Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski страница 17
– Szczęścia? – wybełkotał Krüger. Nadal nie widział, co się z nim dzieje, ale przynajmniej przestał szczękać zębami.
– Mój znajomy ma akurat służbę. I na dodatek niedługo odjeżdża do Przemyśla pusty skład, tylko z żołnierzami ochrony. Zbieraj się.
Krüger skinął głową. Podjął gigantyczny wysiłek, by się opanować. Zamknął oczy i zaczął szybko oddychać. Starał się odepchnąć obraz skazanej na łaskę Kolcowa Eweliny i przestać myśleć o kłopotach.
„Myśl o zadaniu”, powtarzał zawsze, aż do znudzenia Mentor. „Nie dekoncentruj się. Analizuj szczegóły, ale tylko takie, które są istotne dla osiągnięcia celu. Staraj się myśleć pozytywnie. Nie używaj słowa problem. Każdą przeszkodę traktuj jak zagadnienie do rozwiązania”.
Sapnął i otworzył oczy. Jasność myśli pomału wracała. Drżenie ustawało.
Szumski cofnął się.
– Lepiej? – zapytał.
– Lepiej. Przepraszam.
– Nie ma za co. Pamiętasz, co mówiłem?
– Tak. Mamy pociąg. Chodźmy.
– Jeszcze jedno. – Wbrew wezwaniu Krügera Mentor nie ruszył się z miejsca. Wyglądał jak człowiek, który nim wyruszy w podróż, chce pozamykać za sobą wszystkie drzwi.
– Tak?
– Cygan.
Krüger uniósł brwi.
– Co: Cygan?
– Jesteś pewien, że udało mu się przejść?
– Nie. – Pokręcił głową. – Mówiłem panu. Straciłem przytomność. Nie wiem, co się z nim stało. Sądzę, że przeszedł, bo jest sprytny i umie być niewidzialny. Ale to tylko przypuszczenie.
Menor stał i patrzył. Krüger poczuł ponowny przypływ irytacji. Muszę się uspokoić, pomyślał. Nerwy nikomu nie przyniosą żadnego pożytku.
– Czego pan ode mnie oczekuje?
– Uważasz, że powinniśmy wyjechać, nie upewniwszy się, co się z nim stało?
– Cygan, o ile żyje, znacznie nas wyprzedza w poszukiwaniach Eweliny. O dwa tygodnie. – Krüger czuł, że powinien powiedzieć coś innego, ale brnął dalej: – Jeżeli natomiast nie żyje, czas poświęcony na poszukiwania jest czasem straconym.
Mentor pokręcił głową. Argumentacja była nieodparcie logiczna, ale sam sposób rozumowania mu się nie podobał. Po raz kolejny dostrzegł w Krügerze cechy, których istnienia nie podejrzewał wcześniej, jeszcze nie tak dawno, przed skokiem na bank w Warszawie.
– Czyli jedziemy, nawet się nie dowiedziawszy, czy nasz wspólnik żyje.
– Nie bardzo wiem, w jaki sposób mielibyśmy się dowiedzieć – odparł Krüger. – Sam pan mówił, że czas nas goni, ja się nie mogę pokazywać, a miasto jest oblężone. Poszukiwania Cygana spadłyby na pana. A Ewelina…
Szumski zastanowił się przez chwilę. Krüger nie musiał kończyć zdania.
– Chodźmy – powiedział w końcu i schylił się po jedną z walizek. – Pociąg nie będzie czekał w nieskończoność.
Krüger stał jeszcze przez moment, wpatrując się w plecy oddalającego się Mentora. Potem wziął swoją walizkę i powlókł się ku peronom.
Jeśli nie liczyć dwóch skulonych w kącie pasażerów, wagon towarowy był pusty i zimny jak kostnica. Stukot kół usypiał i wprawiał w odrętwienie.
Mimo to Krügera sen się nie imał. Przez głowę przebiegała setka natrętnych, chaotycznych myśli, pojedynczych, urwanych impulsów. Czy jego życie straciło sens, czy przeciwnie, nabrało nowego? Czego miał się trzymać? Jakimi wskazówkami się kierować? Co się stanie, jeśli nie odszuka siostry?
Zadrżał.
Zasadne pytanie? Oczywiście. Dlaczego do tej pory nawet go nie postawił? Bał się, taka jest prawda. Owszem, pod skrzydłami Szumskiego odniósł kilka spektakularnych sukcesów w złodziejskim fachu, jednak odszukanie siostry w bezkresie walącego się imperium Romanowów to jednak coś innego. Wiedział, że sił mu nie zabraknie, nie odczuje braku motywacji, będzie szukał, dopóki żyje. Ale czy to wystarczy?
Gdzieś z przodu zabrzmiała seria, której odpowiedziało kilka nerwowych strzałów. Ochrona pociągu starała się trzymać na dystans oblegających miasto Ukraińców, którzy zaciekle atakowali każdy przejeżdżający transport.
Linia kolejowa Lwów – Przemyśl pozostawała w polskich rękach kosztem niemałych ofiar i strat; polskie dowództwo dokładało jednak nadludzkich starań, by jej nie utracić. Tędy szła jedyna droga zaopatrzenia, tędy przybywała amunicja, żywność i ludzie. Te dwie cienkie stalowe wstęgi ułożone na poczerniałych ze starości podkładach były w pełnym tego słowa znaczeniu drogą życia.
Drzemiący obok Szumski otworzył oczy.
– Co się stało? – zapytał, tocząc dookoła niezbyt przytomnym wzrokiem.
– Kolejny atak. Chyba nic poważnego.
Rzeczywiście, strzelanina ucichła tak samo raptownie, jak wybuchła. Parowóz gwizdnął zuchwale, po czym przyspieszył.
– Jeśli minęliśmy Sadową Wisznię, to już koniec z ostrzałem. Wjeżdżamy na nasz teren – powiedział Mentor. – Mój znajomy kolejarz twierdzi, że do samego Przemyśla będzie spokój.
Krüger drgnął. Zajęty użalaniem się nad sobą nawet nie zastanawiał się nad następnymi krokami, jakie przyjdzie im poczynić, gdy dotrą do celu.
– Ma pan pomysł, co dalej? – spytał.
Mentor potarł oczy. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Z cichego i przytulnego mieszkania przy placu Uniwersyteckim wyruszyli niespełna sześć godzin temu, pociągiem jechali dwie. Starzał się, z czego zdawał sobie sprawę już od pewnego czasu. Teraz zaczynał też dostrzegać to jego młody towarzysz.
– Mglisty – przyznał. To również była nowość: Mentor, przynajmniej wobec swych współpracowników, nigdy nie okazywał wahania czy niepewności. Nie dawał odczuć, że brak mu planu dotyczącego następnych posunięć.
– Ale coś musimy postanowić.
– Tak. Po pierwsze, zostawimy wiadomość dla Cygana. Albo, jeśli dotarł tam przed nami, odnajdziemy wiadomość od niego.
To był ich stary system, wdrożony przez Szumskiego zaraz na początku działalności. W razie zerwania kontaktu, przymusowej ucieczki czy jakiegokolwiek innego nieprzewidzianego wydarzenia wspólnicy mieli zostawiać wiadomości na poste restante. System był kilkakrotnie sprawdzony podczas