Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 10
Tesarewicz przejrzał pierwszy plik, podpisał, a potem zaczął czytać kolejny.
– Przyspieszy pan? Intruz ciśnie mi na pęcherz.
Były opozycjonista podniósł wzrok z niepokojem.
– Spokojnie – dodała Chyłka. – Permanentne parcie to nic w porównaniu z innymi rzeczami. Niech pan sobie wyobrazi, że na widok kawy robi mi się niedobrze, podobnie się dzieje, kiedy czuję dym papierosowy. No i wzdęcia. One są prawdziwym przekleństwem.
Tesarewicz tkwił w bezruchu z długopisem między palcami.
– Gdyby pasożyt produkował hel, orbitowałabym już gdzieś w okolicach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.
– Pani mecenas…
– No?
– Nie jestem przekonany, czy aby…
– Mój stan jest sprawą drugorzędną – zapewniła. – Niedługo wyeksmituję lokatora, a następnego dnia wracam do picia, palenia i roboty na pełnych obrotach. – Wskazała na kartkę papieru. – A teraz autograf. I bierzmy się do pracy.
Chwilę później przynajmniej pod względem prawnym wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Chyłka wrzuciła kartki do torby, skrzyżowała ręce na brzuchu i odgięła się na krześle.
– Bueno – rzuciła. – Od teraz wszystko, co pan powie, jest objęte tajemnicą adwokacką. Czy quasi-adwokacką, bo mój pomagier nie zdał egzaminu.
– Z przyczyn niezależnych ode mnie – zauważył Oryński.
Tesarewicz milczał. Nie patrzył na nich jak na dwójkę idiotów, więc Kordian uznał, że mają do czynienia z wyjątkowo wyrozumiałym człowiekiem.
– Zacznijmy od tego: czy zgwałcił pan któregokolwiek z tych chłopaków? – spytała Joanna.
– Nie.
– A zabił pan któregoś?
– Nie.
Żadnego obruszenia, kompletny brak emocji. Ciekawa reakcja, uznał w duchu Oryński.
– Znał ich pan w ogóle?
– Nie.
– Wasze ścieżki mogły się gdzieś przeciąć? – kontynuowała Chyłka. – Mieszkaliście niedaleko siebie, mogliście robić zakupy w tym samym osiedlowym, wyprowadzaliście psy w jednej okolicy?
– O ile wiem, nie.
– A dobrze pan wie?
– Nie śledziła pani procesu? Organy ścigania dogłębnie…
– Nie interesują mnie machinacje prokuratury, pana również nie powinny – przerwała mu. – Chcę wiedzieć, co ustalili państwo na własną rękę.
Tesarewicz przez chwilę jej się przyglądał, jakby nie mógł zdecydować, czy podpisanie jakiegoś papieru rzeczywiście pozwala mu przedstawić wszystkie fakty.
– Nie ma żadnego związku między mną a tymi chłopcami.
– Więc skąd pański materiał DNA na ich ciałach?
– Przypuszczam, że nietrudno było go zdobyć, jeśli wziąć pod uwagę moje częste wystąpienia publiczne.
Miał rację. Mimo że nie angażował się w politykę, przynajmniej kilka razy w miesiącu odwiedzał uczelnie w całej Polsce, opowiadając o stanie wojennym, Solidarności, kolportowaniu podziemnej prasy i innych rzeczach, które niespecjalnie interesowały studentów. Na wykładach nie pojawiały się tłumy, ale wydarzenia te zapowiadano z dużym wyprzedzeniem. Gdyby ktoś chciał ściągnąć odciski palców, podebrać materiał DNA czy nawet ślad cheiloskopijny, miałby odpowiednio dużo czasu, by się do tego przygotować. Podłożenie tego czy innego dowodu na miejscu przestępstwa nie nastręczałoby problemu.
– A świadkowie? Twierdzą, że pana widzieli.
– Z oddali.
– Więc ma pan klona?
– Dobrze pani wie, jak działa ludzka pamięć. I jak niewiele trzeba, żeby pomylić jednego siwego mężczyznę z drugim.
– Ano wiem – potwierdziła. – Ale musiałam się przekonać, jak pan się do tego wszystkiego odnosi.
– Odnoszę się z niedowierzaniem. Od samego początku.
– Nie dziwię się.
– Nie wiem, kto ani dlaczego miałby dopuścić się tak daleko idącej manipulacji.
Chyłka przewróciła oczami.
– Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie.
– Być może – przyznał Tesarewicz.
Prawnicy czekali na więcej, ale były opozycjonista zamilkł. Dali mu jeszcze chwilę, a potem zaczęli sami podpytywać go o inne szczegóły, które w toku rozprawy mogły okazać się kluczowe.
Niecałą godzinę później opuścili białołęcką placówkę. Kordian od razu sięgnął po paczkę marlboro. Chyłka zerknęła na niego z ukosa, ale to nie przeszkodziło mu w zaciągnięciu się z lubością.
– Co sądzisz? – spytał, wypuszczając dym.
– Że nie masz pojęcia, skąd wziął się czerwony trójkąt na paczce.
– Hę?
– Pierwotnie to były fajki dla kobiet. A ten kształt miał imitować ślad szminki, jaki zostawiamy na ustniku.
Kordian spojrzał na papierosa.
– I wspominasz o tym, bo…
– Chcę podkreślić, jaka to niesprawiedliwość, że taki amator jak ty może swobodnie wtłaczać nikotynę do płuc, podczas gdy taka koneserka jak ja musi pauzować.
Odpowiedź ograniczył do lekkiego uśmiechu.
– Miałem na myśli Tesarewicza – uściślił. – Wierzysz mu?
– A czemu miałabym nie wierzyć?
Oryński wzruszył ramionami.
– To nie było pytanie retoryczne, Zordon. Odpowiadaj.
– Ale myślałem, że…
– Że wierzę ślepo we wszystko, co ten facet mówi? Nie żartuj sobie. Ma świetne CV, moją dozgonną wdzięczność za kozactwo w PRL-u i usunięcie się potem z polityki, ale