Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 20

Behawiorysta - Remigiusz Mróz Mroczna strona

Скачать книгу

również nie, ale wciąż polegali na Gerardzie. A on odwdzięczył się, dając im coś konkretnego. Coś, na co wszyscy czekali.

      Pół godziny zajęło zorganizowanie i skoordynowanie grup poszukiwawczych w okolicy. Teren do sprawdzenia był rozległy, szczególnie że Wejherowo od Trójmiasta dzieliła raptem półgodzinna podróż samochodem. Tam zaś dawnych terenów przemysłowych było stanowczo za dużo.

      Drejer krążyła po korytarzu, czekając na coś konkretnego. Policjanci sprawdzali kolejne miejsca, obdzwaniali każdego, kto mógł mieć choćby liche pojęcie o opuszczonej fabrycznej infrastrukturze w okolicy. Nic jednak z tego nie wynikało.

      Beata wróciła do gabinetu i spojrzała na zegarek. Półtorej godziny dzieliło ich od kolejnej tragedii. Wyprowadziła komputer ze stanu uśpienia i weszła na Koncertkrwi.pl. Zegar w lewym górnym rogu bezlitośnie odmierzał czas, a po prawej stronie widniała krwawa nuta, która napawała Drejer grozą.

      Prokurator zaklęła w duchu i przeczesała włosy. Ścięła je naprawdę krótko, gdy została naczelnikiem. Sądziła, że w ten sposób będzie wyglądała na twardszą, niż w rzeczywistości jest. Może nawet dzięki temu zyska trochę więcej szacunku podwładnych.

      Ale w tej sytuacji cały respekt stopnieje jak śnieg w słoneczny dzień u schyłku łagodnej zimy. Po tym, co wyprawiał na tym stanowisku Gerard, Beata zaczynała z dużym kredytem zaufania. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że zostanie zapamiętana jako ta naczelnik, która biernie przyglądała się, jak zabójca przelewał krew kolejnych osób.

      Przez moment trwała w bezruchu, a potem nagle się wzdrygnęła. Porywacz pojawił się w kadrze.

      – Czas płynie nieubłaganie – powiedział. – Jednej z tych osób pozostało tylko półtorej godziny życia.

      Drejer obejrzała się nerwowo w kierunku drzwi, jakby za nimi był ktoś, kogo mogłaby wezwać. Czuła się niepewnie, oglądając to w samotności. Mężczyzna modulował głos w niepokojący sposób – na tyle niepokojący, że Beata odnosiła wrażenie, jakby jego dźwięk był echem prosto z odmętów piekła. Kojarzył jej się z głębokim, chrapliwym głosem lektorów czytających kryminalne audiobooki. Niektórzy potrafili sprawić, że nawet błaha scena brzmiała, jakby zło stawało się namacalne i oplatało słuchacza.

      Porywacz obrócił się i spojrzał na swoje ofiary.

      – Trwa adagio – powiedział. – Ale nie wszyscy potrafią uszanować tempo naszej sonaty. Funkcjonariusze policji gorączkowo poszukują tego miejsca. – Rozłożył ręce i powiódł wzrokiem wokół. – Na próżno, nie są dla nas żadnym przeciwnikiem.

      Beata ściągnęła brwi. Ta figura retoryczna miała sugerować, że porywacz jest częścią większej grupy. Problem polegał na tym, że zaliczał do niej wszystkich tych, którzy włączali się w jego makabryczną grę.

      Ilu ich było? Drejer przypuszczała, że z każdą sekundą liczba kliknięć rośnie. O sprawie donosiły już zagraniczne media, więc tylko kwestią czasu było, by całe rzesze internautów przypuściły szturm na „Koncert krwi”.

      – Mogą nas szukać, mogą nas tropić, mogą węszyć wokół i przetrząsać każdy budynek w okolicy, ale nas nie powstrzymają – dodał porywacz. – Nikt nie odbierze wam mocy decyzyjnej, którą ode mnie otrzymaliście. Decydujcie.

      Znów usunął się z kadru, tym razem robiąc zamaszysty ruch ręką.

      Beata siedziała przez moment w milczeniu, wbijając wzrok w lewy górny róg ekranu. Zastanawiała się, ile opuszczonych budynków może być w okolicy Gdyni… i czy pomorscy policjanci zdążą sprawdzić je na czas.

      Jeśli akcja w przedszkolu mogła czegokolwiek dowodzić, to nie było sensu nawet się łudzić. W dodatku pewność w głosie zamachowca była niemal obezwładniająca. Nie dopuszczał możliwości, że ktokolwiek mu przeszkodzi.

      Wzdrygnęła się, gdy zadzwonił telefon na biurku. Sięgnęła po niego niemal bezwiednie.

      – Dzień dobry, Beato – rozległ się głos byłego szefa. – Pomyliłem się, nie ma ich w Wejherowie.

      Nie miała zamiaru tracić czasu na uprzejmości.

      – Skąd wiesz? – rzuciła.

      – Oglądałem przekaz na stronie.

      Machinalnie chciała założyć kosmyk włosów za ucho, ale ten od razu wrócił na poprzednie miejsce.

      – Nie muszę chyba tłumaczyć, jak wiele można było dostrzec?

      – Obawiam się, że musisz.

      Usłyszała, jak Gerard nabiera tchu.

      – W porządku – odparł. – Po pierwsze należy zwrócić uwagę na ręce. Eksponuje je właściwie cały czas, co zawsze jest oznaką pewności siebie. Podobnie jest w codziennym życiu. Jeśli ktoś chowa ręce do kieszeni, istnieje duże prawdopodobieństwo, że czuje się niepewnie. I działa to w drugą stronę.

      – On stoi przed kamerą, Gerard – zauważyła. – Przyjmuje pozę, która sprawia, że sygnały mogą być przekłamane.

      – Owszem. Ale nie zmienia to faktu, że mowa całego jego ciała jest statyczna. Człowiek, który obawia się, że zostanie złapany, pozostaje w ruchu, choćby minimalnym. On tego nie robi.

      Beata skinęła do siebie głową. Pewność w głosie była dla niej wystarczającym argumentem, a słowa Edlinga tylko potwierdzały jej tezę. Porywacz rzeczywiście sprawiał wrażenie spokojnego. Nie trwał w kompletnym bezruchu jak posąg, ale kiedy mówił, poruszał się tylko nieznacznie.

      – Co jeszcze? – zapytała.

      – Barki odgięte do tyłu, lekki uśmiech, szeroko rozstawione nogi i balans ciała utrzymany prawidłowo. Nie przenosi go na jedną ani drugą nogę, co sugerowałoby gotowość do ucieczki.

      Drejer odgięła oparcie fotela. Najwyraźniej kilku rzeczy nie zauważyła.

      – W dodatku trzyma głowę nieruchomo – dodał Edling. – Osoba, która czuje się zagrożona, zawsze będzie wykonywać choćby minimalne ruchy głową, jakby starała się zobaczyć zagrożenie.

      – Ale on wbija wzrok w obiektyw.

      – Tym bardziej mógłby mu umknąć nieznaczny ruch głowy. Tymczasem nic takiego nie dostrzegłem.

      – Więc… gdzie on jest?

      – Z całą pewnością daleko od miejsca, w którym szukacie.

      Przez moment milczała, wpatrując się w monitor.

      – I tyle? – zapytała. – Nic więcej nie masz?

      – Niestety nie. Wiem tylko, że nie ma go w Wejherowie ani okolicach.

      Miała ochotę zapytać, co w takim razie proponuje – i Edling zapewne doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Głównie dlatego ugryzła się w język. Oprócz tego przypuszczała,

Скачать книгу