Zerwa. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zerwa - Remigiusz Mróz страница 13
Osica spojrzał na niego pytająco.
– Albo była unieruchomiona, albo zabójca został tu na tyle długo, by moneta się zakleszczyła.
– Hę?
– Niech pan sobie przypomni, jak ułożone było ciało na słupku. Zwisało z obu stron – dorzucił Wiktor, odpakowując jedną z cynamonowych gum.
Edmund strzepnął krople deszczu z marynarki.
– Chcesz powiedzieć, że po śmierci gęba musiała być otwarta jak niemieckie granice przed islamistami jesienią dwa tysiące piętnastego?
– Tak, panie inspektorze. Choć może tak bym tego nie ujął.
Wadryś-Hansen pociągnęła nieco mocniej, ale numizmat nadal nie chciał wyjść. Forst miał rację – pozycja, w której znajdowało się ciało, powinna sprawić, że usta pozostałyby szeroko otwarte. Sprawca najpewniej został na szczycie odpowiednio długo, by zesztywnienie mięśni zrobiło swoje, a dopiero potem ułożył ofiarę na granicy.
Kątem oka Dominika dostrzegła, że Wiktor kładzie się na ziemi obok zwłok.
– Nie pora na odpoczynek – mruknął Osica.
– Odpoczywać będę po śmierci, panie inspektorze.
– Więc co teraz, za przeproszeniem, odpierdalasz?
– Szukam śladów.
– Jakich śladów?
Forst wymierzył palcem w podbródek zmarłego.
– Świadczących o tym, że coś przytrzymywało dolną szczękę, by nie opadła.
Dominika również zerknęła na szyję i szybko zauważyła niewyraźny ślad po sznurku lub lince. Fakt, że Wiktor się nie mylił, napełnił ją niepokojem. Wywołało to w niej poczucie, jakby były komisarz i sprawca się znali. Jakby byli starymi znajomymi, którzy w komunikowaniu się ze sobą posługują się językiem nieznanym nikomu innemu.
Wzdrygnęła się na myśl, że to naprawdę możliwe. Że Gjord Hansen, jej mąż, człowiek, który wymanewrował nie tylko wszystkich śledczych, ale także ją, mógł przeżyć upadek z Orlej Perci.
– Pani prokurator?
Potrząsnęła głową, słysząc głos jednego z techników. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że moneta się poruszyła. Pociągnęła ją lekko i wyjęła spomiędzy zębów. Spojrzała niepewnie na numizmat, który nie przypominał żadnego z poprzednich.
– Wygląda jak moneta okolicznościowa – zauważył Edmund. – Jedna z tych dawanych zwycięzcom w lokalnych turniejach sportowych albo wręczanych policjantom za wycinanie konfetti dla ministrów.
Wadryś-Hansen przyjrzała się awersowi. Widniał na nim pochylony krzyż, stylizowany na drzewo targane mocnymi podmuchami wiatru. Zamiast korony miał jednak trzy poprzeczki zakończone mniejszymi, zaokrąglonymi krzyżami. Tuż obok znajdowały się napisy w cyrylicy.
– Co to jest? – odezwał się Osica.
– Krzyż prawosławny – odparł Forst. – Lewe belki są zwrócone ku górze, bo tam udał się dobry łotr ukrzyżowany z Jezusem, a prawe ku dołowi, bo do piekła trafił ten, który się nie pokajał.
– A te napisy?
– Nie znam ukrajinśkoji mowy, panie inspektorze.
– Są też trzy litery w normalnym języku. COP – zauważył Edmund. – I nie powiedziałbym, że reszta jest po ukraińsku. Wygląda mi na ruski.
– Panu wszystko tak wygląda, ale jeśli ten drugi jest zbliżony do innego języka, to raczej do białoruskiego – odparł ciężko Forst. – Niech mi pan wierzy, chcąc nie chcąc, w ostatnich latach doszkoliłem się w sprawach wschodnich.
Wiktor i Osica wdali się w krótką wymianę zdań, a Dominika obróciła z namaszczeniem monetę, jakby miała w dłoniach cenne relikwie. Spojrzała na rewers i na moment wstrzymała oddech.
– Doszkalałeś się nie tylko w ostatnich latach, Forst – odezwała się w końcu. – W schronisku czytałeś coś związanego z rokiem czterdziestym siódmym.
Forst potwierdził szybkim skinieniem i popatrzył na tylną stronę monety. Dominika doskonale wiedziała, że jego wzrok padł na jeden element. Datę: „24 kwietnia 1947 roku”.
6
Obejrzawszy dokładnie wiadomość od zabójcy, Forst oddalił się od ciała i stanął na skraju szczytu, skąd rozpościerał się widok na Morskie Oko i Dolinę Rybiego Potoku. W takich miejscach czuł się dobrze, niemal fizycznie odczuwając obecność przepaści wokół. Nie opuszczała go świadomość, że pół kroku wystarczy, by wszystko się skończyło. Kilkadziesiąt centymetrów. Sekunda lub dwie. Tak kruche było ludzkie życie.
– Forst?
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Dominika stanęła obok. Wyjął gumę z ust, a potem cisnął nią w dół. Ciemne chmury nadal wisiały nad Mięguszowieckimi Szczytami, widać było jedynie najbliższy ze strzelistych wierzchołków, Czarny – pozostałe dwa chowały się w skłębionych obłokach. O dostrzeżeniu odległej Orlej Perci nie było mowy.
Wiktor oderwał wzrok od ponurego widoku i spojrzał na Wadryś-Hansen.
– To jeszcze nic nie znaczy – powiedziała.
– Znaczy bardzo wiele.
– Co konkretnie? – odparła z powątpiewaniem. – Czytałeś o czymś, co ma związek z monetą. Byłeś w okolicy. To jedyne dwa fakty, które znamy.
– Mówią dość dużo.
– Nie. Wyrwane z kontekstu nie mówią nic.
Forst wyciągnął kolejną gumę, ale wypadła mu z ręki, jakby dłonie miał tak zgrabiałe, że stracił w nich czucie.
– Może się okazać, że to ja zabiłem tego człowieka.
– Nie żartuj sobie.
Przez moment Wiktor przeżuwał następny listek big redów w milczeniu. Nie wiedział, co powiedzieć – i czy właściwie powinien mówić cokolwiek. Wnioski nasuwały się same.
– Już ci mówiłam, że mogłeś też ścigać tego człowieka.
– Z tabletem w ręku? Nad Morskim Okiem?
– Może go tropiłeś.
Pokręcił głową i nerwowo potarł się w zgięciu łokcia. Dominika spojrzała w to miejsce wymownie, jakby chciała zasugerować, by podciągnął rękaw