Behawiorysta. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 22
– To nie twoja decyzja – odparł stanowczo. – Ani moja, na dobrą sprawę.
Pokręciła głową.
– Nie jesteś już nikomu służbowo podporządkowany – zauważyła. – Ubertowski nie ma nad tobą żadnej władzy.
– On nie, ale mój system aksjologiczny się nie zmienił.
Uniosła brwi z niedowierzaniem.
– Moralność wymaga, bym pomógł.
– Moralność taka jak w przypadku pani Dulskiej.
– Proszę, bez odniesień do Zapolskiej.
– Wybacz.
Gerard powiódł wzrokiem wzdłuż rozległych pól, które dzieliły ich osiedle od skupiska peerelowskich brył. Teraz były to tereny niezagospodarowane, porośnięte dziką przyrodą, ale za kilka lat pojawią się geodeci, a potem buldożery i dźwigi. Nie minie dekada, a cały ten obszar zamieni się w jedno wielkie osiedle.
– Jeśli chodzi o ten magnes, nie mówiłam poważnie – dodała Brygida. – Wiem, że to po prostu poczucie obowiązku.
Gerard skinął głową, choć nie mógł bezsprzecznie się pod tym podpisać. Znał doskonale mroczne zakamarki ludzkiej duszy. Także swojej.
– Tak czy owak, nie dopuszczą mnie do śledztwa – stwierdził.
– Czy ja wiem? – odparła, wzruszając ramionami. – Co innego im pozostało?
– Zapewne mają kilka planów awaryjnych.
– Na przykład jakich?
– Będą starali się namierzyć telefony komórkowe tych ludzi. Porywacz z pewnością się ich pozbył, ale może wcześniejsze logowanie w stacjach bazowych da pojęcie, dokąd zostali zabrani.
– Sprawdziliby to do tego czasu.
– Niekoniecznie. Tego nie da się zrobić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Poniewczasie zorientował się, że użył niewłaściwego tonu. Żona spojrzała na niego spode łba i cała dobra atmosfera nagle znikła. Nie odpowiedziawszy, wróciła na kanapę i kontynuowała oglądanie makabrycznego show. Emil sprawiał wrażenie, jakby NSI transmitowała nowy odcinek jego ulubionego serialu jeszcze przed amerykańską premierą.
Kiedy do końca wyznaczonego czasu pozostała już tylko godzina, odezwał się blackberry Edlinga. Spojrzał na wyświetlacz, a potem na żonę.
– Beata – powiedział.
– Odbierz.
Brzmiało to raczej jak groźba niż przyzwolenie, ale nie miał zamiaru się tym przejmować. Przycisnął zieloną słuchawkę i powitał byłą podwładną, choć właściwie niedawno rozmawiali. Robił to jednak z przyzwyczajenia – dla większości rozmówców było to osobliwe zachowanie, ale dla niego stanowiło tylko mechanicznie wykonywaną czynność.
– Przemówiłaś mu do rozsądku? – zapytał.
– Nie – powiedziała, wydychając powietrze prosto w głośnik. – Nie dopuści cię do śledztwa.
Gerard przestąpił z nogi na nogę.
– A łudziłem się, że oprzytomnieje, gdy czas zacznie dobiegać końca.
– Ja też – przyznała. – I przez moment był chyba nawet skłonny zgodzić się z moimi argumentami.
– Więc co się stało?
– Głos zabrał oficer CBŚP. Przypomniał o sprawie z dziewczyną.
Sprawa z dziewczyną wracała jak bumerang. Nie dość, że doprowadziła do wydalenia go ze służby, to jeszcze miała chodzić za nim przez lata. Mogło być inaczej. Mogła ucichnąć, ale to, co się stało, kiedy Edling ostatnim razem współpracował z policją, sprawiło, że koszmar odżył.
Podwójnego przewinienia nikt nie miał zamiaru puścić w niepamięć.
– Przykro mi, Gerard.
– Wiem.
– I naprawdę sądzę, że mogłeś pomóc. Nie wiem jak, ale… cóż, kiedy słyszę w twoim głosie pewność, to dla mnie wystarczający powód, żeby mieć nadzieję.
Dawno nie pozwoliła sobie w stosunku do niego na tak osobistą uwagę. Przez moment nie wiedział, jak zareagować. Ich relacje ukształtowały się i okrzepły na stopie służbowej i trudno było o tym zapomnieć.
– Dziękuję – powiedział w końcu.
– Wracam do pracy. Do usłyszenia.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, rozłączyła się. Stał przez chwilę z komórką w ręku, rozważając swoje możliwości. Nie miał się do kogo zwrócić. Nie było choćby jednej osoby, która byłaby gotowa zaryzykować i dopuścić go do podejrzanego.
Opadł ciężko na kanapę i wbił wzrok w ekran. Pozostało mu robić to, co zdecydowana większość ludzi tego popołudnia – obserwować, jak krok po kroku jedno z dwojga ludzi zbliża się do śmierci.
– Jak myślicie, kogo wybiorą? – odezwał się Emil.
Edling zignorował pytanie syna. Jedyną właściwą odpowiedzią byłoby zruganie go za snucie takich rozważań, a on nie miał zamiaru psuć atmosfery jeszcze bardziej.
– Chłopaka – powiedziała Brygida.
Gerard posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, ale zdawała się go nie dostrzec.
– Dlaczego?
– Bo ludzie lubią dawać kolejne szanse.
– Tej kobiecie też można ją dać. W końcu może wyzdrowieć, prawda?
– Z tego, co mówił ten człowiek, nie.
– Ale przecież może kłamać – zaoponował Emil. – A dodatkowo ludzie mogą pomyśleć, że wiedzą lepiej. Że może warto spróbować.
Brygida spojrzała na męża.
– A ty co sądzisz? – zapytała.
– Sądzę, że tych dwoje nie jest zakładnikami.
– Słucham?
– My wszyscy nimi jesteśmy – odparł.
Podniósł się z fotela, zabrał komórkę i płaszcz, po czym opuścił mieszkanie. Nie miał zamiaru na to patrzeć. Nie miał zamiaru robić tego, czego chciał porywacz.
Wyszedł na Krzemieniecką i rozglądając się, ściągnął poły płaszcza.