bardzo chętnie, jeśli to możliwe.

      – Najzupełniej możliwe, zależy tylko od pana.

      – Niech pan powie.

      – Gdybym został zabity, odwiózłby mnie pan do matki, czy wrzucił do Rodanu?

      – Byłbym pana, zmarłego, odwiózł do matki.

      – Zamiast więc odwieźć mnie umarłego, niech mnie pan odwiezie żywego; spotka pan stokroć lepsze przyjęcie.

      – Ooo!

      – Pozostaniemy przez dwa tygodnie w Bourgu. To moje miasto rodzinne, jedno z najnudniejszych we Francji, ale ponieważ pańscy rodacy słyną z oryginalności, zdarzyć się przeto może, iż pan będzie się bawił tam, gdzie inni się nudzą. A więc rzecz ułożona?

      – Rad bym bardzo – odparł Anglik – ale zdaje mi się, że to byłoby nie bardzo przyzwoicie z mojej strony.

      – Przecież nie jesteśmy w Anglii, milordzie, gdzie etykieta jest wszechwładną panią. My nie mamy już ani króla, ani królowej i nie po to ucięliśmy głowę tej biednej istocie, którą nazywano Marią Antoniną, żeby jej miejsce zajęła Jej Królewska Mość Etykieta.

      – Mam wielką ochotę – rzekł sir John.

      – Zobaczy pan, moja matka jest idealnie dobra a nadto bardzo dystyngowana. Moja siostra miała lat szesnaście, gdy wyjeżdżałem, teraz ma zatem osiemnaście; była ładna, powinna być piękna. A mój brat, Edward, bardzo miły dwunastoletni chłopiec, będzie panu płatał figle i mówił z panem po angielsku. Po dwóch tygodniach pojedziemy do Paryża.

      – Ja wracam z Paryża – odrzekł Anglik.

      – Zaraz. Chciał pan jechać do Egiptu, żeby zobaczyć generała Bonaparte, stąd do Paryża nie jest przecież tak daleko, jak stąd do Kairu. Przedstawię pana generałowi; i niech pan będzie spokojny, gdy ja pana przedstawię, będzie pan dobrze przyjęty. Wszak pan mówił przed chwilą o Szekspirze?

      – Tak, mówię o nim zawsze.

      – Dowodzi to, że pan lubi komedie, dramaty.

      – Lubię bardzo, prawda.

      – Otóż generał Bonaparte zamierza wystawić dramat według swojego pomysłu, który będzie bardzo zajmujący, ręczę panu.

      – A zatem – rzekł sir John, wahając się jeszcze – mogę, nie będąc niedyskretny, przyjąć pańską propozycję?

      – Ależ naturalnie i sprawi pan przyjemność wszystkim, zwłaszcza zaś mnie.

      – Przyjmuję tedy.

      – Brawo! Kiedy zatem chce pan wyjechać?

      – Decyzja należy do pana. Moja kolasa była zaprzężona, gdy rzucił pan talerz w głowę nieszczęsnego Barjolsa; ale, ponieważ, gdyby nie ten talerz, nie poznałbym pana nigdy, przeto zadowolny jestem, że pan go w de Barjolsa rzucił; tak, bardzo zadowolony.

      – Czy chce pan, żebyśmy wyjechali dzisiaj wieczorem?

      – Ależ tak. Idę powiedzieć pocztylionowi, żeby posłał jednego ze swych kolegów po świeże konie, a gdy powróci, ruszymy w drogę.

      Roland skinął głową na znak zgody.

      Sir John wyszedł, by wydać rozkazy, a wróciwszy oznajmił, że kazał podać dwa kotlety i trochę drobiu na zimno.

      Roland wziął walizkę i zszedł.

      Anglik schował pistolety do kufra pojazdu.

      Obaj pożywili się, by móc jechać całą noc bez zatrzymywania się, a gdy biła dziewiąta na kościele Franciszkanów, usadowili się wygodnie w powozie i opuścili Awinion.

      W kwadrans później obaj spali, a przynajmniej milczenie, w jakim byli pogrążeni, kazało wnosić, że ogarnął ich sen.

      Skorzystamy z tej chwili wypoczynku, by dać czytelnikom kilka niezbędnych objaśnień o Rolandzie i jego rodzinie.

Скачать книгу