Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski страница 13
– Coś mi się zdaje, że ani ona, ani pan się nie mylicie – powiedział.
Komisarz pociągnął nosem. Cholerny katar. Przeziębienie jednak nie dawało za wygraną. No cóż, należy mu się szklanka gorącej herbaty albo, jeszcze lepiej, kubek mleka z miodem i czosnkiem. Tak, to był dobry plan. Byle do domu, pod pierzynę.
– Może tak, może nie. Nie stój tak – powiedział niecierpliwie. – Do roboty.
Krüger przeciął plac Akademicki, zaciskając mokrą od potu dłoń na rękojeści ukrytego w kieszeni płaszcza Browninga. Starając się zachować obojętną minę, szedł szybko i nie patrzył przechodniom w oczy. Czuł, że czas dawno się skończył, że w więzieniu wybuchł alarm, a pościg już ruszył. W każdej chwili spodziewał się warkotu motorów, pisku hamujących opon, krzyków wysypujących się z ciężarówki żołnierzy, trzasku przeładowywanych karabinów…
Czy będą strzelać?
Najprawdopodobniej. Wiedzą, że więzień, oskarżony o poważne przestępstwa zbieg, być może agent pracujący na rzecz Ukraińców, to człowiek zdeterminowany, gotowy na wszystko i uzbrojony. Lwów jest oblężony, wokół trwa wojna; nikt nie będzie się patyczkował. Krüger zdąży zapewne wyciągnąć broń i oddać kilka strzałów, lecz ostateczny rezultat starcia mógł być przecież tylko jeden.
Mimowolnie przyspieszył kroku.
Wszedł do klatki schodowej, nawet nie myśląc o próbie dotarcia do swojego mieszkania. Dopuszczał możliwość, że również adres Mentora jest władzom znany, ale uznał, że zaryzykuje; mimo intensywnego namysłu podczas półgodzinnej wędrówki z więzienia do domu nie znalazł efektywniejszego sposobu skontaktowania się z Szumskim. Wiedział od strażnika, że telefony w mieście są wyłączone, w każdym razie do cywilnego użytku. Na przypadkowego posłańca nie chciał się zdawać; ryzyko niedostarczenia informacji było zbyt wielkie.
Uznał, że odważy się na osobistą wizytę.
Założył, że Szumski nadal pozostaje poza podejrzeniami, choć swego przekonania nie opierał na konkretach, odwrotnie, miał nader mgliste pojęcie, co władze wiedzą na temat powiązań grupy. Żywił po prostu nadzieję, że kwestie te nadal pozostają tajemnicą, przynajmniej na tyle, by mógł bez przeszkód porozmawiać z Szumskim. Wokół trwała wojna i właściwy wojnie chaos. Wojsko zajmowało się przede wszystkim odpieraniem ukraińskich ataków, władze cywilne miały na głowie tysiąc rozmaitych problemów. Odziedziczona po Austriakach policja również nie stanowiła w obecnej chwili jakiejś nadzwyczaj sprawnej organizacji.
Krüger wszedł na pierwsze piętro, serce wybijało rytm niczym tam-tam. Trzymał obie dłonie w kieszeniach, każdym milimetrem skóry czując chropowatości rękojeści pistoletów. Nic. Cisza. Żadnych podejrzanych odgłosów, kroków gdzieś wyżej, szybkiej, gorączkowej, prowadzonej szeptem narady.
Przyłożył ucho do drzwi. Przez chwilę nasłuchiwał uważnie, potem zastukał. Dwa razy, pauza, trzy razy, pauza, raz.
Usłyszał szuranie, potem ciche kroki. Jasne oko wizjera pociemniało na chwilę. Zgrzytnęła zasuwa.
Drzwi uchyliły się lekko.
– Jestem sam – powiedział Krüger.
Szumski cofnął się.
– Wejdź – odparł, uchylając szerzej drzwi.
Krüger przekroczył próg, a potem przyjrzał się gospodarzowi. Szumski był blady, miał włosy w nieładzie, a ubranie wołało o zmianę, jednak po pobiciu prawie nie było śladu, a Mentor wyglądał raczej na zmartwionego niż walczącego z dolegliwościami fizycznymi.
Słysząc trzask zamykanych zasuw, Krüger przeciął korytarz, wszedł do salonu i ostrożnie zbliżył się do okna. Wyjrzał. Plac Akademicki był cichy i właściwie bezludny. Na razie nikt go nie gonił.
Odwrócił się, kiedy Szumski pojawił się w pokoju.
– Co się stało? – zapytał gospodarz. – Dlaczego wróciłeś?
– Długa historia. Opowiem, ale podczas pakowania.
– Pakowania?
– Musimy uciekać. Na pewno ja muszę.
– Ściga cię ktoś?
– Zwiałem z więzienia. Złapali mnie przy przechodzeniu linii frontu.
Szumski spojrzał na niego bystro.
– A Cygan?
– Wybuchła strzelanina… Już na początku zniknął mi z oczu. Może udało mu się pójść dalej.
Szumski pokiwał z powątpiewaniem głową. Prasa pełna była codziennych doniesień o ludziach schwytanych w różnych miejscach linii frontu. Niektórzy chcieli uciec z oblężonego miasta, inni dostać się do środka.
– Co o tobie wiedzą?
– Znają nazwisko. Nie jestem do końca pewien, co jeszcze. Sądzą, że jestem ukraińskim agentem. Złapali mnie z bronią, pieniędzmi i fałszywymi dokumentami.
Mentor znów pokiwał głową.
– W jaki sposób uciekłeś? – zapytał.
– Wykorzystałem okazję.
– To znaczy?
– Powinienem stąd wyjść, naprawdę.
– Najpierw muszę poznać prawdziwy obraz sytuacji.
Krüger zawahał się. Nie chciał kłamać. Ale jakoś niesporo szło mu przyznanie się do tego, co zrobił.
– Odwiedziła mnie Jadwiga… – mruknął. – Udałem, że ją duszę. Sterroryzowałem strażnika. Zabrałem mu broń i klucze. Oboje zamknąłem w celi.
Mentor z trudem powściągnął wybuch irytacji.
– Nic jej się nie stało? – zapytał ostrzej, niż zamierzał.
– Nic. W ogóle nikomu podczas ucieczki nie spadł włos z głowy.
Szumski westchnął.
Przed dwoma dniami spotkał się z profesorem Brochwiczem. Sędziwy akademik był pochłonięty bieżącymi sprawami, ale dla starego znajomego znalazł nieco czasu. Frasował się sytuacją militarną i brakiem porozumienia między stronnictwami. Wyglądał też na zmartwionego sprawami prywatnymi, ale w tej materii Szumski z oczywistych powodów nie dociekał przyczyn. Nie musiał. Z lakonicznych uwag Wilka, wypowiedzianych przed tą nieszczęsną próbą opuszczenia miasta, ułożył sobie w głowie obrazek zakochanej po uszy dziewczyny z patriotycznego domu, która po ucieczce podopiecznego poczuła się oszukana i zdradzona. Zawiedziona kobieca miłość to potężna destruktywna broń. Każdy rozsądny mężczyzna powinien jej unikać jak ognia.
– Ona