Zerwa. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zerwa - Remigiusz Mróz страница 10
– Proszę tędy.
– Nie potrzebuje pan dowodu? Paszportu?
– Dyspozycja mówi jasno, aby tego nie wymagać.
Ton głosu pracownika świadczył o tym, że nie spodziewa się, by w skrytce znajdowało się cokolwiek wartościowego. Mimo to, kiedy wprowadził Wiktora do niewielkiego pokoju i położył na stole kasetkę, odwrócił wzrok, jakby był niegodzien choćby krótkiego zerknięcia. Przekręcił kluczyk, a potem oddalił się bez słowa.
Forst dotknął wieka i przez chwilę trwał w bezruchu. Potem potrząsnął głową i podniósł je. W środku rzeczywiście nie znajdowało się nic, co wymagałoby przesadnej ochrony. Jedynym przedmiotem była złożona wpół kartka.
Wiktor sięgnął po nią drżącą ręką. Czuł się, jakby był na heroinowym głodzie – nie tylko dlatego, że od dawna nie dał sobie w żyłę.
Rozłożył kartkę, spodziewając się listu od Dolly. Szybko przekonał się, jak bardzo się mylił.
Na nieskazitelnie białym papierze znajdowały się jedynie dwa napisy.
José Martínez. Ruiz Azorín.
Forst zaklął pod nosem. Imiona ani nazwiska nic mu nie mówiły. Spojrzał do środka kasetki, szukając drugiego dna, ale od razu wiedział, że to bezcelowe. Nic więcej na niego nie czekało.
Opuścił bank z poczuciem, że coś mu umknęło. Dolly nie zadała sobie tyle trudu po to, żeby trop w tym momencie się urwał. Ale po co w ogóle te podchody? Co chciała w ten sposób osiągnąć?
Forst zapalił czerwonego westa i przez chwilę się rozglądał. Spojrzał na trzymaną w dłoni kartkę, a potem ruszył w stronę najbliższego punktu informacji turystycznej. Uznał, że nie zaszkodzi sprawdzić.
W klimatyzowanym pomieszczeniu za ladą siedziała młoda dziewczyna, która powitała go wesołym „hello”. Forst bez słowa położył przed nią kartkę.
– Może mi pani pomóc?
Zerknęła na napis i uśmiechnęła się.
– Polecić panu którąś z książek jego autorstwa?
– Słucham?
– Azorína.
– To jakiś pisarz?
Skinęła głową, wyraźnie zdziwiona pytaniem.
– José Martínez Ruiz – oświadczyła. – Sam często określał się jako Azorín. Zupełnie tak jak bohater jednej z jego książek.
Wiktor podrapał się po głowie. Jakie to mogło mieć znaczenie? Nigdy nie ucinał sobie z Dolly pogawędek na temat literatury, właściwie najbliżej tego tematu znaleźli się, kiedy wspomniała o koktajlach Chodakowskiej, a on zbył to milczeniem.
– Urodził się niedaleko Alicante – dodała dziewczyna, dostrzegając, że rozmówca nie ma pojęcia, o kim mowa. – Najgłośniejsze powieści publikował na początku dwudziestego wieku. To raczej smętne historie, ale pan mi wygląda na kogoś, kto takie lubi.
Forst skinął głową. Nie chodziło o żadne książki. Ale jeśli Ruiz urodził się nieopodal, to z pewnością został w jakiś sposób upamiętniony w mieście.
– Są tu jakieś jego pomniki? – spytał. – Place?
– Jest przede wszystkim ulica.
Wiktor nagle się ożywił.
– Gdzie?
– To jedna z najdłuższych w Torrevieja. Zaczyna się przy marinie, a kończy dopiero przy San Emigdio, niedaleko meczetu.
– Ile ma? Kilometr, dwa?
– Pewnie koło kilometra.
Sporo. O wiele za dużo, żeby trafić w miejsce, do którego mogła kierować go Dolly. Czy to możliwe, że mieszkała gdzieś przy tej ulicy? Nie, raczej nie. Siergiej Bałajew zapewniał swoim dziewczynom mieszkania na obrzeżach miasta, a ludziom tak zaufanym jak Dolly z pewnością nawet niewielkie wille.
– Jeśli chce pan zwiedzać, polecam nie iść dalej niż za skrzyżowanie z la Paz. Nie ma tam nic ciekawego.
– To podejrzana dzielnica?
– U nas nie ma już podejrzanych dzielnic.
Nie zabrzmiało to przekonująco.
– Kręci się tam trochę imigrantów, powoli zaczyna się mniej ciekawa zabudowa – dodała oględnie dziewczyna.
Forst ochoczo skinął głową.
– Jak tam trafię? – zapytał.
Po chwili opuścił punkt informacji i udał się we wskazanym kierunku. Miał zamiar w końcu dowiedzieć się, jaki był powód, dla którego się tutaj pojawił.
Im dalej na północ się zapuszczał, tym bardziej zmieniał się miejski krajobraz. Zadbana zabudowa o odświeżonych fasadach powoli ustępowała miejsca zwyczajnym, niczym niewyróżniającym się budynkom.
Spadek poziomu zamożności mieszkańców był prawie namacalny i zwiększał się z każdą kolejną przecznicą. Na ścianach zaczynały pojawiać się graffiti, tagi i nieudolne bohomazy, turystyczne knajpki powoli zanikały, a zamiast nich pojawiały się lokalne niewielkie bary.
Wypatrzywszy churreríę na rogu jednej z wąskich uliczek, Forst zaopatrzył się w niewielki posiłek na wynos. Ciepłe churros smakowały właściwie jak polskie pączki, choć kształtem przypominały pręty z głębokimi żłobieniami. Były tłuste i słodkie, Wiktor zdołał zjeść tylko kilka, a resztę wyrzucił do kontenera przy jednym z budynków.
Przeszedł do końca ulicy, którą wskazała Dolly, a potem zatrzymał się na skrzyżowaniu z calle San Emigdio. Okolica rzeczywiście różniła się nieco od przybrzeżnej części Torrevieja, ale Forst spodziewał się większej biedy.
Jeszcze kilkanaście lat temu może było ją tutaj widać. Miasto było wówczas najniebezpieczniejszym w całej Hiszpanii. Statystyki mówiły o ponad trzystu przestępstwach na każde dziesięć tysięcy obywateli. Torrevieja biła na głowę nawet opanowany przez mafię Benidorm.
Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Zabudowa wprawdzie była ciaśniejsza, nie tak zadbana, ale Forst nie spodziewał się problemów. Mógł do woli przechadzać się calle José Martínez Ruiz Azorín – nie wiedział tylko, co ma w ten sposób osiągnąć.
Znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Nie miał żadnej wskazówki, a nawet jeśli jakaś na niego czekała, nie sposób było ustalić, gdzie się znajduje. Ani czym w istocie jest.
Rozładowując emocje za pomocą burkliwych przekleństw, chodził w jedną i w drugą stronę. Przypuszczał, że to daremne, ale nie