Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski страница 14
Krüger domyślił się tego w ułamku sekundy i, choć nie były to refleksje specjalnie dla niego pochlebne, poczuł wdzięczność. Mając tego człowieka przy boku, czuł się nieporównanie pewniej.
– Do swojego mieszkania nie możesz iść, to pewne – powiedział Mentor. Podniósł rękę, widząc, że Krüger zabiera się do protestów. – Ja również nie powinienem. Władze pewnie mają już twój adres i być może są w drodze. Odkrycie mojego miejsca zamieszkania zapewne również nie zajmie im zbyt wiele czasu.
– A co pan ma z tym wspólnego? – zapytał Krüger.
Szumski bez słowa wszedł do sypialni i zdjął wiszący nad łóżkiem obraz. Potężne drzwi sejfu wzbudzały zaufanie staroświecką rzemieślniczą solidnością. Przekręcił kilkakrotnie gałkę nastawnika. Potem włożył do zamka długi klucz o skomplikowanym układzie. Zgrzytnęły zapadki. Sejf stanął otworem.
– Wilku, Wilku… – powiedział, wyjmując ze środka kilka starannie ułożonych paczek banknotów, pudełko z kosztownościami i przewiązane banderolą akcje na okaziciela. – Jesteśmy współudziałowcami w firmie wydawniczej. Szumski i Wspólnicy, pamiętasz? Brochwiczowie znają twoje nazwisko, to samo, które figuruje w aktach firmy. Austriacy takie rzeczy prowadzili z dużą starannością. Ktoś się w końcu zorientuje, przypomni sobie, że słyszał albo widział gdzieś takie nazwisko jak Krüger. A w aktach jest również mój adres, bo dane spółki wymagają podania adresów wspólników. Jasne?
– Cholera.
– Nie stój tak. W szafie w przedpokoju są dwie walizki. Jedna jest pełna, są w niej twoje zapasowe rzeczy. Przynieś mi drugą walizkę, pustą. Potem idź do kuchni i przygotuj zapasy żywności na drogę.
Wyszli godzinę później.
Krüger miał zmienioną fryzurę, a na nosie okulary nadające mu nobliwego wyglądu. Kamuflaż był niezły, choć przy bliższej inspekcji mógł się rzecz jasna okazać niewystarczający. Dokumenty, oryginalne austriackie papiery, opiewały na nazwisko Zygmunta Białoszewskiego. Na placu Akademickim udało im się złapać dorożkę.
– Na dworzec – polecił Mentor dorożkarzowi. A potem, nachylając się w stronę Krügera i sadowiąc wygodnie na twardej i lodowato zimnej kanapie, wyjaśnił: – Pojedziemy pociągiem. Jestem za stary na skakanie po wykrotach pod ogniem karabinów maszynowych.
Krüger kiwnął głową. Nie chciał przeżywać ponownie tego samego. Linia frontu okazała się ściśle obsadzona. Podróż koleją to był dobry pomysł.
– Łapówka?
– I dobra legenda – uzupełnił Mentor.
– Ma pan pomysł, dokąd pojedziemy? – zapytał Krüger.
Szumski wiedział, czego dotyczy pytanie. Ucieczka stanowiła tylko pierwszy etap. Celem najważniejszym pozostawało odszukanie Eweliny. Sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej sztywny kartonik o wymiarach siedem na dziesięć centymetrów. Z wykonanego ołówkiem realistycznego szkicu patrzył mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna o śmiałym spojrzeniu, gęstych brwiach i modnie zaczesanych blond włosach.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni, gdy tylko poczuł się lepiej, na własną rękę próbował dokładniej zorientować się w sytuacji. Po pierwsze, odtwarzając sekunda po sekundzie przebieg napadu, wykonał portret pamięciowy napastnika. Już pierwszy sprawdzian, wykonany na sąsiedzie z dołu, Brykczyńskim, potwierdził rzetelność rysunku. Brykczyński rozgadał się, snując swoje teorie na temat zniknięcia Eweliny i tajemniczego mężczyzny. Mentor jeszcze tego samego dnia ruszył w miasto. Korzystając z sieci swoich nieoficjalnych kontaktów, rozpuścił informację, że poszukuje człowieka ze szkicu. Nagroda pieniężna za wiadomość o miejscu pobytu była znaczna; po dziesięciu dniach przyniosła wymierny rezultat.
Mentor starał się również dowiedzieć, co na temat porywacza wie policja, ale tu poniósł całkowite fiasko. Nikt nie znał jego prawdziwego nazwiska, nikt nawet o nim nie słyszał. Jedynym wymiernym efektem akcji było potwierdzenie, że władze na razie nie interesują się właścicielami firmy Szumski i Wspólnicy.
– Kto to?
– Porywacz. Człowiek, który mnie zaatakował. Gdy już doszedłem do siebie, starałem się przypomnieć sobie szczegóły. Nie było to proste, wtedy wszystko wydarzyło się szybko… Ale stopniowo dokładałem detal po detalu. Myślę, że ten portret jest dość wierny.
– Świetnie. – Krüger cmoknął z podziwem. – Wiemy, jak ta swołocz wygląda.
– Nie tylko. Wiemy również, jak się nazywa.
Krüger spojrzał na niego pytająco.
– Iwan Piotrowicz Kolcow.
Krüger zbladł. Wbił oczy w Mentora, człowieka, który go w ogromnej mierze uformował. A także, mimo dzielącej ich ostatnio różnicy zdań, człowieka, któremu ufał. Potem przeniósł spojrzenie na szkic, jakby chcąc utrwalić w pamięci każdy szczegół fizjonomii porywacza.
– Jest pan pewien? – zapytał zduszonym głosem.
– O ile można być czegokolwiek pewnym na tym najgorszym ze światów – westchnął Mentor. Doskonale był świadom, co czuje młody podopieczny. Porywacz siostry i syn mordercy rodziców… Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by stwierdzić, że pogoń będzie zawzięta i prowadzona przy użyciu wszelkich dostępnych metod.
– Jak pan się tego dowiedział?
Szumski spojrzał na Krügera i wzdrygnął się mimowolnie. Chłopak był wściekły, znajdował się na krawędzi wybuchu. Ciemne oczy patrzyły wprost w twarz rozmówcy.
– Mam swoje kontakty w mieście. Stworzyłem ten portret, rozpuściłem wici. Po tygodniu dowiedziałem się, że być może kelner w hotelu George będzie miał dla mnie coś ciekawego. Poszedłem i pogadałem z nim. Istotnie, dowiedziałem się ważnych rzeczy.
– Kolcow zatrzymał się w George’u?
– Tak. Stamtąd udawał się na wycieczki po mieście. Podobno znikał na całe dnie. Kelner twierdzi, że wyglądał, jakby czegoś szukał.
– Chcę pogadać z tym kelnerem. Zawróćmy.
– Wilku, nie ma takiej potrzeby.
– Niech pan każe woźnicy zawrócić. Albo sam to zrobię.
– Nie ma takiej potrzeby, mówię ci – powiedział Mentor, podnosząc nieco głos. – Naprawdę nie powinieneś się pokazywać w miejscach publicznych. Musisz jak najszybciej zniknąć z miasta. Zresztą… niczego więcej się nie dowiesz. Przeprowadziłem dość dokładne rozeznanie, możesz mi wierzyć.
Krüger patrzył