Zerwa. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zerwa - Remigiusz Mróz страница 19
– Jak się pani domyśla, musimy przesłuchać Wiktora Forsta.
– Domyślam się, że tego oczekują pańscy przełożeni. I że oczekiwaliby tego, nawet gdybyście nie znaleźli tej kartki.
Nie odezwał się, co właściwie stanowiło najlepsze potwierdzenie jej spostrzeżenia. Słowacy doskonale pamiętali, co Wiktor robił w Štrbskim Plesie, a potem na Skrajnym Solisku. Do dziś musieli czuć zadrę.
– Wydanie go nam to pierwsza rzecz, jaką powinni państwo teraz zrobić – dodał Barát. – Szczególnie po tym skandalu z ciałem.
– Nie słyszałam o żadnym skandalu.
– Usłyszy pani za kilka godzin, kiedy tylko dowiedzą się o tym media. I kiedy politycy wyczują okazję do zrobienia szumu.
Dominika spojrzała przelotnie na rozmówcę. Chciała uświadomić mu, że w tej chwili nikomu nie będzie zależało na szumie, ale wręcz przeciwnie. Ostatecznie uznała, że nie ma to sensu.
W milczeniu wrócili na granicę, gdzie czekał już na nich Forst. Jego uwagę natychmiast przykuł foliowy woreczek niesiony przez Słowaka. Żółta kartka, nieco zamoknięta, była dobrze widoczna.
Wadryś-Hansen wyciągnęła po nią rękę, ale musiała chwilę odczekać, nim Gašpar ją podał.
– To dowód rzeczowy – zastrzegł. – Nie może…
– Zostanie po waszej stronie – ucięła, a potem podniosła kartkę tak, jakby między nią a Forstem wyrosła niewidzialna bariera.
Były komisarz przebiegł wzrokiem tekst i zmarszczył czoło.
– „Do Wiktora Forsta. Zejdź na polską stronę, a ludzie w górach zaczną ginąć” – odczytał i rozłożył ręce. – Co to ma znaczyć? Po co miałbym coś takiego pisać?
– Pan? – odezwał się Słowak.
– To moje pismo.
Dominika spuściła wzrok. Nie miała zamiaru dzielić się tym z Barátem, przynajmniej dopóty, dopóki nie powołano by międzynarodowego zespołu śledczych. W końcu musiało do tego dojść, bo stanowiło to jedyne sensowne rozwiązanie – w tej chwili nie było jednak powodu, by dobrowolnie przekazywać Słowakom cokolwiek. W szczególności fakty związane z Forstem.
– Miałbym samego siebie ostrzegać przed zejściem? – dodał Wiktor, wlepiając wzrok w kartkę.
Dominika mimowolnie pomyślała o jego mieszkaniu przy Piaseckiego, które swego czasu było obklejone podobnymi, a może nawet takimi samymi kartkami.
– To nie ma sensu – dorzucił jeszcze Forst, kręcąc głową.
Gašpar namyślał się przez chwilę, a na jego twarzy rysowało się wyraźne niedowierzanie.
– Ma taki sens, że nie może pan zejść – oznajmił w końcu. – Przynajmniej nie na waszą stronę. Nie warto ryzykować.
Wadryś-Hansen oddała Słowakowi kartkę i podeszła do Forsta. Znała go dostatecznie dobrze, by wiedzieć, że pod wpływem chwili może zrobić coś, czego później będzie żałował.
– Albo zejdzie pan z nami, albo proponuję się rozgościć na szczycie.
Wiktor najwyraźniej nie miał nastroju do dyskusji. Ignorując Baráta, odwrócił się i odszedł kawałek. Osłaniając płomień zapalniczki dłonią, zapalił papierosa od Osicy i zaciągnął się głęboko.
– Pomogło? – zapytała Dominika, stając obok niego.
– Niespecjalnie, ale zawsze warto spróbować.
– O ile nie ma się nic przeciwko rakowi płuc.
Forst wypuścił dym nosem.
– Jeśli się nie mylę, swojego czasu nosiłaś przy sobie paczkę vogue’ów.
– I pewnie nadal bym to robiła, gdybym w pewnym momencie nie uświadomiła sobie, że…
– Że są szybsze sposoby, żeby się zabić?
– Raczej że palenie stało się kompletnie passé. Właściwie kojarzy się ludziom w najlepszym przypadku z dzieciństwem, w najgorszym z żulami.
Forst obrócił papierosa między palcami, a potem włożył go do ust.
– Dla mnie to po prostu lekarstwo na chorobę zwaną dożywaniem sędziwego wieku – powiedział niewyraźnie.
– To ci tak czy inaczej nie grozi.
– Mhm – potaknął, a smużka dymu rozmyła się w powietrzu. – Ani mnie, ani turystom na szlakach, jeśli ten szaleniec naprawdę przeżył upadek z Orlej.
Wadryś-Hansen przysiadła na kamieniu obok, wyjątkowo nie myśląc o tym, co mokra skała pozostawi na jej spodniach.
Spojrzała na Forsta i odniosła wrażenie, że oboje coraz bardziej oswajają się z możliwością, że to Gjord Hansen stoi za tym, co się działo. Była to najgorsza możliwość, jaką mogli przyjąć, znacznie niebezpieczniejsza od wersji z naśladowcą – i być może właśnie dlatego wydawała im się najbardziej prawdopodobna. Strach robił swoje. W ciemności zawsze łatwiej wziąć niewyraźny kształt za demona, a cichy szelest za szept zmarłych.
Z oddali dobiegł Dominikę dźwięk wirnika, wyrywając ją z zamyślenia.
– Traktujesz to ostrzeżenie poważnie? – spytała.
– Nie.
Oparła się na kolanie i spojrzała na niego z ukosa.
– Nie? Tak po prostu?
– Nawet jeśli sam je napisałem, to nie ma znaczenia – odparł, a potem zgasił chesterfielda między skałami. – Turyści i tak są zagrożeni. Nie ma znaczenia, czy zejdę na słowacką stronę i dam się zatrzymać, czy wrócę na polską.
– Tyle że to twoje pismo, Forst.
– Bazgrzę jak kura pazurem – odparł, wzruszając ramionami. – Wystarczy wypić kilka piw i można pisać niemal identycznie. A ja ani ty nie jesteśmy grafologami.
– To wciąż za mało, żebyś tak po prostu zignorował groźbę.
– Dla mnie wystarczająco dużo.
– Tu chodzi o ludzkie życie, Forst.
– I dlatego muszę działać – rzucił stanowczo, wypatrując nadlatującego po zwłoki ofiary helikoptera. – A nie siedzieć bezczynnie w słowackim areszcie śledczym.
Wadryś-Hansen